Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W minionym sezonie toruńska drużyna miała wrócić do czołówki po kilku chudszych latach. Okoliczności sprawiły jednak, że nie wszystko poszło zgodnie z planem i skończyło się miejscem tuż za podium. W tym roku „Anioły” ponownie zamierzają powalczyć o strefę medalową. Co prawda, nie wydają się zdecydowanym faworytem rozgrywek, ale na pewno mają potencjał, żeby zaatakować i osiągnąć sukces.

 

Przed rozpoczęciem ubiegłorocznej rywalizacji toruńscy włodarze zatrzymali najsilniejsze ogniwa składu, a do tego przeprowadzili dwa spektakularne transfery. Do drużyny dołączyli Emil Sajfutdinow i Patryk Dudek, czyli zawodnicy ze ścisłej czołówki. Na papierze ekipa z Grodu Kopernika wydawała się niezwykle kompletna i można było sądzić, że będzie jednym z kandydatów do złota. Nagła agresja Rosji na Ukrainę spowodowała jednak zawieszenie rosyjskich żużlowców i niemożność korzystania z usług Sajfutdinowa. W tej sytuacji Apator przez cały sezon musiał jeździć w niepełnym składzie i był zmuszony do korzystania z przepisu o zastępstwie zawodnika. Łatwo można dojść do wniosku, że to stawiało zespół w niezwykle skomplikowanym położeniu.

– Emila kontraktowaliśmy z myślą, że będzie on jednym z liderów naszej drużyny i zapewni nam dużo biegowych zwycięstw. Miał on odgrywać znaczącą rolę w naszych szeregach, dlatego jego nieobecność sprawiła, że od samego początku było nam znacznie trudniej. Cały zespół musiał odnaleźć się w nowej sytuacji. Zawodnicy stanęli przed koniecznością wzięcia na siebie jego biegów, które on normalnie by odjeżdżał, gdyby mógł być częścią tej drużyny. Trzeba mieć świadomość, że to regularne zaliczanie dodatkowego wyścigu, a czasami nawet dwóch, jeżeli wymagała tego sytuacja meczowa, stanowiło spore wyzwanie. Dotyczyło to nie tylko zawodników, ale również ich teamów. Motocykle były eksploatowane do granic możliwości. Trzeba było walczyć z temperaturami i potrzebą jak najszybszego przygotowywania sprzętu, co niekiedy przysparzało kłopotów. Do wielu rzeczy należało się przyzwyczaić i trochę inaczej wszystko organizować. Brakowało nam jednego niezwykle ważnego ogniwa, które trudno było zastąpić, więc z naszej perspektywy to naprawdę nie było proste przedsięwzięcie – wspomina Adam Krużyński, Przewodniczący Rady Nadzorczej For Nature Solutions Apatora Toruń.

TAKI TO BYŁ SEZON

Mimo wszystko, trudno oprzeć się wrażeniu, że torunian było stać na więcej niż finalnie osiągnęli. W składzie nie brakowało bowiem zawodników zdolnych do zagwarantowania korzystnych wyników. O ile jednak w przypadku Roberta Lamberta dało się zauważyć stabilność i powtarzalność na torze, to pozostali seniorzy, czyli Patryk Dudek, Paweł Przedpełski i Jack Holder, miewali wahania formy i przeplatali lepsze występy z gorszymi. Do tego po raz kolejny doszła nienajlepsza dyspozycja juniorów. To wszystko sprawiało, że drużynie momentami brakowało mocy i nie zawsze była w stanie przechylać szalę na swoją stronę. – Do Roberta faktycznie mogliśmy mieć najmniej uwag, bo zaliczył kolejny super sezon, natomiast pozostali zawodnicy pewnie mogli pojechać trochę lepiej – przyznaje Krużyński. Włodarze Apatora wydają się jednak wyrozumiali, bo zdają sobie sprawę jaki jest żużel i wiedzą, w jakiej sytuacji znajdowali się zawodnicy.

– Chłopacy mierzyli się w trakcie sezonu z olbrzymimi problemami związanymi nie tyle z jakością, co stabilnością posiadanego sprzętu oraz dobieraniem właściwych ustawień. Silniki sprawiały im mnóstwo kłopotów i trudno było je doregulować. Oczywiście można by powiedzieć, i krytyczny kibic pewnie tak powie, że to nie zwalnia profesjonalisty z perfekcyjnego przygotowania, ale dobrze wiemy, że życie sportowca nie zawsze jest takie proste. To normalne, że nie wszystko się udaje i mimo sporego zaangażowania momentami potrafi być pod górkę. W tym wszystkim wielokrotnie potrzeba też sporo szczęścia. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że każdemu z naszych zawodników szalenie zależało na poprawie wyników i to było widać. Myślę, że dostrzegały to również osoby, które przychodziły na stadion lub zasiadały przed telewizorem. W poprzednim sezonie kilkukrotnie widziałem Pawła Przedpełskiego z takimi manewrami na torze, których on dawno nie wykonywał. Jack Holder swoją postawą na motocyklu też wielokrotnie próbował nadrobić braki związane ze sprzętem, którym aktualnie dysponował. Patrykowi Dudkowi również strasznie zależało, bo kiedy coś mu się nie udawało, to był tym mocno sfrustrowany. Nie mogliśmy mieć do nich żadnych zastrzeżeń, jeżeli chodzi o ich ambicje, wolę walki czy chęć przywożenia jak najlepszych rezultatów. Śmiało mogę powiedzieć, że dla każdego z nich to był bardzo intensywny i solidnie przepracowany sezon pod względem inwestycji, treningów, testowania sprzętu i poszukiwania korzystnych rozwiązań. Żużel ma jednak to do siebie, że nie zawsze udaje się wszystko znaleźć. Niektóre kwestie potrafią porządnie zaskoczyć i przez długi czas przysparzać niemałe bóle głowy – opowiada Krużyński.

Działacz przyznaje, że w kontekście poprzedniego sezonu spokoju nie daje mu inna rzecz. – W głowie do dzisiaj najbardziej siedzi mi półfinałowy dwumecz z Motorem Lublin, czyli późniejszym Mistrzem Polski. W pierwszym meczu na własnym torze wypracowaliśmy całkiem sporą przewagę i znajdowaliśmy się w nienajgorszym położeniu przed rewanżem. Obserwując to wszystko z bliska, widziałem, że przed tym drugim meczem była spora presja po stronie lubelskiej. Odniosłem wrażenie, że oni wtedy nie byli pewni swego, mimo tego, że przez cały sezon pokazywali się z bardzo dobrej strony. Postrzegałem to jako dodatkową przewagę dla naszego zespołu, z której będziemy mogli skorzystać. W rzeczywistości jednak sporo nam zabrakło. Nie ukrywam, że ten temat często do mnie wraca. Uważam, że tamten dwumecz był do wygrania, ale w rewanżu pojechaliśmy zdecydowanie poniżej naszych możliwości. Gdybyśmy awansowali do wielkiego finału, to odbiór ubiegłorocznych rozgrywek zapewne byłby trochę inny. Myślę, że tam nie trzeba było nawet odjechać nie wiadomo jak wybitnego spotkania. Wystarczyłoby po prostu wygrać trochę więcej biegów indywidualnie i nie pozwolić odskoczyć rywalom. W innych meczach też zresztą niejednokrotnie się z tym zmagaliśmy. Być może nie zawsze przegrywaliśmy drużynowo dużo biegów, ale momentami nie wygrywaliśmy ich też zbyt wiele, bo brakowało nam trójek. Gdyby było ich więcej, to niektóre wyniki zapewne mogłyby wyglądać nieco inaczej. Z mojej perspektywy to był też pewien mankament, który sprawiał, że nie wszystkie wymarzone cele udało się zrealizować – słyszymy od naszego rozmówcy.

