Francis Gusts. fot Taylor Lanning
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Arged Malesa Ostrów Wielkopolski to kolejna drużyna, która przekonała się o sile Enea Falubazu. Ostrowianie w pierwszej serii stawiali się bardzo dzielnie i prowadzili nawet czterema „oczkami”, lecz od tego momentu to goście przejęli inicjatywę i ostatecznie nie dali żadnych szans podopiecznym Mariusza Staszewskiego. O wielkim pechu może mówić Francis Gusts, który w swoim drugim starcie, tuż przed metą zanotował defekt, jadąc na prowadzeniu. Na domiar złego Łotyszowi wybuchł najlepszy silnik.

 

Obecny sezon układa się bardzo pechowo dla Francisa Gustsa. 20-latek z Rygi w ostatnim czasie zmaga się z problemami związanymi z lewą ręką, a przed spotkaniem z Falubazem oraz w trakcie meczu cały czas musiał chłodzić kontuzjowaną dłoń.

– Oczywiście wciąż odczuwam ból w lewej ręce. Nie jest on jednak na tyle duży, bym nie był w stanie się ścigać. Z pewnością z moją ręką nie jest jeszcze dobrze, ale to jest żużel – nasza praca i musimy się ścigać. W tym spotkaniu pod kątem bólu było w porządku i dawałem radę jeździć, powiedzmy, w optymalny sposób – wyjaśnił Łotysz w rozmowie z nami.

Ostrowianie ku uciesze publiczności dwukrotnie „ograli” podwójnie seniorów Falubazu i wydawało się, że ten mecz wcale nie musi być jednostronny. Tak się jednak nie stało, ponieważ zielonogórzanie zadali kilka potężnych ciosów i po dziewięciu gonitwach było już praktycznie po meczu – goście wyrobili sobie przewagę aż czternastopunktową.

– Po pierwszej serii żużlowcy Falubazu zrozumieli, o co chodzi w tym torze, szybko połapali ustawienia i zwyczajnie byli od nas szybsi. To zdecydowanie najlepsi zawodnicy 1. Ligi Żużlowej. Oczywiście to bardzo frustrujące, że nie udało nam się wygrać u siebie w domu. Będziemy chcieli odkuć się w kolejnych meczach – zapewnił 20-latek.

Tor w Ostrowie nie pozwalał tego dnia na wiele. Po przegranym starcie trudno było cokolwiek zrobić na dystansie. – Miałem kilka okazji na to, by wyprzedzać, ale faktycznie, o mijanki było bardzo trudno w tych warunkach. Nie jestem jeszcze na tyle doświadczonym zawodnikiem i brakowało mi prędkości, by wystarczająco napędzić się po szerokiej, gdzie również była dobra ścieżka. Moim zdaniem nie ma co zwalać winy na tor, bo był naprawdę dobrze przygotowany – tłumaczył.

Oprócz problemów zdrowotnych, Łotyszowi doskwierają problemy natury sprzętowej. W swoim drugim starcie, gdzie zdefektował tuż przed metą na prowadzeniu, stracił swój najlepszy silnik. – Taki jest niestety urok żużla i pech chciał, że akurat padło na mnie. Nie będę nad tym rozmyślał, bo takie rzeczy się zdarzają, jeżeli nie dziś, to jutro. Oczywiście pod kaskiem padały niecenzuralne słowa (śmiech), ale szybko starałem się wyciągać wnioski, by do podobnych sytuacji nie dochodziło w przyszłości. Na domiar złego straciłem swój najlepszy silnik, a ten, na który się przesiadłem, nie spisywał się już tak dobrze, bo trzeba było na nowo szukać ustawień – podsumował Gusts.