Foto: Mateusz Wójcik, Falubaz Zielona Góra
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Czas na kolejną odsłonę cyklu „Pojechali po bandzie”, w którym przypominamy Wam najbardziej zapamiętane i charakterystyczne biegi w historii żużla. Głównym bohaterem dzisiejszego odcinka będzie prawdopodobnie największy talent w historii tej dyscypliny. Australijski diament – Darcy Ward, był zawodnikiem z innej galaktyki. Gdy wsiadał na motocykl zamieniał się w bestię, która była w stanie pokonać każdego rywala. Jazda na żużlu sprawiała mu niesamowitą radość i nie ulega wątpliwości, że dramatyczny upadek w Zielonej Górze przerwał karierę chłopaka, który mógł w tym sporcie osiągnąć dosłownie wszystko. Wrócimy zatem do kilku wspaniałych momentów i kapitalnych biegów z udziałem Kangura.

Sezon 2009. Młodziutki Ward zostaje zauważony na jednym z australijskich turniejów przez Ryana Sullivana, który natychmiast rekomenduje jego talent Jackowi Gajewskiemu. Kilka miesięcy później Darcy debiutuje w składzie toruńskiego klubu, a jego pierwszy sezon w polskiej lidze zbiegł się w czasie wraz z pierwszym sezonem istnienia najbardziej efektownego wówczas stadionu żużlowego na świecie, czyli MotoAreny. Torunianie walczą w półfinale z bardzo mocną ekipą częstochowskiego Włókniarza. Rewanż w Toruniu miał zadecydować o tym, która drużyna pojedzie w wielkim finale.

Szósty bieg tego pojedynku to pokaz możliwości 17-latka z Australii. Ward dwoi się i troi w trakcie walki przeciwko Gapińskiemu i śp. Richardsonowi. Sylwetka zawodnika pozostawia wiele do życzenia, ale czucie maszyny jest na najwyższym poziomie. Kangur sprawia wrażenie, jakby był dosłownie przyspawany do ramy. Przez trzy okrążenie szuka prędkości i odpowiedniej ścieżki, a gdy pojawia się żółta flaga z czarnym krzyżem w rękach kierownika startu, rusza do ataku, czym podrywa z siedzeń cały stadion. Brawurowa akcja na ostatnich metrach daje mu trzy punkty w tym wyścigu.

Dwa lata później Ward był już na zupełnie innym poziomie. Doświadczenie z polskich i angielskich torów zaprocentowało, a zawodnik zaczął do sportu podchodzić trochę poważniej, niż dotychczas. Trzeba jednak przyznać, że poza torem to był urwis, który pragnął rozrabiać i korzystać z życia w pełnym znaczeniu tego słowa. Jednak ciężko było stłamsić ogromny talent, jaki Australijczyk otrzymał od narodzin. Torunianie wypożyczyli go do gdańskiego Wybrzeża, by nabrał jeszcze większej motywacji do progresu na torze. Metoda wychowawcza najwyraźniej poskutkowała, bo już w 2011 otrzymał on dziką kartę na występ w Grand Prix Polski w Toruniu. Decyzja była dość kontrowersyjna i szeroko komentowana ze względu na narodowość zawodnika, ale Kangur swoim występem zamknął usta wszystkim krytykom.

Ward w swoich dwóch pierwszych biegach przyjechał trzeci, ale gdy spasował się z nawierzchnią i znalazł odpowiednie ustawienia to jechał jak natchniony. Pozostaje zatem przypomnieć bieg dwunasty, który wprawił w osłupienie wszystkich kibiców w „Grodzie Kopernika”. Po lewej stronie na starcie miał dwóch rywali z najwyższej półki – Tomasza Golloba i Grega Hancocka. Presja tego dnia była gdzieś daleko za plecami młodego gladiatora. Jechał bez skrupułów, jakby przez wiele lat nie schodził z podium najbardziej prestiżowego cyklu w zawodach żużlowych. Tego magicznego biegu nie ma sensu opisywać, po prostu zobaczcie to na własne oczy.

W 2013 inauguracja sezonu miała miejsce w Nowej Zelandii. 23 marca w Auckland fani żużla mogli podziwiać najlepszych żużlowców na świecie podczas pierwszej rundy cyklu Speedway Grand Prix w tym roku. Tym razem skupimy się na pojedynku Warda z zawodnikiem, który również został obdarzony ogromnym talentem. To oczywiście Emil Sajfutdinow, Rosjanin porywający tłumy swoimi szaleńczymi atakami. W tamtym momencie żużlowi eksperci mogli spokojnie typować jednego i drugiego do zdobycia kilku złotych medali IMŚ w karierze.

Gdy stanęli pod taśmą wraz z Gregiem Hancockiem i Krzysztofem Kasprzakiem, publika mogła zacierać ręce. Od pierwszego do ostatniego okrążenia walka na pełnej prędkości, przetasowania i zmiany pozycji, a następnie nokautujący atak po szerokiej w wykonaniu Kangura. Za takie pojedynki kochamy ten sport i pasjonujemy się nim przez lata. To właśnie dzięki takim zawodnikom jak Ward i Sajfutdinow kibice tłumnie przychodzą na stadiony.

W życiu Australijczyka nastąpił przełom. Przed Grand Prix Łotwy w 2014 wykryto w jego organizmie alkohol i został zawieszony na 10 miesięcy. To nie pierwszy wybryk Warda, wcześniej został przyłapany podczas jazdy na motocyklu pod wpływem niedozwolonych substancji. Zawieszenie miało ogromny wpływ na jego życie. Niespełna rok przerwy od żużla spowodował niesamowity głód jazdy na najwyższym poziomie. Darcy doznał przemiany mentalnej, wrócił jako zawodnik skupiony tylko na żużlu. W jego oczach widać było pragnienie rywalizacji i udowodnienie wszystkim tym, którzy go skreślili, że jest w stanie osiągnąć wiele.

Kangur po zawieszeniu nie wrócił już do klubu z Torunia. Skład Unibaksu był już skompletowany, Ward nie chciał zabrać miejsca w składzie swojemu rodakowi i zarazem najbliższemu przyjacielowi – Chrisowi Holderowi. Zawodnikiem zainteresował się Falubaz i szybko załatwił formalności. Po powrocie prezentował się niesamowicie, był skuteczny jak nigdy do tej pory. Stał się prawdziwą maszyną, całkowicie poza zasięgiem rywali. Na derbach w Gorzowie pojawił się kilka chwil przed swoim pierwszym startem. Pod taśmą czekał już na niego Bartosz Zmarzlik – złote dziecko Stali. To co działo się później, zapisało się w kartach historii Ekstraligi. Ten bieg powinien znać każdy kibic żużla w naszym kraju. Ostatecznie Darcy zdobył w tym spotkaniu 20 punktów!

KAROL BIERZYŃSKI

Darcy Ward. fot. Róża Królikowska