– Oceniając poprzedni sezon, na pewno można mieć pewien niedosyt. Biorąc jednak pod uwagę okoliczności, myślę, że drużyna całkiem nieźle wywiązała się ze swojego zadania. Mieliśmy trochę upadków, ale były też wzloty. Nasza ZZ-tka okazywała się dosyć skuteczna, zwłaszcza na tle innych zespołów, które również zmuszone były korzystać z tego rozwiązania. Uważam, że nie powinniśmy przesadnie rozpaczać – twierdzi Krużyński, który z minionych rozgrywek potrafi wyciągnąć wiele pozytywów. – Olbrzymim pozytywem był zespół, który zbudowaliśmy, bo faktycznie mieliśmy prawdziwy i zgrany team. Naszą drużynę tworzyli zawodnicy, którzy się rozumieli, którzy się lubili, którzy chcieli ze sobą pracować i którzy byli w stanie wymieniać się swoimi doświadczeniami oraz wzajemnie sobie pomagać. Organizacyjnie udźwignęliśmy też temat związany ze zmianą trenera krótko przed startem rozgrywek. Udało nam się zbudować naprawdę dobry sztab szkoleniowy. Zdołaliśmy zapewnić wsparcie dla zespołu, które w trakcie sezonu było widać na każdym kroku. Warto zaznaczyć, że to wsparcie płynęło także z trybun, za co chciałbym podziękować kibicom. Na naszym stadionie znowu zapanowała świetna atmosfera. Trybuny naprawdę żyły i były słyszalne wszędzie dookoła. To było coś wyjątkowego. Przyjemnie się na to patrzyło i brało udział w spotkaniach, którym towarzyszyła taka otoczka. Frekwencja na meczach pokazywała, że fani chcieli nas oglądać i wierzyli, że pokażemy się z dobrej strony. Wygląda na to, że zawody były dla nich ciekawe i spełniały ich oczekiwania – przekonuje.

– Wiele osób podkreślało, że w ostatnich latach mieliśmy olbrzymie problemy z naszym torem w zakresie atrakcyjności widowisk i powtarzalności nawierzchni. Poprzedni sezon pokazał jednak, że zaczęliśmy nieco lepiej nad tym panować i bardziej się w tym odnajdywać. Wiadomo, że nie wszystko udało się zmienić, co jest wynikiem nawierzchni, którą dysponujemy, ale trener i toromistrz robili co tylko w ich mocy, żeby jak najwięcej poprawić w tym aspekcie i sprawić, że ten tor będzie się lepiej układał. Wierzę, że po tych wszystkich pracach nawierzchnia stanie się dla nas większym atutem i mniejszą zagadką, a jednocześnie zacznie być większą zagwozdką dla naszych rywali. Na pewno dążymy do tego, aby ułatwić naszym zawodnikom zdobywanie punktów na własnym torze i zapewnić im tam jak największy komfort. Wszyscy powinni wiedzieć, czego będą mogli spodziewać się na Motoarenie. W odniesieniu do klubu sportowego raczej nigdy nie można powiedzieć, że dotarło się do końca drogi rozwoju. Mamy świadomość, że jeszcze wiele aspektów wymaga poprawy, ale wydaje się, że to, co osiągnęliśmy i wypracowaliśmy w poprzednim sezonie jest dobrym fundamentem, aby stopniowo budować coś większego – dodaje po chwili.

UTRZYMANY TRZON

Okazja do wznoszenia dużo bardziej okazałej budowli bez wątpienia nadarzy się w sezonie 2023. Apator przystąpi do niego tylko w nieznacznie zmienionym składzie. Pierwszym krokiem przy konstruowaniu kadry na tegoroczne rozgrywki było przedłużenie kontraktów z Robertem Lambertem, Patrykiem Dudkiem i Pawłem Przedpełskim. Co warte podkreślenia, każdy z nich parafował z toruńskim zespołem dwuletnią umowę. O nowych porozumieniach klub poinformował stosunkowo szybko, bo już w okresie wakacyjnym. – To wszystko było stymulowane w głównej mierze działaniami naszej konkurencji. Poprzedni sezon okazał się niezwykle szalony pod względem tego, co działo się na giełdzie transferowej. Niektórzy zawodnicy, w tym również nasi, pierwsze propozycje związane ze startami w 2023 roku otrzymywali już w maju. Można zatem powiedzieć, że sezon jeszcze nie zdążył się dobrze rozkręcić, a pewne osoby już ruszyły na polowanie. Kiedy się o tym dowiedzieliśmy, musieliśmy na to zareagować i również rozpocząć rozmowy z zawodnikami. Zazwyczaj robiliśmy to później, przeważnie w okolicach play-offów, kiedy wydawało się, że jest ku temu najlepszy moment, ale tym razem trzeba było podejść do tego inaczej – tłumaczy Krużyński.

Zatrzymanie Roberta Lamberta z całą pewnością wydawało się kwestią priorytetową, ale Patryka Dudka i Pawła Przedpełskiego, mimo kilku słabszych momentów w ubiegłym sezonie, też nikt nie zamierzał skreślać. Przy niezbyt bogatym rynku polskich seniorów wypuszczenie takich zawodników mogłoby okazać się poważnym błędem. – Nie mieliśmy takich zamiarów, aby w znaczący sposób dekompletować tę drużynę. Chcieliśmy utrzymać człon tego zespołu, bo tworzyli go zawodnicy z górnej półki. W tym aspekcie nie mieliśmy żadnych wątpliwości. Już przed sezonem 2022 wiedzieliśmy, że będziemy dążyć do tego, aby drużyna mniej więcej w tym samym kształcie mogła być w Toruniu na dłużej. Zależało nam, by pod tym względem wreszcie zapanowała u nas pewna stabilność. Zdajemy sobie sprawę, że zespołowi trzeba dać trochę czasu, aby dorósł do osiągania jak najlepszych wyników. To może się zadziać tylko wtedy, jeśli w kadrze nie będzie wielkich rotacji. Myślę, że z perspektywy klubu dokonaliśmy najlepszych możliwych wyborów. To jest spora wartość, że zbudowaliśmy zespół, który nie jest obliczony wyłącznie na start podczas jednego sezonu. Teraz będziemy mieli kontynuację tej wspólnej pracy, którą zdołaliśmy zapoczątkować. To powinno działać na naszą korzyść – przekonuje Przewodniczący Rady Nadzorczej Apatora.

– Same rozmowy z tymi zawodnikami okazały się dosyć krótkie. Cała trójka wyrażała chęć pozostania w Toruniu. To pomogło nam w sprawnym ustaleniu warunków kontraktów na sezon 2023. Trochę więcej czasu potrzebowaliśmy, aby znaleźć porozumienie w kwestii obowiązywania tych umów przez dwa lata. Na szczęście to również udało się dopiąć. Myślę, że wypracowaliśmy takie porozumienie, które pozwoliło zawodnikom poczuć się bezpiecznie w momencie podpisywania tych nieco dłuższych kontraktów – odsłania kulisy negocjacji nasz rozmówca. Nie jest wielką tajemnicą, że najlepsi żużlowcy niespecjalnie lubią podpisywać wieloletnie kontrakty. Namówienie ich do tego można zatem postrzegać jako niemały sukces klubu z Grodu Kopernika. Wydaje się jednak, że obie strony na tym skorzystają, bo w trakcie rozgrywek zapewni im to znacznie więcej komfortu i spokoju. Kiedy karuzela transferowa znowu na dobre się rozkręci i inni będą zajmować się dogrywaniem kontraktów, w Toruniu będzie można skupić się przede wszystkim na kwestiach sportowych, bo najbliższa przyszłość będzie zabezpieczona.

– Ja patrzę na to również przez pryzmat budżetu czy ekonomii klubu sportowego. Co roku mamy do czynienia z jakimiś spektakularnymi kontraktami oraz licytacjami o zawodników. Teraz przez chwilę będziemy poza tym wyścigiem. Unikniemy także sytuacji, że znajdziemy się pod ścianą i będziemy musieli podejmować decyzje pod presją, płacąc na przykład więcej niż powinniśmy. Warto zaznaczyć, że nie jesteśmy klubem, który dysponuje nie wiadomo jak wyśrubowanym budżetem, więc musimy podchodzić do takich tematów z rozsądkiem. Uważam jednak, że i tak warunki, które stwarzamy do uprawiania sportu żużlowego, zarabiania pieniędzy, osiągania korzystnych wyników czy kreowania własnego wizerunku, są porównywalne do tego, co spotkamy w innych klubach, nawet tych nieco bardziej majętnych. – podkreśla Krużyński.

