Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pierwszą rundę na Markecie zgarnął Maciej Janowski. Zimny, wyrachowany, z zimną głową zachowujący stoicki spokój. Jak prawdziwy… nie Polak. Zrobił to, brak czego zarzucał naszym Hans Zierk, znany niemiecki tuner. Nie był szalony, romantyczny, bywał za to widowiskowy, pozostał zaś przeraźliwie skuteczny. I myślący na torze. Prawdziwy majstersztyk obejrzeliśmy za to w wykonaniu Bartosza Zmarzlika. Stracił hak na pierwszym kółku i… wygrał jedyny tego dnia wyścig. Dziewięciu na dziesięciu rajderów albo to zjechałoby z toru, albo to dojechało w spacerowym tempie, licząc na nieszczęście rywala. Ale nie mistrz świata. Klasa.

 

Zmarzlik tym razem na przywitanie Czech bardzo brzemiennie w skutki się pogubił. To jednak SGP i nie pomogą tłumaczenia, że organizatorzy początkowo mocno „tworzyli” z torem. Pozostali mieli takie same warunki i zwyczajnie… lepiej czytali zmiany. Że nie wszyscy, a raczej o tym, że wszyscy z problemami, najlepiej świadczy gęsta punktacja po rundzie zasadniczej. Mocno zderzyli się z Grand Prix aspiranci z Gorican. I ci doświadczeni jak mało kto i ten jeden debiutant. Raczej podpisywali listę niż walczyli o półfinał. Nie znaczy to, że się nie starali. To i owszem. Tyle tylko, że zabrakło pierwszego dnia głównie prędkości, ale też zimnej głowy. Szczególnie komandosowi ze Słowenii. Za styl i waleczne serce w żużlu niestety punktów nie przydzielają. Najbardziej żal mi po tej odsłonie Martina Vaculika. Jechał trochę jak Smyk w ćwiartce IMP. Na przywitanie pomyłka i dwie śliwki. Potem korekta fury i dwie trójki, a kiedy przyszedł decydujący dla niego start, nawet prowadził, tyle tylko, że z trasy wciągnął go nasz Magic. Trzecia trójka dawała półfinał. Dwa oczka pogrzebały szanse Vacula na reaktywację w turnieju.

Gdyby nie szeroko komentowana utrata haka przez Zmarzlika, mielibyśmy one man show. Janowski imponował, choć także nie ustrzegł się jednej pomyłki. Był skupiony, skoncentrowany i perfekcyjny. Wyprzedzał ścieżkami, po których inni nie próbowali nawet rozpędzać motocykli. To był jego wieczór. Nie był ostatnio ulubieńcem wielu fanów. Zostawmy jednak tamte wydarzenia. Zechcą panowie powiedzieć prawdę – ok. Postanowią zgodnie milczeć, bądź sprzedawać „wersję trzecią, poprawioną i wygładzoną” – niech i tak będzie. Rację miał Rafał Dobrucki twierdząc, że z takiego tarcia mogą wyniknąć jedynie korzyści. Na inauguracje tak właśnie było. Janowski był zimny jak skała. Nie podpalał się, analizował z chłodną głową i wyciągał właściwe wnioski. Pokazał też kawał speedway`a, bo kilka przynajmniej oczek, w tym finałowe zwycięstwo, wyszarpał z trasy. Zaimponował również Emil. Wcale nie był tego dnia najszybszy, ale najsprytniejszy i najmądrzejszy na dystansie. Pilnował szybkich ścieżek, a w zasadzie półtorej ścieżki i dowoził ważne punkty. Do pełni szczęścia zabrakło… mniej zdeterminowanego Magica. Jeszcze niedawno Maciek opowiadał w rozmowie, że medal SGP nie spędza mu snu z powiek. Może więc ochłodzenie relacji z Bartkiem będzie stanowiło ów języczek u wagi? Tę brakującą odrobinę motywacji. Kto wie. 

No i jeszcze jedna obserwacja. Ile razy, waszym zdaniem, podczas startu zawodnicy stali nieruchomo? Prawda, że rzadko? A ile razy wyścigi przerywano z powodu nierównego startu, czołgania się, czy też owych drażniących makro i mikro ruchów? No właśnie. Niemal w ogóle. Turniej miał swoje, dobre tempo. Moim skromnym zdaniem widowisko z tego powodu nie ucierpiało. Wręcz przeciwnie. Kombinacje dodawały mu uroku. Było jeszcze bardziej pieprznie. No i można było zżymać się na Duńskiego arbitra, że nie karał warningami na prawo i lewo, ze szczególnym uwzględnieniem Leona Madsena – zupełnie przypadkowo, takoż reprezentanta kraju Hamleta. Ruszyli? A niech jadą. Tylko na dzień dobry w Pradze nikomu cwaniakowanie nie pomogło. No i ten komputerowy start. Mnie to jakoś  nie przekonuje. Skoro facet ewidentnie najeżdża, a „komputer” zwalnia taśmę, to zdaję się zostało sporo do dopracowania.

