Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zapiski na gorąco żużlowego kłusownika, czyli moje. Kto chce niech czyta, lecz na szczęście nie jest to obowiązkowe. Nie zgadzam się z komentatorami telewizyjnymi, że w finale piątkowej GP we Wrocławiu Zmarzlik i Janowski walczyli ze sobą na torze zbyt ostro i niebezpiecznie.

 

Uważam, że tam – owszem – był męski żużel, lecz z szacunkiem dla kości rywala. Za każdym razem miejsce było zostawiane i obaj konkurenci pilnowali, by nie doszło do zbędnego kontaktu. Kiedy po tym szalonym wyścigu obaj podali sobie ręce i życzliwie pogadali przez kaski zjeżdżając do parku maszyn, to pomyślałem: – No i o czym teraz będą pisać te nasze żużlowe tabloidy, bidulki jedne?

Ale nie, mam dla nich punkt zaczepienia: na podium Janowski ze Zmarzlikiem nie oblali się szampanem! Nadal jest więc chłodno. Sensaci będą zatem mieli o czym pisać. Nabijam się, rzecz jasna. 

Mistrz wrócił! Zmarzlik ze „Szpitala na peryferiach”, jak obecnie nazywana jest jego porozbijana Staleczka Gorzów, wygrał ten turniej we właściwym sobie dynamicznym, pewnym stylu, takim z poprzednich dwóch sezonów, takim, który w tym roku gdzieś Bartkowi uciekł. Ale on znów jest na kursie i (właściwej) ścieżce. Pokazał na „Olimpico”, że wciąż jest najlepszym ścigantem globu. I że doszedł do ładu z motorami. Komentatorzy twierdzili, że z kolei drugiego w tym turnieju „Magica” w ogóle nie powinno być w finale z dwóch powodów. Po pierwsze: wysadził z siodła Sajfutdinowa (Unia Leszno, która w piątek na „Smoku” miała trening przed niedzielnym meczem w Zielonce, pewnie zamarła ze strachu o swego lidera), za co powinien być wykluczony z finału on, a nie Emil. Po drugie: rzeczony Maciek mając warning na koncie poruszył się na starcie do biegu finałowego, więc powinien wylecieć. Tak się zastanawiałem po obejrzeniu powtórek w zwolnionym tempie z owej kraksy: „Janoś” ostro wszedł w łuk na małą, ale nie poszerzył swego toru jazdy, natomiast Rosjanin na niego się nadział. Mimo tych swoich pewnych wątpliwości nie zamierzam się jednak kłócić z tymi, którzy upierają się, że to Spartanin był winien i zasłużył na wykluczenie.  Zwłaszcza, że „Magiczny” – według komentatorów tiwi – sam ponoć przeprosił Emila. Co ciekawe, Sajfutdinow też ma na swoim motorze napis „Magik”. Hm, musiało więc dojść między nimi do magicznej kraksy?

Jeśli chodzi o starty, to podobnie jak w Pradze „arbiter komputer” (jeśli to on puszczał zawodników spod taśmy) dość często tolerował lotne starty – jak zwykle ukłony Panie Madsen, ale nie tylko Pan! – i czasem nie reagował już nie tylko na tzw. mikroruchy, ale i na ordynarne czołganie się do taśmy. Ponieważ jednak za pulpitem czuwał (jeśli nie przysnął) żywy pan sędzia i pilnował komputera, to np. Lindgren, Janowski, czy Madsen dostali warningi. Czyli człowieka nie zastąpi żadna maszyna! 

Artiom Łaguta na anlasach (Ekstraliga je przebadała i wyszło, że są poniżej norm twardości, lecz FIM nabrała wody w usta, bo turecka firma jest biznesowym partnerem Federacji, więc żużel jeździ sobie spowity kłamstwem i hipokryzją – cieszę się zatem, że zawodnicy na kierownicach tym razem mieli logo Betardu, a nie Anlasa) jest galaktycznie szybki, tyle że na torze to śpiący królewicz. Dlatego Madsen w IX wyścigu tak łatwo go objechał zasuwając ciut szerzej. Artiom jest znakomity, lecz nie ma w sobie tej ikry i tego szaleństwa co jego brachol Grisza. 

Jedną wielką porażką był Tai Woffinden (Zagar i Doyle przynajmniej zostawili na torze serducho). Czy on już nie wróci do dyspozycji z czasów, gdy był IMŚ? W X biegu po starcie po lekkim kontakcie z Lindgrenem „Tajski” położył się teatralnie z „opóźnieniem zapłonu”, by wymusić na arbitrze powtórkę w czwórkę. I to mu się udało. Zwłaszcza, że sędzia to przecież jego rodak – Anglik. Potem tę dramatyczną scenę powtórzył w półfinale Sajfutdinow i jemu również udało się nabrać owego nieudacznika na wieżyczce. Madsen został wówczas wykluczony za „kontakt”. Lekki. Bardzo. Bzdurna decyzja. Niejedyna. Ten sędzia, Kasprzak oraz Berntzon byli najsłabszymi aktorami piątkowego widowiska. Oni byli jakby z innej, gorszej sztuki. Dwaj ostatni pokazują słabość eliminacji do GP, które odbywają się sezon wcześniej – inaczej niż to jest w SEC – a przez wiele miesięcy sporo może się zmienić. No, może nie u „Cysia” Kasprzaka, który jak jeździł słabo w ubiegłym roku, tak w tej formie, a raczej w jej braku, pozostał do dziś. 