Wracając jednak do zawodników, z którymi przedłużono kontrakty, raczej trudno zaprzeczyć, że będą oni stanowili bardzo solidny trzon zespołu. – Chcielibyśmy, żeby ta drużyna była jak najmocniejsza i wychodzimy z założenia, że z tym członem będzie to możliwe – potwierdza Krużyński. Roberta Lamberta śmiało można uznawać za jeden z najlepszych toruńskich transferów w ostatnich latach. Brytyjczyk od czasu przyjścia do Apatora w 2021 roku robi regularne postępy i na koniec rozgrywek zawsze okazuje się najskuteczniejszym zawodnikiem w zespole. – Czuję się trochę ojcem chrzestnym tego kontraktu. Szalenie mi zależało, żeby Robert pojawił się w naszej drużynie i naprawdę sporo się napracowałem przy dogrywaniu tej kwestii. Bardzo mnie cieszy, że się co do niego nie pomyliliśmy. Robert rozwija się w taki sposób, jak wiele osób przewidywało. Oglądając go, zanim przyszedł do Torunia, dało się zobaczyć, że to jest zawodnik nietuzinkowy, który w krótkim czasie może stać się znaczącą postacią w żużlowym światku. Uważam, że szanse, aby w przyszłości walczył o Mistrzostwo Świata i przez wiele lat był jednym z najlepszych w lidze oraz zawodach indywidualnych są ogromne. To, co on prezentuje teraz, na pewno nie jest jeszcze szczytem jego możliwości – ocenia działacz.

– Osoby, które znają i obserwują Roberta, wiedzą, że to jest człowiek całkowicie zorientowany na żużel i skoncentrowany na rozwoju swojej kariery. To jest niesamowity profesjonalista, który przykłada olbrzymią wagę do szczegółów. Wszelkie detale stara się dopinać na ostatni guzik i doprowadzać do perfekcji. Bardzo bym chciał, żeby on okazał się kolejnym obcokrajowcem, który zostanie w Toruniu na długie lata i stanie się jedną z legend naszego klubu. Zależy nam, by postrzegał to miejsce jak swój drugi dom. Mam wrażenie, że w jego kategorii wiekowej nie ma w tej chwili zbyt wielu żużlowców z podobnym potencjałem. Jeżeli spośród obcokrajowców mamy na kimś opierać toruńską żużlową przyszłość, to Robert wydaje się idealnym kandydatem. Śmiało możemy powiedzieć, że od momentu przyjścia do Torunia, on już wypełnia swoją rolę, a z biegiem czasu powinien stawać się jeszcze lepszy – kontynuuje nasz rozmówca.

W toruńskim klubie liczą także na progres Patryka Dudka i Pawła Przedpełskiego względem poprzedniego sezonu. Pomimo drobnych potknięć w ubiegłorocznych rozgrywkach obaj dysponują sporym potencjałem i zapewne mogą zaoferować drużynie znacznie więcej. „Duzers” w przeszłości wielokrotnie był wiodącą postacią swojej macierzystej ekipy z Zielonej Góry, z kolei „Pawełek” nieraz odgrywał jedną z głównych ról w zespole z Grodu Kopernika. – Ja myślę, że diabeł tkwi w technicznych szczegółach. Jeżeli Patryk i Paweł poprawią trochę te niuanse związane z opanowaniem i umiejętnym przygotowywaniem sprzętu, który w zeszłym roku sprawiał im wiele problemów, to będą w stanie zrobić wyraźne postępy. Jestem przekonany, że obaj wyciągnęli sporo wniosków i będą mogli korzystać ze zdobytego doświadczenia. Potencjał na pewno mają olbrzymi. Najważniejsza będzie cierpliwość i dalsza, konsekwentna praca. To są takie warsztatowe zawiłości, z którymi każdy żużlowiec musi się uporać, bo od tego w dużym stopniu zależy jaką jego wersję będziemy oglądać na torze. Jak oni dogadają się ze sprzętem, to zyskają stabilność i powtarzalność, czego ostatnio na pewno trochę im brakowało – analizuje Krużyński.

– Patryk jak dla mnie w dalszym ciągu jest na poziomie pozwalającym walczyć o medale Mistrzostw Świata. To jest chłopak, który ciągle może być najlepszym polskim żużlowcem obok Bartka Zmarzlika, bo jego umiejętności na to pozwalają. Pawła z kolei charakteryzuje niezwykła ambicja i wola walki. Do tego ma bardzo dobrą technikę jazdy. Mam wrażenie, że spośród polskich żużlowców z jego pokolenia, on wciąż jest jeszcze takim nieodkrytym talentem dla światowego żużla. Zeszłoroczny debiut w cyklu Grand Prix co prawda ewidentnie mu nie wyszedł, ale dla niego to może być nieoceniona lekcja oraz inwestycja w dalszy rozwój kariery. Z mojej perspektywy ten chłopak jest ciągle głodny sukcesów i naprawdę stać go na wiele. Paweł pochodzi stąd, dlatego jest ważny dla naszego lokalnego środowiska żużlowego i potrzebny tej drużynie. On również czuje się aniołem z krwi i kości i chce być częścią tego zespołu. Toruń zawsze był znany z wychowanków, a teraz mamy ich niedosyt, więc nie powinniśmy zmarnować tego potencjału – słyszymy od naszego rozmówcy na temat polskich seniorów Apatora.

POWRÓT EMILA

Dodatkowym ogniwem do wspomnianego wcześniej członu w osobach Roberta Lamberta, Patryka Dudka i Pawła Przedpełskiego, będzie Emil Sajfutidnow. Zawodnik pochodzący z Saławatu, podobnie jak inni Rosjanie posiadający polskie paszporty, otrzymał w tym sezonie zielone światło na występy w PGE Ekstralidze i po zdaniu egzaminu na polską licencję może wznowić swoją karierę, która przez ostatni rok tkwiła w zawieszeniu. – To był pewien proces. Od samego początku staraliśmy się być w temacie i działać wspólnie z Emilem oraz jego teamem, współpracując przy tym z Polskim Związkiem Motorowym, żeby przywrócić go do uprawiania sportu. W pewnym momencie zyskaliśmy pewność, że Emil będzie mógł być częścią tej drużyny i że będzie można budować skład z jego uwzględnieniem. Dla nas to wydawało się czymś naturalnym. Oczywiście rozumiemy problem wojny czy bestialstwa Rosjan wobec narodu ukraińskiego, ale z drugiej strony musimy też zachować obiektywizm w kontekście oceny Emila jako konkretnego przypadku. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Warto podchodzić do tego jednostkowo i pochylać się nad sytuacją danej osoby – komentuje Krużyński. – Emil liczył nawet, że będzie mógł wrócić do żużla nieco szybciej niż po całym jednym sezonie, ale finalnie musiał poczekać trochę dłużej. Dobrze jednak, że ma możliwość wznowienia jazdy, bo w przeciwnym wypadku, o czym zresztą on sam otwarcie mówi, najprawdopodobniej zakończyłby karierę. Dłuższe tkwienie w takim zawieszeniu i czekanie w niepewności na rozwój wypadków zapewne nie miałoby dla niego sensu. Mogłoby się zatem zdarzyć, że już więcej nie oglądalibyśmy go na żużlowych torach, a to bez wątpienia byłaby spora strata – dodaje mężczyzna, nie kryjąc jednocześnie, że Sajfutdinow cieszy się z powrotu do ścigania, choć zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji za naszą wschodnią granicą.

Emil Sajfutdinow/ fot. Klaus Hauptmann/fb MSC Wolfe Wittstock

– Wszyscy, którzy znają Emila, wiedzą, że to jest chłopak zakochany w żużlu. Dla niego to nie jest tylko zawód, ale też pasja i całe jego życie. Chyba każdy z nas jest w stanie wyobrazić sobie co by czuł, gdyby nagle musiał zrezygnować z czegoś, co najbardziej kocha, nie wspominając już o towarzyszącym temu braku możliwości zarobkowania czy konieczności mierzenia się z wieloma krytycznymi opiniami na swój temat. Emil nie zamierzał rozczulać się nad sobą, bo wiedział, że niektórzy znaleźli się w znacznie gorszym położeniu, ale ostatnie miesiące nie były dla niego łatwe. On bardzo mocno przeżywa wydarzenia związane z wojną. Poza żużlem mam też kilku przyjaciół, którzy są Rosjanami i proszę mi wierzyć, że dla tych, którzy są świadomi bieżących wydarzeń i którzy potrafią obiektywnie spojrzeć na to, co się dzieje, to wszystko wiąże się z wielką traumą. Ci ludzie wiedzą jak Rosjanie są w tej chwili oceniani i jak będzie spoglądać się na nich w najbliższej przyszłości. Oni zdają sobie sprawę jak bardzo będzie to wpływało na ich życie, mimo tego, że są zwyczajnymi ludźmi, którzy nie mają żadnych związków z agresywną polityką swojego kraju i którzy chcą mieć normalne relacje z innymi na całym świecie. Tych ludzi na pewno nie powinniśmy skreślać, tylko po ludzku należałoby ich wesprzeć. Każdego trzeba traktować indywidualnie. Jeżeli ktoś jest tego warty, bo swoją postawą pokazuje, że rozumie sytuację, to trzeba mu po prostu pomóc. Pamiętajmy, że to też jest człowiek – słyszymy od naszego rozmówcy, który zdaje sobie sprawę, że tegoroczne rozgrywki mogą stanowić spore obciążenie dla sfery mentalnej Sajfutidnowa.