Sobota miała dać kolejne odpowiedzi. Przede wszystkim co do nawierzchni. W przeddzień idealna zaczęła się tworzyć mniej więcej od połowy trzeciej serii. Zastanawiałem się zatem, czy to przypadek sprawił, czy Tomas Topinka, były znany ścigant, a w turnieju odpowiedzialny za tor. Jeśli potrafiłby powtórzyć stan od trzeciej, piątkowej rundy następnego dnia od początku, należało pogratulować umiejętności. No i pytanie. Kto powieli tendencje do porażek, a kto zdoła pokazać alternatywne odbicie po nieudanych zawodach? Nie ukrywam, że liczyłem na podobną skuteczność Janowskiego i odrodzenie Zmarzlika. A po drodze taka mała dygresja. Tytularnym darczyńcą w Pradze Anlas. To jaką odpowiedź waszym zdaniem otrzyma PZM z FIM, na pytanie o dalszy los zbyt „miętkich” mieszanek u Czechów z Mitasa i Turków z kasą?

W sobotę ze ścigania nic nie wyszło. Deszcz okazał się mocniejszy. Ale to nie z jego powodu na trybunach łysiny. Aż takie łysiny. Wniosek? Dobrze, że BSI wreszcie kończy dojenie SGP. Oby następcy okazali się kreatywni i skuteczni. I nie mówię o dojeniu. 

Niedziela o 13.00. Taką porę wyznaczono. Niektórzy utyskiwali, że ociupinkę nawet za wcześnie, bo przy sprzyjającej aurze i tak będzie ciężko zdążyć z torem. Ach ci malkontenci. A niedziela? Tor typowo polska szkoła, z wyjątkiem plastelinowatego krawężnika, co i nie dziwota. Woda stała. Długo stała, to i odmoczyła. Początkowo start i wewnętrzna. Jak w lidze. Walki jak na lekarstwo. Aż do ósmej gonitwy, kiedy to poturbowany wcześniej solidnie Thomsen, połknął z trasy odrodzonego Doyle`a. Nasi początkowo skutecznie. Magic dwie trójki bez złudzeń. Bartek odrobinę chaotyczny, ale na koncie tylko porażka z Janowskim. No i nawet Kasprzak – trzeci w mistrzostwach Polski na Markecie, a potem drugi. Tylko trzeba pamiętać, że nie ważne jak mężczyzna zaczyna… . A propos. Arbitrowi odblokowali warningi, a czołgista Madsen (wreszcie?) wpakował się w linki. Takie to atrakcje na otwarcie.

W trzeciej serii mieliśmy obraz różnicy, zasadniczej, między Maćkiem a Bartkiem. Jak się Maćkowi nie trafiło z polem, motocyklem i startem, to zaliczył śliwkę. Bartek nawet kiedy mu ewidentnie nie jedzie pod sobą, potrafi ryzykować bardziej niż na 100 procent, dowożąc ostatecznie pojedyncze punkty. Bywa zdeterminowany i szalony. A SGP śliwek często nie wybacza. W kolejnej serii Magic już zawalczył, tylko ryzykując… stracił. Robi się ciepło. Jedziemy już bez Kasprzaka. Cóż. Zmarzlik pewny półfinału, Janowski jeszcze nie. Zostało dwóch Polaków z szansami w turnieju. 

W finałowej rundzie Magic wypracował na trasie trójkę, po… zmianie motocykla. Uff. Kamień z serca. Mamy obu w półfinałach. Zasadniczą rundę wygrywa, troszkę cichaczem, Artiom Łaguta. On wybiera pierwszy. No i będzie w połówkach Anders Thomsen – man of the day. Ewidentnie zewnętrzne pola wydają się słabsze na tym etapie, ale to w końcu SGP i nie ma tu zmiłuj, a żadne miejsce startu nie daje miejsca na kresce z automatu. 

Nasi w oddzielnych półfinałach. Będą obaj w wielkim finale? Trzymam kciuki. Jest stresik. Pierwszy z nich. Magic, Magic, Magic! Znowu jest sobą, znowu wyrywa miejsca z trasy. A teraz to już etap, w którym dotychczasowy dorobek idzie w kąt. Te dwa biegi półfinałowe i wreszcie ostateczna rozgrywka – decydują o wszystkim. Maciek jest skuteczny. Druga połówka. Z nieba do piekła. Bartek odpada. Ależ rozczarowanie. Wiózł finał i w pierwszym łuku pojechał… sam chyba nie wie jak i dlaczego. Ani krawężnik, ani szeroka. Emil z Fredką skrzętnie korzystają z prezentu i wyjeżdżają przed Zmarzlika, ponownie, do decydującego starcia. Jak wczoraj, tylko Tajskiego zastępuje… inny wrocławianin Artiom Łaguta. W finale Magic nie będzie wybierał pierwszy. Wziął pole B. Skoro coś działa – po co to zmieniać? Wydaje się logiczne. Tylko Lindgren z zewnętrznego. To zagrożenie. 

Ależ się podziało! Start Maćka na dwa razy i wydawało się, że wszystko już pozamiatane. Był ostatni, daleko  z tyłu, a On na kresce otarł się o zwycięstwo! Wygrał Artiom, Maciek drugi, brąz dla Fredki i ostatnia lokata dla pierwszego po starcie Emila. Działo się. Gdyby jeszcze jedno kółko, ba – jeden wiraż. Odszczekuję, co napisałem wcześniej – Janowski jest waleczny i potrafi pokazać lwi pazur. Przy tym, takoż w odróżnieniu od Zmarzlika – wyrachowany i wyliczony pazur. Brawo, brawo, brawo. Kto zdobywa Hradczany – zostaje mistrzem? Tej wersji się trzymajmy.