Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dzisiaj mija 23. rocznica śmierci Simona Wigga. Anglik był tym zawodnikiem, który jako jeden z nielicznych doskonale radził sobie na klasycznym oraz długim torze. Na tym ostatnim pięciokrotnie zdobywał tytuł indywidualnego mistrza świata. W 1989 roku do złota na torze długim dołożył srebro w żużlu klasycznym. W Polsce po dziś dzień najbardziej kojarzony jest ze startami w tarnowskiej Unii. Zmarł w wieku 40 lat, przegrywając walkę z rakiem mózgu.

 

W historii „odejścia” angielskiego zawodnika ważne są dwie daty. To 8 listopada 1998 roku oraz 28 stycznia roku kolejnego. To wtedy Anglik doznaje dwóch ataków epilepsji, które były zwiastunem jego kłopotów ze zdrowiem. Pierwszy miał miejsce w jego warsztacie w Buckinghamshire. 

– Biegałem wtedy po warsztacie jak szalony. Miałem jak najszybciej przygotować sprzęt do wysyłki, a akurat tego dnia była rocznica mojego ślubu. Spieszyłem się i myślałem, gdzie zabrać swoją  żonę na kolację. W pewnym momencie wszedł chłopak, który kosił mi trawnik i powiedział, że spaliła się kosiarka. To była ostatnia rzecz, jaką z wtedy zapamiętałem. Następnego dnia obudziłem się już wieczorem w szpitalu – wspominał Wigg1999 roku dla Independent. 

Do dnia dzisiejszego trwają badania nad ustaleniem właściwych przyczyn epilepsji. Zdaniem wielu, akurat u żużlowców może być ona spowodowana częstymi drganiami ciała i upadkami. Tak też sobie „dziwny” wypadek z ósmego listopada pierwotnie tłumaczył Wigg. W styczniu kolejnego roku, tuż przed odlotem do Australii, zawodnik doznał następnego ataku, nie tak długiego jak pierwszy, ale równie intensywnego. Zapaliła się lampka ostrzegawcza.

– Dopiero po tym drugim incydencie zdałem sobie sprawę, że chyba nie wszystko było ze mną od dłuższego czasu w porządku. Pewne objawy po prostu najzwyczajniej lekceważyłem. Kiedyś poszedłem do biura nieruchomości i po prostu mówiłem od rzeczy – dodawał. 

Przeprowadzane wkrótce badania zdiagnozowały chorobę Wigga. Wykryto u niego epilepsję, a następnie raka mózgu. 

– Nie zamierzam się poddawać. Mam wsparcie z każdej strony. Jednym z pierwszych zawodników, który do mnie zadzwonił był Erik Gundersen, który sam przecież stoczył wygraną batalię o życie. Podobnie uczynił Per Jonsson. Jeśli patrzę na to, co przeszli w życiu ci dwaj wielcy zawodnicy, to uważam, że moja pozycja wyjściowa w porównaniu do nich nie jest wcale aż taka zła. Mam wspaniałych teściów, rodzinę oraz dzieci. „Stoją” przy mnie – tłumaczył w 1999 roku. 

Pożegnalny turniej Simona Wigga

28 marca 1999 roku na torze w Oxfordzie odbył się pożegnalny turniej Simona Wigga, który zakończył się zwycięstwem Amerykanina, Grega Hancocka.W stawce zawodów są najlepsi zawodnicy świata i można powiedzieć, iż fakt, że każdy z nich chciał w zawodach wystąpić to plus całej mojej obecnej sytuacji zdrowotnej. Ich start to w jakiś sposób wyraz sympatii dla mojej osoby. Jak dzwoniłem, to jeszcze przed moim pytaniem zawodnicy odpowiadali: „tak”. To moje pierwsze odejście. Kiedy i czy będzie drugie, to czas pokaże – wspominał przed swoim pożegnalnym turniejem.