– Myślę, że nadchodzący sezon nie będzie łatwy ani dla Emila ani dla pozostałych Rosjan z polskimi paszportami, którzy wracają do PGE Ekstraligi. Z tyłu głowy zawsze będzie jakaś dodatkowa presja czy niepewność dotycząca tego, z jakimi reakcjami czy zachowaniami może spotykać się ich obecność w rozgrywkach. W ubiegłym roku widzieliśmy to na przykładzie występującego od jakiegoś czasu pod polską flagą, ale z pochodzenia Rosjanina Gleba Czugunowa, który wielokrotnie nie miał lekko i niekiedy po prostu nie wytrzymywał, eksponując swoje emocje. Wiadomo, że nie wszyscy będą akceptować tych zawodników w lidze i zapewne spróbują dawać temu wyraz. Ja jednak wierzę, że Emil jest już na tyle dojrzałym człowiekiem, że zdołał przepracować to w swojej głowie i wiele rzeczy sobie poukładał. Zderzenie z rzeczywistością niekiedy może być dla niego mało komfortowe, ale mam nadzieję, że to nie będzie mu zanadto przeszkadzało w odpowiednim wykonywaniu jego pracy. Mam też nadzieję, że jakieś potencjalne nieprzyjemne sytuacje nie będą w znaczący sposób odbijać się ani na nim, ani na całej naszej drużynie. Ja naprawdę nie widzę powodu, dla którego w jego czy w naszą stronę miałaby płynąć jakaś krytyka. Zdajemy sobie jednak sprawę, że może być różnie i trzeba być przygotowanym na wszystko. Mimo tego liczę na zdrowy rozsądek i człowieczeństwo naszego środowiska. Nawet jeśli komuś coś się nie podoba, to powinien zostawić to dla siebie – mówi Przewodniczący Rady Nadzorczej Apatora.

Myśląc o wymiarze sportowym, na pewno można zastanawiać się czy stawianie na zawodnika, który przez ostatni rok odpoczywał od uprawiania żużla, nie jest obarczone zbyt dużym ryzykiem. Włodarze Apatora wydają się jednak spokojni o formę Sajfutdinowa. – Przykłady z przeszłości dowodzą, że zawodnicy wracający po zawieszeniu potrafią pokazywać się z bardzo dobrej strony. Tak było chociażby w przypadku Patryka Dudka, Darcy’ego Warda czy Grigorija Łaguty. Myślę zatem, że nie powinniśmy mieć wielkich wątpliwości czy Emil sobie poradzi. Widzieliśmy już, że można wracać dużo silniejszym niż było się wcześniej. Nie powiedziałbym, że podejmujemy wielkie ryzyko. Emil jest chłopakiem, który poniekąd urodził się na motocyklu. Fakt, że nie brał udziału w zeszłorocznych zmaganiach nie powinien znacząco na niego wpłynąć. Jestem przekonany, że on będzie w stanie bardzo szybko dojść do swojej optymalnej dyspozycji i skutecznie rywalizować z pozostałymi zawodnikami. Nie zdziwię się, jeśli wsiądzie na motocykl, odkręci gaz i po prostu pojedzie po swoje. O jego przygotowanie do sezonu nie musimy się obawiać. Nie widzimy u niego żadnych zaniedbań czy niedociągnięć. Widać, że przez ostatnie miesiące przykładał się do treningów i trzymał kontakt z motocyklem. Myślę, że wielu z nas chciałoby być w takiej formie fizycznej jak on. Możemy mu tylko pozazdrościć, jak bardzo wysportowanym jest człowiekiem. Ważne jest też to, że pod wpływem ostatnich wydarzeń jego team się nie rozleciał. Pozostały przy nim te same osoby, z którymi pracował przed zawieszeniem. Wydaje się, że wszystko powinno być u niego na najwyższym poziomie. Teraz tylko dajmy mu szansę pokazać, że nadal jest jednym z najlepszych żużlowców na świecie. Pamiętajmy, że kiedy przychodził do Torunia, był brązowym medalistą Mistrzostw Świata, a to nie bierze się z przypadku – przekonuje Krużyński.

W ostatnich miesiącach Sajfutdinow wolał pozostawać wyciszony i nie udzielał się publicznie, ale mimo tego utrzymywał kontakt z toruńskim klubem i na miarę własnych możliwości angażował się w życie zespołu. – Warto pamiętać, że Emil nie zniknął, tylko wciąż był wśród nas i jakoś musiał funkcjonować. Osoby, które zdroworozsądkowo podchodziły do całej tej sytuacji, na pewno się od niego nie odwróciły. Trzeba było zachowywać się po ludzku. Ja na przykład odwiedzałem go w domu, a poza tym widywaliśmy się też w Toruniu. Nasze relacje były normalne i wyglądały tak jak powinny wyglądać w przypadku ludzi, którzy się znają, lubią, szanują oraz ze sobą współpracują. Kiedy zdarzały się sytuacje, że musieliśmy skorzystać z jego wiedzy, doświadczenia czy jakiegokolwiek innego wsparcia, to on nigdy nie odmawiał nam pomocy. Na pewno mogliśmy na niego liczyć, choć on się z tym nie afiszował. Po prostu to był jego sposób na przetrwanie tego niełatwego czasu i należało to uszanować. Osobiście uważam, że zachowanie Emila w poprzednim sezonie świadczy o jego niezwykłej dojrzałości i potwierdza, jak bardzo wartościowym jest człowiekiem – informuje działacz. Teraz Sajfutdinow z pewnością może w pełni poczuć się już zawodnikiem Apatora.

– Emil może liczyć na wsparcie drużyny i koleżeńskie relacje ze wszystkimi, którzy ją tworzą. Traktujemy tego chłopaka jako jednego z nas, jako integralną część naszego zespołu. On przebywa w Polsce od 16. roku życia, więc stał się naszym kolegą i przyjacielem. Przez lata zaskarbił sobie sympatię kibiców nie tylko w miastach, które reprezentował, ale też w całym kraju. W przeszłości wielokrotnie czarował nas swoją jazdą i sprawiał, że przeżywaliśmy wielkie emocje, kiedy oglądaliśmy jego torowe popisy. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego teraz cokolwiek miałoby się zmienić w naszym stosunku do jego osoby. Z naszej perspektywy trudno byłoby nagle się na niego obrazić czy od niego odciąć. Przykro było patrzeć na cały ten lincz czy ostracyzm, który został wymierzony przez część społeczeństwa w zawodników pokroju Emila po wybuchu wojny w Ukrainie. To było kompletnie nieuzasadnione. My nie zamierzaliśmy dokładać do tego swojej cegiełki. Jak dla mnie można było zachować większą powściągliwość i przeżyć to w ciszy. Myślę, że zabrakło w tym wszystkim trochę więcej zrozumienia oraz nieco szerszego spojrzenia na sytuację. Cała ta sprawa niepotrzebnie została też tak bardzo nakręcona przez media. To tylko stymulowało niektórych ludzi do coraz większej mowy nienawiści. Wiadomo, że okoliczności są dla nas niecodzienne, ale chciałbym, żebyśmy potrafili podejść do tego normalniej i obiektywniej. Przestańmy ślizgać się po powierzchni zagadnienia i zacznijmy patrzeć na to głębiej. Ważne, żeby dostrzegać człowieka tam, gdzie jest to możliwe i nie mierzyć wszystkich jednakową miarą – wyznaje Krużyński.