To nie był pierwszy turniej GP, na którym prawdziwe ściganie zaczynało się dopiero gdzieś od 9. biegu. Czy tak powinno być? Jak ten Morris z BSI przygotowuje tor?! Dwa bieguny: nasi rodzimi komisarze to zbrodniarze-betoniarze, ubijacze, a Morris z kolei leje hektolitry wody. Chce zrobić ściganie na przyczepnym, ale to mu jakoś nie bardzo wychodzi. A przynajmniej nie przez pierwsze osiem biegów. Na początku tego turnieju można było wyprzedzać jedynie… Kasprzaka, który odjeżdżał z wyjścia na szeroką i otwierał rywalom bramę. Aż dziw, że nie odwracał się i pięknym szlacheckim gestem nie pokazywał im: „Racz Pan wpaść w tę lukę, którą z zaproszeniem zostawiłem”.

Żal mi Madsena, bo w przekroju całych zawodów, moim zdaniem, zasłużył na podium. Także Lambert na nowej konstrukcji od Hollowaya (pomagał przy jej powstaniu pan Madej) był szybki niczym Lamborghini, ale nie trzymał ciśnienia i w półfinale zerwał taśmę, gdyż komputer przytrzymał go na starcie. Zawiesił się? 

Ciekawe okolicznościowe wspominki: rewelacyjny Leon Madsen stał się klasowym ligowym żużlowcem jako zawodnik Sparty Wrocław, a pierwsze swoje 14 punktów zrobił (na „Olimpico”) na silniku przygotowanym przez klubowego mechanika Alka Krzywdzińskiego. Z kolei Woffindena Sparta wzięła, gdy w Polsce w zasadzie nikt go już nie chciał. I to jako żużlowiec WTS-u został potem trzykrotnym IMŚ. Trzeba zatem być sprawiedliwym i to wszystko Wrocławiowi, Andrzejowi Rusko oraz Krysi Kloc należy oddać. 

A jeśli już jestem przy słabym w piątek „Tajskim”, to okazało się, że zostaliśmy… kolegami klubowymi. On kiedyś w Anglii zrobił kurs ekstremalnego skoczka spadochronowego AFF (swobodne spadanie z wysokości 4 km nad ziemią z szybkością 200 km na godzinę, akrobacje w powietrzu i otwarcie czaszy 1800 metrów nad lotniskiem) i teraz tę przygodę kontynuuje w Skydive Wrocław (lotnisko Szymanów). W przyszły weekend i ja będę tam skakał.  Tak, czy siak, w piątek Tai za bardzo nie fruwał na „Olimpico”.

Nie udał się ten start także jednorazowej dzikiej karcie, czyli obywatelowi polskiemu Chugunowowi. Teraz być może zbierze on burzę od swej polskiej żony (o ile jeszcze ją posiada), rosyjskiej narzeczonej, a może i od dwóch teściowych naraz? Przechlapane. Na osłodę więc napisałem dla niego krotochwilę pt. „Rozterki pewnego Gleba”:

Dwa GM-y
Jak dwie żony
Jedna polska
Na papierze
Dla paszportu i mamony
Druga, narzeczona
Ukochana
Już z rodzimej strony
Dwie ojczyzny
Jak matrony
Czy kiedyś wybaczą
Mi ony?
Polska-Rosja
W piłę
Jeden: jeden
I gitara
Nie muszę tłumaczyć
Dla jakiego kraju ma wiara
Tylko, kuźwa,
Który to Eden
Rozkminić się staram…

We Wrocławiu zapełniony stadion wreszcie prezentował się jak przystało na IMŚ, a nie jak w Pradze, gdzie GP wyglądała niczym nasze DMPJ. „Olimpico” to fuszerka. Nad najwierniejszymi fanami pod wieżą, tam gdzie najbardziej pali słońce, nie ma dachu. A obiecywano nawet rozsuwany.  Taaa, sr…li muchy będzie wiosna. Remont kosztował więcej niż wybudowanie Moto Areny!

Dostałem zaproszenie na stadion od Krzyśka Cegielskiego z „Metanolu” (bardzo dziękuję!), ale wybrałem jednak transmisję telewizyjną, dzięki czemu jestem ubogacony o takie dialogi na cztery nogi:

Red. Marcin Majewski, który nadal wydaje się być zdziwiony speedwayem, do Dominka Kubery: – Ty się jednak trochę na tym żużlu znasz.

Kubera: – Nie, ja tylko sprawiam takie wrażenie.

W sobotę też jest dzień i też będzie ściganie na „Olimpico”. Znowu od trzeciej serii?

Bartek Czekański

One Thought on Żużel. Strzały Czekańskiego: Tabloidy na start! Nie oblali się szampanem!
    obserwator
    31 Jul 2021
     9:27am

    prawie wszystko się zgadza. A jako rodowity, zdaje się, wrocławianin, zaimponował mi pan tym fragmentem o Glebie. A z drugiej strony nie znalazłem wspominki choćby o, jakich by tu użyć delikatnych słów, niezbyt na miejscu skandowaniu wts wts. Ale dzięki za potwierdzenie, że tzw. redaktor Majewski zna się na żużlu jak szop pracz na obróbce skrawaniem. Gdy następowało studio, przenosiłem się w inne rejony domu.

Skomentuj

One Thought on Żużel. Strzały Czekańskiego: Tabloidy na start! Nie oblali się szampanem!
    obserwator
    31 Jul 2021
     9:27am

    prawie wszystko się zgadza. A jako rodowity, zdaje się, wrocławianin, zaimponował mi pan tym fragmentem o Glebie. A z drugiej strony nie znalazłem wspominki choćby o, jakich by tu użyć delikatnych słów, niezbyt na miejscu skandowaniu wts wts. Ale dzięki za potwierdzenie, że tzw. redaktor Majewski zna się na żużlu jak szop pracz na obróbce skrawaniem. Gdy następowało studio, przenosiłem się w inne rejony domu.

Skomentuj