W swojej karierze Wigg spędził 18 sezonów w lidze angielskiej. Najdłużej związany był z klubem z Oxfordu. W lidze polskiej reprezentował barwy drużyn z Tarnowa, Rzeszowa, Leszna oraz Zielonej Góry. Kibicom z Tarnowa z pewnością do dziś najbardziej kojarzy się z pamiętnym meczem ligowym w 1992 roku pomiędzy rzeszowską Stalą, a Unią Tarnów. Początek  derbowej potyczki specjalnie został wyznaczony nietypowo na godzinie 11 rano. Działacze gospodarzy liczyli na to, iż po sobotnich zawodach na północy Niemiec Anglik nie zdoła punktualnie dotrzeć na stadion.

Wigg jednak, jak na profesjonalistę przystało, dotarł. Zdobył w spotkaniu 13 punktów, a jego drużyna pokonała zespół rzeszowski na wyjeździe. Dodać tylko należy, że w swoim pierwszym starcie pobił rekord toru. Dla Wigga poświęcenie dla żużla i dla zespołu nie było czymś nadzwyczajnym, a codziennością podkreślającą tylko jego klasę

– Kiedyś testowałem nowe sprzęgło dla jednego z producentów. Upadłem na szyję. Założono mi ortezę, ale wieczorem ją zdjąłem. Ból był jednak z dnia na dzień coraz  bardziej dokuczliwy. Po parunastu dniach fizjoterapeuta wysłał mnie ostatecznie na prześwietlenie. Jak czekałem na jego wyniki, podbiegła do mnie pielęgniarka i powiedziała, abym absolutnie się nie ruszał. Nawet o centymetr. Natychmiast założono mi ponownie ortezę i okazało się, że mam złamaną trzecią i czwartą kość w swoim kręgu, a rdzeń się o nie ociera. Zdałem sobie sprawę, że gdybym się potknął, upadł czy wykonał zwykły, ale gwałtowny ruch głową, to prawdopodobnie zostałbym sparaliżowany. Ja z tym bólem odjechałem w pełnej nieświadomości zagrożenia dwie imprezy… Ze złamanym karkiem. Teraz można się z tego śmiać, ale jak było poważnie, to obrazuje fakt, że nie startowałem potem pół roku – wspominał Anglik. 

W 1993 roku zawodnik nie przeszedł testu antydopingowego po wygraniu tytułu mistrza świata na długim torze w Niemczech. Zgodnie z przepisami Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, test Wigga po wyścigu dał wynik negatywny. Laboratorium MKOl w Kolonii uznało jednak, że jego próbka zawierała kofeinę. Żużlowiec został zdyskwalifikowany, a tytuł miał przejść w ręce Karla Maiera.

Bohater tego tekstu jednak zaprotestował, twierdząc, że miał w minionym tygodniu napięty terminarz startów, obejmujący spotkania w Anglii, Niemczech oraz Francji. Aby nie zasnąć za kierownicą furgonetki spożywał kawę. Na szczęście dla Wigga szybko  odkryto, iż poziom kofeiny został nielegalnie przeliczony przez Manfreda Donike, ówczesnego szefa Instytutu w Koln i jednego z najbardziej wpływowych testerów narkotyków w ruchu olimpijskim. „Wiggy” został uznany mistrzem świata. W następnym sezonie na tyle jego skóry można było dojrzeć napis. „Caffeine Frei” (bez kofeiny – dop.red.). Historia z kofeiną przyczyniła się również do powstania najsłynniejszej żużlowej kartki świątecznej.

– Jak wiesz, w 1993 roku w Muehldorf, po turnieju mistrzostw świata na długim torze, u Simona Wigga stwierdzono nadmierną ilość kofeiny. Simon, z tego co pamiętam, tłumaczył to zbyt dużą ilością kawy Nescafe, którą wypił przed zawodami w parkingu. Kofeina uwalnia cukier w organizmie i zapewnia krótkotrwały wzrost wydajności. FIM wtedy tytułu mistrza świata nie potwierdziła, ale Simon ostatecznie go zachował. Później został zawieszony przez Anglików i startował z holenderską licencją. Ze względu na to, że nasz, niestety, świętej pamięci Simon miał ogromne poczucie humoru, na święta Bożego Narodzenia wysyłał do przyjaciół kartkę, która nawiązywała do tamtych wydarzeń z kawą w tle. Była to najbardziej oryginalna kartka jaką otrzymałem – mówi nam były dziennikarz Bahnsport Aktuell, Christan Kalabis.