Warto zaznaczyć, że przy powrocie do toruńskiego składu Emila Sajfutidnowa oraz osiągnięciu przez Roberta Lamberta wieku uniemożliwiającego mu dalsze startowanie na pozycji u24, konieczne stało się rozstanie z jednym z seniorów tworzących ubiegłoroczne zestawienie. Wynikało to z faktu, że zwyczajnie zabrakło dla niego miejsca. Ostatecznie padło na Jacka Holdera, który po nieco ponad pięciu latach z aniołem na piersi przeniósł się do Lublina. – Nigdy nie jest łatwo rozstawać się z zawodnikiem, który przez dłuższy czas jeździł w danym klubie. Jack od momentu pojawienia się w polskiej lidze zawsze był z nami, więc to było spore przeżycie zarówno dla niego jak i dla nas, a pewnie też dla wielu kibiców. Czymś jednak musieliśmy się kierować przy podejmowaniu tej decyzji. Patrzyliśmy głównie przez pryzmat najbliższej przyszłości i tego, czego ta drużyna będzie najbardziej potrzebować. Uznaliśmy, że musimy mieć na tej pozycji zawodnika, który będzie w stanie być jednym z liderów i głównych motorów napędowych tego zespołu. To sprawiło, że postawiliśmy na Emila. Na bazie różnych obserwacji czy analiz doszliśmy do wniosku, że on może nieco lepiej wywiązać się z tej roli, a dodatkowo być dobrym duchem i mentorem dla drużyny. Nie po to też wcześniej zabiegaliśmy o jego transfer, a potem o umożliwienie mu ponownych startów w lidze, żeby teraz nie dać mu szansy. Chciałbym jednak podkreślić, że to nie były proste i oczywiste wybory. Nie możemy powiedzieć, że od razu wiedzieliśmy, co będziemy chcieli zrobić. Myślę, że stopniowo dojrzewaliśmy do tej decyzji. Nasza optyka zmieniała się w trakcie sezonu. Trzeba uczciwie przyznać, że ubiegłoroczne rozgrywki nie były wybitne w wykonaniu Jacka. W pewnym momencie po prostu zarówno on jak i my zaczęliśmy uświadamiać sobie, że chyba potrzebna jest jakaś zmiana, która obu stronom może wyjść na dobre – wyjaśnia Przewodniczący Rady Nadzorczej Apatora. – Emil posiada umowę z klauzulą przedłużenia, która wypełnia się automatycznie w przypadku spełnienia określonych warunków. Nie chcę wdawać się w szczegóły, ale wiele wskazuje na to, że nasza współpraca naturalnie może rozciągnąć się na dłuższy czas – dodaje mężczyzna na temat kontraktu Sajfutdinowa.

LAMPART ANIOŁEM

Skoro o roszadach kadrowych mowa, wspomniana wcześniej niemożność dalszego występowania Roberta Lamberta w roli zawodnika u24, zmusiła włodarzy Apatora do zagospodarowania tej pozycji na nowo. Ostatecznie postanowiono zakontraktować wkraczającego w wiek seniora Wiktora Lamparta, który ostatnie juniorskie lata przejeździł w barwach Motoru Lublin. – Nie jest wielką tajemnicą, że spośród żużlowców, którzy byli dla nas dostępni na rynku, w kręgu naszych zainteresowań znajdowali się też Jan Kvech i Luke Becker. Po przeprowadzeniu wielowymiarowych analiz i spojrzeniu na każdego z tych zawodników przez pryzmat określonych kryteriów, wszystko przemówiło jednak na korzyść Wiktora. Po pierwsze, chodzi o jego osobowość. Uznaliśmy, że on będzie w stanie najlepiej wkomponować się w zespół i szybko zaskarbić sobie sympatię kibiców. To jest przesympatyczny młody człowiek, który okazuje się niezwykle otwarty na innych. Być może niektórzy mają nieco wykrzywione postrzeganie go jako sportowca, ale teraz będzie okazja bliżej go poznać i wiele w tym aspekcie zmienić – rozpoczyna swoją argumentację Krużyński.

– Druga rzecz to postawa na naszym torze. Widać, że Wiktorowi pasuje ten owal, bo ostatnio osiągał na nim bardzo dobre wyniki. W minionych latach wielokrotnie na nim startował, więc mamy świadomość, że zdążył się z nim zaznajomić i potrafi się na nim dobrze odnaleźć. Praktycznie zawsze był tam nieźle spasowany, a poza tym dysponował też dobrym momentem startowym, który na Motoarenie odgrywa dużą rolę. Jan Kvech i Luke Becker nie mieli zbyt wiele do czynienia z naszym torem, więc w ich przypadku szanse, że od razu będą w stanie notować korzystne rezultaty, wydawały się nieco mniejsze. Dodatkowo, pierwszy z nich w przeszłości tylko sporadycznie startował w PGE Ekstralidze, natomiast drugi w ogóle nie miał takiej okazji. To sprawia, że mogłoby brakować im obycia z ekstraligowymi realiami i pewnej bazy, którą ma regularnie występujący w najwyższej klasie rozgrywkowej Wiktor – dodaje mężczyzna.

– Trzecia kwestia to wysokiej klasy team Wiktora, dzięki któremu wszelkie sprawy organizacyjne powinny być dopięte u niego na ostatni guzik, a on sam będzie mógł wyciskać z siebie wszystko, co najlepsze. Na szczególne wyróżnienie w tym teamie zasługuje na pewno Rafał Trojanowski, który jest dla Wiktora mentorem i dobrym duchem. To właśnie on dba, żeby jego kariera zmierzała we właściwym kierunku. Ten człowiek jest w żużlu od wielu lat, dlatego zna się na tym sporcie i stanowi dla Wiktora nieocenione wsparcie. Rafał pomaga mu dobierać ustawienia motocykla, informuje go o warunkach panujących na torze, a także daje mu różnorodne wskazówki dotyczące techniki jazdy po danym owalu czy innych elementów żużlowego rzemiosła. Myślę, że jego obecność w naszym parku maszyn okaże się również olbrzymią wartością dla całej drużyny. Uważam, że Rafał będzie chciał i będzie potrafił dzielić się swoją wiedzą oraz różnymi obserwacjami także z pozostałymi naszymi zawodnikami. Biorąc to wszystko pod uwagę, doszliśmy do wniosku, że dzięki Wiktorowi możemy zyskać najwięcej zarówno w wymiarze sportowym, jak również drużynowym. Myślę, że kontraktując właśnie jego, dokonaliśmy najlepszego możliwego wyboru. Postawiliśmy na zawodnika, który naszym zdaniem, na tle innych rozważanych przez nas opcji, dysponuje największym potencjałem i może dać najwięcej naszemu zespołowi – kontynuuje nasz rozmówca.

Co prawda pochodzący z Rzeszowa Lampart miał na ten sezon ważny kontrakt z lubelskim klubem, ale sytuacja kadrowa w szeregach „Koziołków”, a zwłaszcza obecność na pozycji u24 Dominika Kubery, sprawiła, że mógłby mieć trudności z przebijaniem się do składu. Toruńscy włodarze postanowili z tego skorzystać i sprowadzić młodego zawodnika do Apatora. – Kilku wypraw do Rzeszowa czy Lublina na pewno to wymagało, bo jednak musieliśmy wypracować porozumienie zarówno z Wiktorem i Rafałem, jak również z lubelskim klubem. Mogę jednak powiedzieć, że rozmowy między nami stały na wysokim poziomie i okazały się bardzo owocne. Nasza propozycja nie spotkała się z odrzuceniem, tylko z zainteresowaniem. Na szczególne podziękowania na pewno zasługuje prezes Motoru Lublin, Jakub Kępa, bo bez jego podejścia do sprawy i zrozumienia sytuacji Wiktora nie udałoby się dopiąć tego tematu. Nie było w tym wszystkim żadnych złych intencji czy emocji. Bardzo sprawnie dochodziliśmy do porozumienia. Dobro zawodnika stało na pierwszym miejscu. Dla Wiktora to na pewno korzystne rozwiązanie, że nadal będzie mógł regularnie ścigać się w PGE Ekstralidze i pozostanie na najwyższym poziomie ligowym – zdradza toruński działacz.

Lampart od samego początku był postrzegany jako spory talent, ale nie da się ukryć, że choć wielokrotnie potrafił pokazywać się z bardzo dobrej strony, to miewał też słabsze momenty, kiedy spisywał się poniżej oczekiwań. W toruńskim klubie wierzą jednak, że okaże się wartością dodaną dla zespołu. – Przed Wiktorem na pewno spore wyzwanie, bo zmienia środowisko po kilku latach w Lublinie, a dodatkowo przechodzi w wiek seniora, co dla wielu młodych zawodników bywa problematyczne. Jestem jednak pewien, że ma odpowiednie warunki czy fundamenty wynikające ze zdobytego doświadczenia oraz posiadanego zaplecza sportowego, żeby to udźwignąć i sobie z tym poradzić. Weźmy pod uwagę, że to nie jest już nieokrzesany młokos, tylko zawodnik, który potrafił zabierać punkty najlepszym w polskiej lidze. Myślę, że z tych słabszych momentów, które zdarzały się w przeszłości, wyciągnął wiele wniosków i sporo się dzięki temu nauczył. Wiadomo, że on cały czas napędza jeszcze swoją karierę i dopiero próbuje się wybić, ale zdołał już wypracować sobie jakąś pozycję i na pewno jest traktowany poważnie przez swoich rywali. Nie mam żadnych wątpliwości, że on jest przygotowany, aby sportowo wzmocnić tę drużynę. Pamiętajmy też, że nasze oczekiwania względem niego nie są od razu wyolbrzymione czy szczególnie przerysowane. Jeżeli Wiktor będzie punktował na poziomie sześciu-siedmiu oczek, a do tego dorzuci jakieś pojedyncze lepsze mecze ze zdobyczami w okolicach ośmiu-dziesięciu punktów, chociażby na Motoarenie, to będziemy w pełni usatysfakcjonowani. Takiego właśnie zawodnika potrzebujemy na tej pozycji i uważamy, że to jest jak najbardziej realne, żeby Wiktor zapewnił nam tego typu wyniki – analizuje Przewodniczący Rady Nadzorczej Apatora, zapewniając jednocześnie, że proces adaptacji Lamparta w nowym zespole przebiega prawidłowo.

