Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dzisiaj mija 21. rocznica jedynego w historii turnieju Grand Prix, który został rozegrany w stolicy Niemiec. W Berlinie po raz pierwszy w historii cyklu pojechano również na sztucznej nawierzchni. W tych zawodach zwyciężył reprezentant Polski, Tomasz Gollob.

 

ŻUŻEL MOŻESZ OBSTAWIAĆ DO 500 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA W FUKSIARZ.PL. ZAREJESTRUJ SIĘ TERAZ

Zawody rozegrano na stadionie lekkoatletyczno-piłkarskim imienia Friedricha Ludwiga Jahna, położnym w berlińskiej dzielnicy Hohenschonhausen. Pierwszy turniej na sztucznym torze miał swoją dramaturgię. Plany organizatorom pokrzyżowała bowiem pogoda. Opady deszczu sprawiły, że zawody opóźniły się niemal o godzinę, tor przykrywany był folią, a w ostatnich biegach jazda zawodników daleka była od typowego ścigania się na żużlu.

– Były to pierwsze zawody rozgrywane w Berlinie i nie ukrywam, że zależało mi na jak najlepszym występie, a najlepiej oczywiście wygraniu całego turnieju. Tor był wtedy bardzo trudny ze względu na opady deszczu. Nie były to łatwe zawody. Powoli w teamie „składaliśmy” klocki i ostatecznie awansowałem do finału. Ten oczywiście łatwy nie był i na dodatek był jeszcze powtarzany. W pierwszej odsłonie jechałem chyba na trzecim miejscu, więc powtórka dała mi możliwość kolejnej próby, tym razem udanej. Wygrać pod bramą Brandenburską to była dla mnie wielka rzecz – mówi nam Tomasz Gollob.

W Berlinie po raz pierwszy w cyklu zdecydowano się na pojechanie na sztucznej nawierzchni, co było nowością, ale też utrudnieniem.

– Powiem uczciwie, że ja nie byłem zwolennikiem sztucznych nawierzchni. W dopasowaniu były one trudne. Obecnie sztuczne tory są zdecydowanie lepsze od tych, które były wówczas. Dzisiejszy „kładziony” tor jest nawierzchnią stuprocentową, a wtedy – jak zaczynano – to nie wszystko było idealne. Każdy początek jest jednak trudny – dodaje mistrz świata z 2010 roku.

Berlińskie zawody do dziś przez wielu kibiców określane są „błotnistym” Grand Prix. Bywały biegi, w których zawodnicy bardziej skupiali się na bezpiecznym dojechaniu do mety, a nie rywalizacji o punkty.

– Jazda w normalnych warunkach, a w takich jakie były wtedy w Berlinie, to jest rzecz kompletnie nieporównywalna. W takich warunkach, jakie były wtedy w Niemczech, „walczy” się z motocyklem i wodą, która wsiąka praktycznie we wszystko, czy to kombinezon czy sprzęt. Oczywiście dochodzi jeszcze błoto, które jest sporą przeszkodą. Jazda w takich warunkach nie jest łatwa. Myślę, że zawodnik zjeżdżający po tamtych biegach do parkingu był gdzieś do piętnastu kilo cięższy niż przed startem i to najlepiej obrazuje, jak trzeba w takich warunkach na torze się „gimnastykować” – podsumowuje Tomasz Gollob. 

Drugie miejsce w zawodach w stolicy Niemiec zajął wtedy niespodziewanie Henrik Gustafsson, który wystartował w miejsce kontuzjowanego  Joe Screena. Na najniższym stopniu podium stanął Nicki Pedersen. „Wściekły” stadion opuszczał Tony Rickardsson, który w finale został wykluczony. Drugi z Polaków, Piotr Protasiewicz, zajął w zawodach 17. miejsce. 

Klasyfikacja końcowa Grand Prix Niemiec w Berlinie (5 maja 2001):
1. Tomasz Gollob (Polska)
2. Henrik Gustafsson (Szwecja)
3. Nicki Pedersen (Dania)
4. Tony Rickardsson (Szwecja)
5. Peter Karlsson (Szwecja)
6. Todd Wiltshire (Australia)
7. Leigh Adams (Australia)
8. Ryan Sullivan (Australia)
9. Greg Hancock (Stany Zjednoczone)
10. Brian Andersen (Dania)
11. Carl Stonehewer (Wielka Brytania)
12. Matej Ferjan (Słowenia)
13. Mark Loram (Wielka Brytania)
14. Robert Barth (Niemcy)
15. Billy Hamill (Stany Zjednoczone)
16. Jason Crump (Australia)
17. Piotr Protasiewicz (Polska)
18. Niklas Klingberg (Szwecja)
19. Chris Louis (Wielka Brytania)
20. Andy Smith (Wielka Brytania)
21. Mikael Karlsson (Szwecja)
22. Mirko Wolter (Niemcy)
23. Rune Holta (Norwegia)
24. Jimmy Nilsen (Szwecja)