Kartka świąteczna wysyłana przez Simona Wigga

W swojej karierze Wigg był nie tylko doskonałym żużlowcem, ale i takim zawodnikiem, który wciąż szukał nowych rozwiązań sprzętowych mogących pomóc mu w sukcesach. To nie kto inny jak on pojawił się w finale na długim torze w 1993 roku z motocyklem, który przypomina te, na których zawodnicy startują po dziś dzień. W żużlu klasycznym to on „eksperymentował” z osłonami na przednie koło. 

– Po Twoim telefonie aż trudno mi uwierzyć, że Simona nie ma z nami już tyle lat. To był doskonały kolega i przede wszystkim bardzo dobry, wszechstronny zawodnik. Cechowały go profesjonalizm i poczucie humoru. O jednym należy jednak pamiętać przede wszystkim. On miał wiele dobrych pomysłów na to, jak rozwijać dyscyplinę. Nie mówiąc już o próbowaniu różnego rodzaju nowinek technicznych – mówi nam Erik Gundersen.

Same dobre wspomnienia na temat Wigga zachował inny były specjalista od długich torów – Egon Müller. Niemiec na naszych łamach tak wspominał swoje spotkania z Anglikiem. 

– W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku w Niemczech bardzo popularne były wyścigi na długim torze. Jednymi z bardziej znanych były coroczne wyścigi w Kiel. Tor miał tam długość 1400 metrów, a jeden z zawodników jechał tam nawet 138 km na godzinę. I to byłem ja. Wyobraźcie sobie, że któregoś niedzielnego poranka, przed zawodami, ledwo otwieram oczy, a tu dzwonek do drzwi. Podchodzę, otwieram, a tam stoi młody chłopak i się pyta, czy tu mieszka Egon Muller. Mówię, że owszem pomieszkuje. Młodzieniec odpowiada, że chciałby z nim porozmawiać. Mówię mu – no kurde, przecież stoję. Chłopak zdziwiony odpowiada, że przeprasza, ale na żywo jestem mniejszy niż w gazetach. Mówię mu, że tyle to akurat ja wiem. Młodzieniec mi opowiada, że przyjechał z Anglii do Niemiec na zawody, ale przed nimi chciał pogadać ze mną, ponieważ widział mnie parę lat wcześniej na torze w angielskim Hereford, jak wygrałem zawody i zawsze chciał być taki, jak ja. Po prostu od czasu wygranej w Hereford zostałem jego idolem. Nawet skórę sobie zrobił zieloną, taką jaką ja miałem na tych zawodach. Prawdziwym kibicom nie muszę mówić, kto wtedy zapukał do moich drzwi – oczywiście był to nie kto inny, jak słynny Simon Wigg. O tym, że z tym idolem nie kłamał, świadczy przedmowa w jego książce, w której napisał, że to Egon Muller był jego wzorem i przykładem sportowca. Niezmiernie było mi miło, jak to po latach czytałem. Simon Wigg – wielki zawodnik i wielki człowiek – opowiadał

– Wtedy, jak widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu, zaprosiłem go do środka, nakarmiłem i długo pogadaliśmy. Tak zaczęła się nasza przyjaźń, która trwała do jego śmierci. Jedno Wam powiem. Byliśmy przyjaciółmi, ale na torze walczyliśmy na „noże”. Pokonał mnie chyba po czterech czy pięciu latach, jak już był kompletnym zawodnikiem. Simon był znakomitym zawodnikiem. On był po prostu ekstremalnie wszechstronny. Doskonale jeździł na długim czy trawiastym torze, a w klasycznym żużlu też był wyśmienity – kontynuował.