– Zespół bez problemu go zaakceptował i bardzo w niego wierzy. Jeżeli chodzi o komunikację, to nie ma z tym żadnych trudności. To jest chłopak, który już od pierwszego spotkania potrafił się ze wszystkimi zakolegować i znaleźć wspólny język z pozostałymi zawodnikami – słyszymy od Krużyńskiego. Lampart wydaje się kolejnym żużlowcem, z którym włodarze Apatora mogą wiązać plany na najbliższą przyszłość. W maju rzeszowianin skończy 22 lata, zatem teoretycznie przez trzy sezony może być zawodnikiem u24 w ekipie spod znaku anioła. – Wiktor na razie ma jednoroczny kontrakt. Rozmawialiśmy już jednak, że jeśli będzie zadowolony z pobytu w naszym klubie i osiąganych wyników, to niewykluczone, że zostanie z nami na dłużej. Wierzę, że nasza współpraca będzie się pomyślnie układać i tak się właśnie stanie – informuje działacz.

TA NASZA MŁODZIEŻ

Dopełnieniem meczowego zestawienia Apatora będą oczywiście juniorzy, którzy przeważnie odgrywają ważną rolę w każdym zespole. Po ostatnich niespecjalnie udanych transferach Karola Żupińskiego i Denisa Zielińskiego, tym razem włodarze toruńskiego klubu nie zdecydowali się na żadne wzmocnienia z zewnątrz, tylko postawili na zawodników już wcześniej obecnych w kadrze. To powoduje, że w nadchodzącym sezonie młodzieżowy duet Apatora tworzyć będą Krzysztof Lewandowski i Mateusz Affelt. – Denis co prawda miał z nami jeszcze ważny kontrakt, ale nie był do końca zadowolony z poprzedniego sezonu w naszym klubie i nie wszystko mu odpowiadało. Stwierdziliśmy zatem, że nie będziemy go blokować i rozwiązaliśmy umowę, pozwalając mu przejść do Krosna. Dla niego nadchodzący sezon będzie ostatnim w gronie juniorów, więc chcieliśmy umożliwić mu znalezienie takiego miejsca, gdzie będzie mógł się lepiej rozwinąć. Po domknięciu tego tematu zaczęliśmy rozważać czy jesteśmy w stanie dodać jakąś wartość do naszej formacji juniorskiej, pozyskując z zewnątrz kogoś innego. Doszliśmy do wniosku, że może być trudno. Zawodnicy dostępni dla nas na rynku raczej nie gwarantowaliby korzystniejszych wyników niż te, które mogą osiągać nasi chłopacy, z kolei ci teoretycznie lepsi znajdowali się poza naszym zasięgiem finansowym. Uznaliśmy zatem, że nie ma sensu robić czegoś na siłę, bo to wcale nie musi przynieść najlepszych efektów. Stąd wzięła się decyzja, żeby postawić na Krzysztofa i Mateusza – wyjaśnia Krużyński.

W ostatnich latach toruńska formacja juniorska raczej nie należała do najsilniejszych. Trudno powiedzieć, czy teraz coś się w tej kwestii zmieni. Dla Lewandowskiego to będzie co prawda już trzeci rok startów w PGE Ekstralidze, ale poprzedni sezon z różnych względów nie był dla niego tak udany, jak ten debiutancki, kiedy pozostawił po sobie całkiem niezłe wrażenie. Na pewno brakowało u niego widocznego progresu. Nie do końca wiadomo zatem, w którym kierunku będzie zmierzała jego dalsza kariera. Affelt natomiast dopiero teraz zaliczy swój pierwszy pełny sezon w PGE Ekstralidze. Przed rokiem startował głównie w zawodach juniorskich oraz Ekstralidze u24. Co prawda w drugiej części rozgrywek zaczął pokazywać się też w najwyższej klasie rozgrywkowej, ale to były jedynie pojedyncze biegi, które przeważnie nie przekładały się na punkty. Wyjątkiem okazał się tylko półfinałowy mecz z Motorem Lublin na Motoarenie, podczas którego zasygnalizował, że drzemie w nim pewien potencjał. Mimo wszystko, to wciąż nieszczególnie objeżdżony i mało doświadczony żużlowiec, więc trudno przewidzieć, jak sobie poradzi. Biorąc to wszystko pod uwagę, śmiało można dojść do wniosku, że u progu sezonu toruńska formacja juniorska wydaje się sporą zagadką i dopiero w trakcie rozgrywek będzie można przekonać się na co tak naprawdę ją stać.

– Krzysztof jest w takim momencie kariery, że powinien zrobić znaczący krok naprzód. Mamy nadzieję, że ostatnie zawirowania nie zostawią u niego zbyt wielu trwałych śladów, tylko dodatkowo go wzmocnią i ten sezon będzie należał do niego. Myślę, że stać go na to, aby być jednym z najlepszych juniorów w lidze. Pamiętajmy, że w tym roku nastąpiła pewna zmiana pokoleniowa i wielu uznanych młodzieżowców wkroczyło w wiek seniora, więc powinno być mu łatwiej. Mateusz natomiast wszystko ma jeszcze przed sobą. Jemu potrzeba w tej chwili jak najwięcej jazdy, bo tylko w ten sposób może nabierać żużlowej ogłady i poszerzać swoje umiejętności. Jeżeli mamy mieć z niego pociechę na przyszłość, to trzeba po prostu dać mu szansę i zobaczyć w jakim stopniu ją wykorzysta – przekonuje Przewodniczący Rady Nadzorcze Apatora. – Chcielibyśmy, żeby chłopacy przede wszystkim nie przegrywali biegów juniorskich, zwłaszcza na własnym torze. Wiadomo, że nie wszystkie wygrają, ale najważniejsze, żeby porażki nie przydarzały się im zbyt często. Mamy nadzieję, że poza tym będą w stanie dorzucać jakieś punkty w dalszej części meczu i wielokrotnie pozytywnie nas zaskoczą – dodaje działacz, pytany o oczekiwania względem toruńskiej młodzieży.

O ile jednak Lewandowski czy Affelt stwarzają pewne perspektywy na przyszłość, to kibiców na pewno może martwić, że w kadrze Apatora próżno szukać innych młodzieżowców, którzy w tym momencie mogliby pukać do ekstraligowego składu, a w razie nagłej potrzeby wskoczyć z marszu w miejsce swoich kolegów. – Obecnie niestety nie posiadamy naturalnego zastępcy dla Krzysztofa czy Mateusza, który znajdowałby się na ekstraligowym poziomie. W tym aspekcie musimy być do bólu szczerzy. Jeżeli coś się wydarzy, to będziemy zmuszeni postawić na któregoś z naszych adeptów, licząc, że po prostu przejedzie cztery kółka, lub rozejrzeć się za jakimś wypożyczeniem. Pole manewru jest niewielkie, więc wypełnienie potencjalnej luki w juniorskim składzie może okazać się problematyczne – przyznaje otwarcie Krużyński.

