fot: Tomasz Przybylski // GESS.PL
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zaczął się okres wakacyjny. Środowisko żużlowe zainaugurowało go z przytupem w Gorzowie Wielkopolskim. Właśnie to miasto było w miniony weekend stolicą naszej ukochanej dyscypliny. 

 

Gorzowska runda Grand Prix? Zawody jak zawody. Wygrał je po raz pierwszy w karierze Anders Thomsen. Nasz „towar eksportowy” Bartek Zmarzlik nie wygrał, ale plan wykonał. Przewaga nad innymi lewoskrętnymi urosła do takiej, którą ja mogę nazwać bezpieczną. Mnie bardziej jednak od zmagań na stadionie cieszyło co innego. W piątek oraz sobotę mogłem spotkać na specjalnych „nasiadówkach” weteranów polskiego żużla. Ich radość, ze względu na możliwość spotkania się po latach i docenienia ich wkładu w historię polskiego żużla, była dla mnie cenniejsza, aniżeli emocje na Jancarzu, na którym notabene zasiadł prawie komplet widzów. Co ciekawe, samym byłym zawodnikom weekendowe spotkania podobały się tak bardzo, że już myślą o organizacji następnych. Jak najbardziej popieram ideę kontynuacji, choćby w postaci spotkań z kibicami przed każdą polską rundą Grand Prix. Chętnych przy dobrej reklamie na pewno nie zabraknie. 

A co słychać, jak to pisze jeden z dziennikarzy, w żużlowych kuluarach? Jak wiadomo, najczęściej na łamy mediów trafiały ostatnio wydarzenia z Gorzowa. Z jakich powodów? To też wszystkim wiadomo. Nowego prezesa, przyznam, nie znam tak, jak znałem Marka Grzyba, ale jeśli swoje plany wcieli w życie i otoczy się profesjonalistami, to jest szansa, że nie tylko sportowo, ale i organizacyjnie będzie wszystko funkcjonowało tak, jak przystało na najwyższą klasę rozgrywkową. Pierwszym ruchem kadrowym było rozwiązanie umowy z dyrektorem klubu, który ponoć najwyższych notowań zarówno u potencjalnych sponsorów, jak i w samym środowisku ostatnio nie miał. Nie mi oceniać, gdyż prywatnie to całkiem sympatyczny człowiek. 

A jak już jesteśmy przy otoczeniu, to ma ono na wyniki niebagatelny wpływ. W drugiej lidze żużlowej zaczyna się latem prawdziwa wojna o awans. Do wyższej klasy rozgrywkowej dołączy tylko jeden zespół a chętnych co najmniej paru. Jest Poznań, jest mówiący co myśli Sławek z Rawicza, czy „nierozłączni” – Zygmunt i Wiesiek z Opola. Historie życia wszyscy mają różne, ale niczym w piosence Perfectu: „jeden przyświeca im cel”. Awans. Jednak, jak widzicie, w najsłabszej polskiej dywizji żużlowej każdy może wygrać z każdym. Nie trzeba jako prezes być żużlowym einsteinem a wystarczy mieć dobrych doradców w swoim otoczeniu. W jednym zespole stwierdzono, że kadrowo i tak się już nie wzmocnią, bo nie ma kim, więc doradca zarządził: „Prezesie, wzmacniamy się, ale sprzętowo”. Prezes znalazł klucze do sejfu, zamówiono potężną partię jednostek. Teraz treningi, spokojne czekanie na finałowe starcie i dopasowywanie „furmanek” do toru. Inni wpadli w popłoch, ale też zaczynają wykonywać swoje manewry przed finałową batalią. Wypada mieć tylko nadzieję, że wszystkie pomysły będą w duchu fair play, bo co niektóre pomysły są co najmniej szalone. 

Lato to oczywiście wakacje. Coś mi się wydaje, że dla wielu zawodników – nie tylko ze względu na podwyżki cen ekskursji oferowanych przez biura podróży – zamiast na Malediwy wakacje będą też na M, ale na polskie Mazury. Coraz więcej bowiem zawodników narzeka na zaległości ze strony klubów. Tę kasę dostałem, tej sponsorskiej ani widu, ani słychu – mówił mi jeden z gwiazdorów podczas sobotniego wieczoru w Gorzowie, Po co ta fikcja z lewymi kontraktami sponsorskimi? Do dziś nie rozumiem, ale widocznie to cecha charakterystyczna najlepszej ligi lewoskrętnych na świecie. Wiele było pisania, aby czerpać wzory kontraktowo-finansowe z lig zagranicznych, ale to jak grochem o ścianę. Nie ukrywam, że często mam wrażenie, że o ile zawodnik nie ma obok siebie prawdziwego menadżera, to jest już stracony na starcie, jeśli chodzi o kasę. Problem w tym, że sami lewoskrętni nie rozumieją, iż aby ktoś słusznie zadbał o ich interesy należy też mu zapłacić. Lepiej tak, aniżeli zaoszczędzić na doradcy i nie mieć w kieszeni prawie nic oprócz bezsennych nocy. „Zapłacą, nie zapłacą, a może, aby ratować budżet, zmienię klub i wezmę zaliczkę?”. Takie co niektórzy mają dylematy. Jeśli czekacie na okres transferowy, to powiem a raczej napiszę tyle, że dobiega jak co roku końca. Określenie okres transferowy, podobnie jak profesjonalne kontrakty, to w dużej mierze fikcja dla kibiców. 

I zupełnie na koniec. Tym, którzy nas czytali przez trzy lata dziękujemy. Odsłanialiście nas ponad 20 milionów razy. Fajnie, choć na początku miał to być taki tylko hobbystyczny żużlowy blog na popisanie sobie o żużlu. Nic ponadto, ale stety lub nie wyszło inaczej.