– Simon Wigg miał brata Juliana. Pamiętam, że raz byłem w Anglii na zawodach i padł mi motocykl. Złamał się widelec. Julian podstawił mi swojego Weslake’a na którym – niestety – zlałem Simona. Pamiętam, że po zawodach siedzieliśmy w knajpie i Simon żartobliwie łajał Juliana. „Dałeś Egonowi dobry motocykl, żeby mnie pokonał. Brat bratu takiego świństwa nie robi…”. Śmialiśmy się wtedy w trójkę co niemiara. Jak Simon przyjeżdżał do Niemiec na zawody, to często się u mnie zatrzymywał i odwrotnie. Jak ja latałem do Anglii, to korzystałem z jego gościny. Tak się lubiliśmy, że ze względu na moje upodobania kulinarne przekonał się do kuchni chińskiej i bywało, że razem w Anglii chodziliśmy po chińskich knajpach. Pamiętam, że raz jak Simon u mnie nocował, poszedłem spać, budzę się w nocy i słyszę szmery z mojego biura. Myślę sobie: „Noż ku… rde, zaraz mnie złodzieje ograbią!”. Skradam się, wchodzę, a na podłodze siedzi Simon Wigg i ogląda moje albumy ze zdjęciami. Mówię mu: „Simon, idź spać, rano odwożę cię na lotnisko, a wieczorem masz przecież mecz w Anglii”. Poprosił mnie, abym pozwolił mu zostać, bo chce po prostu sobie pooglądać moje pamiątki. Powiedziałem mu wtedy, że kiedyś będzie oglądał swoje albumy. Nie pomyliłem się. Pamiętam zawody w Mannheim, na których dość niespodziewanie Simon zanotował poważny upadek. Po prostu pojechał centralnie w bandę.  Jak nie on. To nie było do niego podobne. Pamiętam, jak siedzieliśmy później i on do mnie mówi: „Wiesz, Egon, od upadku w Lonigo, gdzie zrobiłem „świecę” i upadłem na głowę, coraz częściej boli mnie głowa i dziwnie się czuję. Tak jakby mi się nagle film urywał i znowu się odtwarzał”. Wiecie co, teraz z perspektywy czasu jestem pewien, że rak mózgu, na którego Simon ostatecznie umarł, to skutek właśnie tego upadku na głowę we Włoszech. Po raz ostatni widzieliśmy się na Grand Prix w Coventry w 1999 roku. Ja wtedy pomagałem Robertowi Dadosowi i Tony’emu Rickardssonowi. Wyglądał kompletnie jak nie on. Na głowie króciutkie włosy i znaki po bliznach. Simon w ostatnich latach swojego życia wyprowadził się do Australii. Miał zawsze plany, aby tam się osiedlić i wieść spokojne życie z dala od europejskiego zgiełku. Wtedy, w 1999 roku, do Anglii wrócił z Antypodów, bo tamtejsi lekarze nie byli w stanie mu już pomóc, a szansy na życie szuka się wszędzie. Simon był wielki – powtarzam – i na torze i poza nim. Spoczywaj w pokoju przyjacielu, który kiedyś bez zapowiedzi wpadłeś do Niemca na śniadanie – wspominał Wigga mistrz świata z 1983 roku. 

Grand Prix Challenge w Pradze. Simon Wigg oraz Stefan Danno

– Zacząłem jeździć na żużlu jak miałem czternaście lat. Robiłem to przez ćwierćwieku. Nie mam w kieszeni tych pieniędzy, jakie mają Giggsowie czy Beckhamowie, ale mam satysfakcję z tego, że robiłem to, na co miałem ochotę każdego swojego dnia, a to dla mnie większe niż pieniądze. Co będzie dalej, to nie wiem. Mam nadzieję, że niedziel przede mną jeszcze wiele – mówił w 2000 roku Simon Wigg. 

W 1999 roku u zawodnika zdiagnozowano guza mózgu. Operację jego usunięcia przeszedł w maju 1999 roku. Po niej przeniósł się z rodziną do Australii. Po odkryciu odrośnięcia guza powrócił do Anglii na kolejną operację w 2000 roku. Simon Wigg zmarł równo 23 lata temu…