– Myślę, że w wielu polskich klubach sen z powiek spędza temat młodych zawodników, których po prostu brakuje. Stworzyła się jakaś luka szkoleniowa i pokoleniowa, bo niewiele młodzieży garnie się do tego sportu. Dzisiaj nie mamy już takiej sytuacji, że możemy pracować z setką młodych adeptów i dokonywać w tym gronie selekcji aż do momentu, kiedy wyłuskamy tych najlepiej przygotowanych do jazdy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Czasy się zmieniły i żużel też bardzo się zmienia. Powoli staje się on sportem elitarnym, niezwykle drogim i niedostępnym dla każdego. Obecnie nie wydaje się już tak atrakcyjny dla młodych ludzi jak w latach 80. czy 90. Wielu zawodników, którzy nieźle zapowiadają się w wieku 14-16 lat, potem nagle przepada. Nie wszyscy mają predyspozycje i możliwości do sprawnego rozwoju. Cały proces związany z wychowywaniem nowego narybku żużlowego stanowi spore wyzwanie, a nigdy nie ma gwarancji sukcesu. Liczę jednak, że nasi juniorzy, na których postawiliśmy w tym roku, będą robić postępy, a obok nich wkrótce pojawią się kolejni, z którymi będzie można wiązać nadzieje na przyszłość. Na pewno ciężko pracujemy, żeby jak najwięcej zdziałać w tym zakresie, ale podkreślam, że to nie jest łatwe – rozwija temat nasz rozmówca.

TROCHĘ PO STAREMU, TROCHĘ PO NOWEMU

Skład to jedno, ale każdej drużynie potrzebny jest też błyskotliwy dowódca, który przeprowadzi ją przez trudy rozgrywek i wszystko odpowiednio poukłada. Trenerem toruńskiego zespołu w dalszym ciągu będzie Robert Sawina. Były zawodnik i wychowanek Apatora przejął anielską ekipę krótko przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu, kiedy stało się jasne, że nie będzie kontynuowana współpraca z dotychczasowym szkoleniowcem, Tomaszem Bajerskim. Dla „Sawki” to było spore wyzwanie, bo nie miał zbyt wiele czasu, żeby wdrożyć się w swoje obowiązki i przekonać do siebie zespół, a dodatkowo przez pewien czas nie pracował i przy żużlu i wracał do tego sportu po długiej przerwie. Mężczyzna obawiał się, czy na pewno sobie poradzi, ale jednocześnie nie chciał zostawiać w potrzebie swojej macierzystej drużyny, która wzywała go na pomoc. Okazuje się jednak, że Sawina sprostał postawionemu przed nim zadaniu i dobrze odnalazł się w swojej roli. – Nie mamy żadnych wątpliwości, że postawienie na Roberta było dobrym ruchem. Dzisiaj to jest najlepsza opcja dla naszego klubu. Takiego właśnie trenera potrzebowaliśmy. Na pewno nie rozważaliśmy żadnej zmiany na tej pozycji. Nie można psuć czegoś, co zaczęło się sprawdzać – podkreśla Krużyński, który pozytywnie ocenia dotychczasową pracę „Sawki”.

– Robert dzielnie stawia czoła różnym trudnościom, które w sporcie są czymś naturalnym i całkowicie oddaje się swoim obowiązkom. Wiadomo, że początkowo musiał oswoić się sytuacją, na nowo wchodząc w buty trenera, ale szybko dotarł się z zespołem i równie szybko dopracował różne technikalia związane z prowadzeniem drużyny. Najwięcej czasu zabrało mu rozeznanie się w naszych torowych niuansach, ale z tym też sobie poradził. Bywając zimą na stadionie wielokrotnie nie spodziewałem się, że go tam spotkam, a jednak on tam był. Doglądał nawet najdrobniejszych prac konserwacyjnych związanych z naszą nawierzchnią. Widać, że poświęca bardzo dużo czasu na przygotowywanie toru, treningi z zespołem czy obserwowanie naszych najmłodszych zawodników. Robert przez lata siedział w żużlu, więc stał się fachowcem w tej dziedzinie. Sam fakt, że nie jest teoretykiem, tylko człowiekiem, który zjadł zęby na tym sporcie, stanowi olbrzymią wartość dla naszego klubu – słyszymy od toruńskiego działacza, który zapewnia, że Sawina bez problemu wkomponował się w zespół.

– W zeszłorocznym składzie mieliśmy dwóch anglojęzycznych zawodników, więc Robert martwił się, że nie poradzi sobie z komunikacją i będzie rodziło to spore kłopoty. W rzeczywistości jednak miał świetny kontakt z zespołem i ze wszystkimi potrafił się dogadać. Oczywiście czasami korzystał ze wsparcia osoby, która dokładniej mogła przekazać jakieś szczegóły naszym obcokrajowcom, ale to w niczym nie przeszkadzało. Robert zbudował bardzo dobre relacje z zespołem i sprawił, że drużyna świetnie funkcjonowała. Przez cały sezon uważnie się temu przyglądaliśmy i nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Teraz powinno być mu łatwiej, bo tegoroczny skład niemal w stu procentach opiera się na zawodnikach mówiących po polsku, a dodatkowo u Roberta Lamberta przyspieszył proces nauki naszego języka. Obecnie trzeba już bardzo uważać co się przy nim mówi, bo jeśli na przykład spróbujemy go obrazić, to możemy spotkać się z ripostą – informuje z uśmiechem na twarzy Przewodniczący Rady Nadzorczej Apatora.

Trzeba jednak wspomnieć, że w drugiej części ubiegłorocznych rozgrywek Sawina nie wydawał się przekonany, czy chce pozostać na stanowisku trenera Apatora. Mężczyzna nie był pewny czy wnosi wystarczająco dużo do zespołu i swoją przyszłość uzależniał od końcowego wyniku drużyny. – Robert jest bardzo skromnym człowiekiem i takie wypowiedzi wynikały po prostu z jego charakteru. W rzeczywistości zgodził się jednak na przedłużenie współpracy. Myślę, że przed poprzednim sezonem znacznie trudniej było go przekonać i namówić. To ja z nim wtedy rozmawiałem i widziałem, że nie miał zbyt wielkiej ochoty wracać do żużla, by mierzyć się z niełatwym losem trenera ekstraligowej drużyny. Teraz sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Nasze rozmowy nie okazały się ani szczególnie trudne, ani przesadnie długie. Wydaje się, że Robert pokochał to, co robi i stało się to ważną częścią jego życia. Dla niego istotnym elementem była też stabilność, którą zagwarantowaliśmy na etapie budowania zespołu. W nadchodzącym sezonie będzie mógł pracować z ludźmi, których już poznał, zatem nie trzeba będzie zaczynać wszystkiego od nowa. Robert ma też świadomość, że nie osiągnął jeszcze maksimum z tą drużyną, dlatego zależy mu na tym, aby kontynuować tę pracę i stopniowo przesuwać się coraz wyżej – zdradza Krużyński. – Chcielibyśmy, żeby Robert poprowadził ten zespół do medalu. Zależy nam też na tym, aby drużyna przez cały sezon pokazywała się z jak najlepszej strony, a mecze z jej udziałem dawały dużo frajdy i emocji kibicom. Robert doskonale zdaje sobie sprawę, co jest najważniejsze dla naszego klubu, dlatego można spodziewać się, że będzie przywiązywał do tego dużą wagę – dodaje nasz rozmówca, pytany o konkretne zadania stawiane przed Sawiną na nadchodzące miesiące.

W kwestii trenera wszystko zostaje zatem po staremu, ale w klubie nie ma już dyrektora sportowego, Krzysztofa Gałańdziuka, który przed rokiem został sprowadzony z Wrocławia. Włodarze Apatora wiązali z nim spore nadzieje, ale w rzeczywistości nie wszystko ułożyło się po ich myśli i już pod koniec ubiegłorocznych rozgrywek współpraca z nim została zakończona. – W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że to po prostu nie działa. Zaczęły pojawiać się pewne problemy, a my nie zamierzaliśmy tego tolerować. Nie mogliśmy pozwolić sobie, żeby tak to wyglądało, więc musieliśmy podjąć pewne decyzje. Kierując się dobrem zespołu, uznaliśmy, że rozstanie z Krzysztofem będzie najlepszym rozwiązaniem – tłumaczy Krużyński, informując jednocześnie, że przynajmniej na razie nikt nowy nie zastąpi Gałańdziuka. – Jego obowiązki rozdzieliliśmy pomiędzy innych pracowników naszego klubu. Na niektórych spadły po prostu dodatkowe zadania. Formalnie na pewno wszystko jest uporządkowane. Mogę zapewnić, że poradziliśmy sobie z tą sytuacją najlepiej jak tylko mogliśmy i podeszliśmy do tego racjonalnie. Skoro mieliśmy możliwość, żeby zagospodarować tę przestrzeń przy pomocy osób, które współpracują z nami od dłuższego czasu, to nie było sensu angażować kogoś z zewnątrz i generować dodatkowych kosztów – słyszymy od działacza.

A skoro o zmianach mowa, to trudno też nie wspomnieć, że w tym sezonie pion administracyjno-zarządzający toruńskiego klubu będzie funkcjonował w nieco innej rzeczywistości niż dotychczas. Wzrost kosztów wynajmu przestrzeni biurowych na Motoarenie skłonił włodarzy do wyprowadzki ze stadionu. Co prawda zawodnicy nadal mają tam swoje warsztaty, ale siedziba Apatora znajduje się obecnie w jednym z biurowców zlokalizowanych w centrum miasta, który jest powiązany ze spółką właściciela klubu, Przemysława Termińskiego. – Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. My jednak nie chcemy mieć ich dla siebie, tylko potrzebujemy ich, aby zapewnić w Toruniu sport żużlowy na odpowiednim poziomie i zatroszczyć się o komfort zatrudnianych przez nas osób. W zaistniałej sytuacji musieliśmy zdecydować się na zmianę siedziby, bo finansowo to jest dla nas korzystniejsze rozwiązanie. Ponoszenie dodatkowych kosztów za wynajem biur na Motoarenie mogłoby negatywnie odbić się na jakości funkcjonowania naszego klubu. Skoro dało się tego uniknąć, to należało z tego skorzystać. Cała ta sprawa była szeroko dyskutowana, ale nie przyniosło to żadnego przełomu – komentuje Krużyński, sygnalizując jednocześnie, że to wszystko nie powinno tak wyglądać.

– Chcielibyśmy być traktowani nieco bardziej po partnersku – na miarę klubu, który godnie reprezentuje swoje miasto. Skoro w wielu innych ośrodkach jest to możliwe, to u nas powinno być tak samo. Dobrze by było, gdyby miasto i nasi współpracownicy wykazali się trochę większym zaangażowaniem i potrafili nieco szerzej spojrzeć na warunki, w których obecnie musi funkcjonować klub żużlowy. Wymagania finansowe czy organizacyjne stają się coraz większe, więc siłą rzeczy mamy więcej wydatków. Dodatkowe obciążenia z tytułu najmu przestrzeni biurowej na pewno w niczym by nam nie pomogły. Sytuacja w żużlu dynamicznie się zmienia. Widzimy, że od czasu naszego powrotu do ekstraligi po jednorocznym pobycie na jej zapleczu musimy wypracowywać coraz wyższe budżety, aby wszystkiemu sprostać. Uważam, że niektórym powinno dać to do myślenia. Motoarena jest naszym domem, a teraz znaleźliśmy się kilka kilometrów poza jego granicami. Wszyscy mamy świadomość, że nasze miejsce jest na stadionie, więc powinniśmy mieć stworzone takie warunki, aby móc tam spokojnie stacjonować – słyszymy od Przewodniczącego Rady Nadzorczej Apatora.

Wiele osób zastanawia się czy zmiana siedziby okaże się wielkim utrudnieniem i będzie bardzo odczuwalna z perspektywy klubu. – Tak naprawdę tego jeszcze nie wie nikt. Musimy poczekać i przekonać się na własnej skórze, jak to będzie wypadało w praktyce, a to rodzi swego rodzaju niepewność. Myślę, że w takiej pracy na co dzień to nie będzie miało wielkiego znaczenia, ale za to dni meczowe na pewno będą zupełnie inne. Podejrzewam, że to właśnie one będą stanowiły największe wyzwanie dla wszystkich osób pracujących w klubie, które odpowiadają za kwestie organizacyjne. Teraz trzeba będzie jeszcze bardziej wszystkiego dopilnowywać. Niby będziemy u siebie, a tak naprawdę jak byśmy byli w gościach. To może ograniczyć nam swobodę działania i odebrać pewien automatyzm z poprzednich lat. Wszyscy będziemy musieli się z tym oswoić – prognozuje z przejęciem nasz rozmówca. Kiedy pytamy Krużyńskiego, czy taki stan rzeczy może być tylko przejściowy czy jednak utrzyma się na dłużej, to w odpowiedzi słyszymy jedynie słowo pomidor.

NOWE ROZDANIE

Drobne zawirowania organizacyjne nie mają jednak przeszkodzić drużynie w walce o jak najlepszy wynik. – Powinniśmy być mocniejsi niż przed rokiem. Naszą siłą będzie zgrany zespół. Najważniejsze, że mamy drużynę nie tylko na jeden sezon. Wszystkie zawarte przez nas kontrakty uważamy za bardzo perspektywiczne i rozwojowe. Naszym podstawowym celem będzie awans do czołowej czwórki i walka o medale. Na pewno spróbujemy wjechać do finału. Jeżeli zdołamy stanąć na podium, to będziemy zadowoleni – mówi Przewodniczący Rady Nadzorczej ekipy z Grodu Kopernika. Trzeba jednak zaznaczyć, że choć torunianie są typowani do miejsca w górnej części tabeli, to raczej nie są postrzegani jako jeden z głównych faworytów rozgrywek. Można zauważyć, że u progu sezonu nieco wyżej stoją notowania klubów z Wrocławia czy Lublina, a niektórzy wskazują także na drużynę z Częstochowy. W Apatorze to jednak nikomu nie przeszkadza.

– Niech wszyscy mówią o innych zespołach, a my postaramy się wznieść na wyżyny naszych umiejętności i sprawić niespodziankę. Myślę, że jesteśmy do tego zdolni. W żużlu niejednokrotnie mieliśmy już takie historie. Dlaczego mielibyśmy nie walczyć o najwyższe cele? Zawsze możemy udowodnić coś ludziom, którzy nie do końca doceniają nasz potencjał. Wszystko w naszych rękach – zapowiada Krużyński. Atakowanie z tylnego szeregu może być komfortowe dla klubu, bo nie będzie rodziło tak wielkiej presji. Z drugiej jednak strony, każdy ma konkretne oczekiwania i chce osiągać jak najlepsze wyniki. Nie da się też ukryć, że z każdym kolejnym sezonem w Toruniu coraz bardziej rośnie głód sukcesu. W tym roku minie piętnaście lat od ostatniego mistrzowskiego tytułu oraz siedem lat od ostatniego medalu. Całemu toruńskiemu środowisku zależy, żeby w końcu przerwać tę nienajlepszą passę. – Wszyscy mamy ogromne ambicje, więc motywacji nie powinno nam zabraknąć. Liczymy, że wsparcie ze strony kibiców nie zniknie i wspólnymi siłami będziemy dążyć do sukcesu – przekonuje nasz rozmówca.

A jak, zdaniem Krużyńskiego, może wyglądać tegoroczna PGE Ekstraliga? – Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że czeka nas liga dwóch prędkości, ale wcale tak nie musi być. Myślę, że w tym roku możemy być świadkami bardzo zaciętej i nieprzewidywalnej walki o utrzymanie. W tę rywalizację może być zamieszanych kilka drużyn. Raczej nie będzie tak jak ostatnio, kiedy bardzo szybko przekonaliśmy się, kto spadnie. Tym razem ten temat może nas długo elektryzować. W dolnych rejonach tabeli niekiedy może być nawet ciekawiej niż na górze. Niewykluczone jednak, że i tam spotkamy się z interesującymi rozstrzygnięciami, bo przecież faworyci nie zawsze okazują się najlepsi – słyszymy od toruńskiego działacza, który przyznaje, że jak zwykle o tej porze, nie może doczekać się już nowego sezonu.

– Po zimie zawsze brakuje mi hałasu motocykli, charakterystycznego zapachu i atmosfery stadionu. Podobnie jak wszyscy miłośnicy czarnego sportu, z wypiekami na twarzy czekałem na pierwsze treningi oraz sparingi, żeby w końcu ujrzeć zawodników na torze. Cieszę się, że po zeszłorocznych zawirowaniach tym razem ekstraligowe drużyny pojadą w możliwie najmocniejszych składach. To powinno gwarantować dobre widowiska, bo będziemy mogli oglądać wszystkich najlepszych zawodników. W wymiarze ekonomicznym czy biznesowym ten rok zapewne będzie trudny dla całego naszego społeczeństwa, bo nadal będziemy mierzyć się z inflacją i efektami spowolnienia gospodarczego, ale żużel może być dla nas świetną odskocznią od tego wszystkiego. Dobrze jest czasami się zrelaksować i zapomnieć o trudach dnia codziennego. Wierzę, że dzięki żużlowi będziemy mieli wiele powodów do radości i znajdziemy w życiu odrobinę przyjemności – zakończył Przewodniczący Rady Nadzorczej For Nature Solutions Apatora Toruń.