Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Akademia Sportu Wybrzeże przed rokiem zajęła się szkoleniem dzieci na minitorze. Ekipa Krystiana Plecha działa niezwykle prężenie. Doceniają to sponsorzy. W efekcie Akademii udało się zaangażować koncern Orlen, który został sponsorem strategicznym AS Wybrzeże.

 

Panuje opinia, że w dzisiejszych czasach dzieciaki trudno oderwać od komputera czy telefonu. AS Wybrzeże przekonuje, że to nie jest prawda. Systematycznie rośnie liczba chętnych do jazdy w gdańskiej Akademii.

– Wielokrotnie słyszałem głosy, że obecnie nie ma młodzieży, która chciałaby trenować jakikolwiek sport. Rok temu o tej porze mieliśmy czterech chłopców, którzy trenowali miniżużel. Byliśmy bardzo zmotywowani do tego, żeby to zmienić. Zaczęliśmy działać wdrażając nasze pomysły, pokazując, jak my rozumiemy żużel i wprowadzając to, czego tu brakuje. Nasz pomysł spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. Dziś w klubie mamy prawie dwudziestu dzieciaków, a ciągle pojawiają się kolejni zainteresowani. Myślę, że przez ten pierwszy rok pokazaliśmy się z dobrej strony i dostrzegamy, że zainteresowanie ciągle rośnie – stwierdza Krystian Plech.

Żużel jest kosztownym sportem, nawet w formie mini. Nie każdego stać, by zafundować swoim pociechom, bo to najczęściej rodzice są pierwszymi sponsorami, sprzęt do uprawiania żużla.

– Od samego początku chcieliśmy stworzyć Akademię, która posiada wszystkie możliwości i zasoby, aby dać szansę spróbowania swoich sił wszystkim, którzy chcieliby to zrobić, a nie tylko tym, którzy mają zamożnych rodziców. Z tego powodu jednym z pierwszych kroków, które podjęliśmy, było zapewnienie motocykli i całego osprzętu, by każdy chętny mógł spróbować. Nie chcieliśmy dopuścić do sytuacji, że jakaś osoba z potencjałem ale bez wymaganych środków finansowych, nie będzie mogła się nawet sprawdzić. Cieszę się, że nasz pomysł spotkał się z aprobatą zawodników oraz wsparciem ze strony sponsorów. To jest jeden z powodów, że dziś nasza grupa jest tak liczna – przekonuje prezes gdańskiej Akademii.

Akademia bardzo poważnie podchodzi do szkolenia na minitorze. Przez zimę wykonano szereg prac na stadionie (pojawiła się min. nowa wieżyczka), w budynku klubowym (wykonano kompleksowy remont pomieszczeń). Zajęcia dla dzieci są bardzo urozmaicone, nie ograniczają  się wyłącznie do zajęć ogólnorozwojowych czy jazdy na torze. Krystian Plech angażuje dawne gwiazdy gdańskiego żużla, by opowiadali chłopakom o swojej przygodzie ze sportem i w ten sposób uczy młodych historii gdańskiego żużla i szacunku dla dawnych mistrzów. Dzieci mają zajęcia w warsztacie, uczą się języka angielskiego. W tym roku dla miniżużlowców zorganizowano specjalne zgrupowanie. Mimo, że miniżużel jest „zabawą” dla zapaleńców, stanowi swoistą motorową niszę, Akademia wszystko stara się robić profesjonalnie.

– Fajnie, że nasze działania ktoś widzi i docenia. To nas tylko jeszcze bardziej motywuje do kolejnych działań. Słyszałem i widziałem, że do tej pory sezon kończył się na torze w październiku i do marca nic się nie działo. Od samego początku mówiliśmy, że jeżeli rodzice i chłopcy nam zaufają, to my naprawdę postaramy się zrobić szkółkę z prawdziwego zdarzenia. Chcemy edukować dzieci w wielu aspektach, które sprawią, że w przyszłości będą mieli przewagę nad innymi. I to nie tylko w sporcie, ale też w dorosłym życiu, bo przecież nie każdy zdecyduje się pozostać przy żużlu. Tłumaczymy dzieciom, że każde zajęcie, wiedza i trening – jeśli będą uważnie słuchać i wykonywać polecenia, może dać im pięć centymetrów przewagi na torze. Od nich samych zależy czy to wykorzystają. W tym sporcie jestem od wielu lat. Obserwuję, co dzieje się w żużlu. Widziałem wiele rzeczy, które zostały niewykorzystane – tłumaczy Plech.

– Wiele klubów w ogóle nie chce słuchać osób, które mają pomysły i jakieś doświadczenia. Ten projekt budujemy razem z przyjaciółmi, sponsorami, którzy są takimi samymi pasjonatami jak my. Wspólnie  staramy się wdrażać nasze pomysły. Jest ich znacznie więcej i niektóre pewnie jeszcze zrealizujemy. Ograniczają nas oczywiście finanse, ale też nie chcemy narzekać, bo udaje nam się zarażać naszą pasją sponsorów. Pierwszy rok naszej działalności sprawił, że udało nam się zaangażować nie byle kogo, bo największego mecenasa polskiego sportu – koncern Orlen, który został naszym sponsorem tytularnym. Dla nas to ogromne wsparcie, ale i wyróżnienie, że taka marka nam zaufała. Wielu sponsorów – widząc efekty naszych działań – deklaruje większą pomoc niż w roku ubiegłym. Myślę, że naszymi działaniami pokazujemy, że może i jesteśmy marzycielami, ale nie piszemy bajek. To o czym mówimy, systematycznie realizujemy. Nie boimy się ciężkiej pracy. Często sami zaciągamy rękawy i zabieramy się do pracy. Wszystko po to, byśmy mogli być dumni z naszych chłopaków. Odpowiadam za Akademię, ale naprawdę bym chciał, żeby w przyszłości ci młodzi dziś chłopcy byli dumą naszego Wybrzeża. By chcieli jeździć dla Gdańska, by nie musieli szukać klubów w całej Polsce. Chciałbym dożyć takich czasów, że na prezentacji w barwach Wybrzeża pokażą się wychowankowie Akademii i nie będą tylko wyjeżdżać na tor, lecz zdobywać punkty i trofea dla Gdańska. Jestem lokalnym patriotą i boli mnie, że przez tyle lat nie możemy się doczekać sukcesów i ciągle jesteśmy na drugim szczeblu ligowych rozgrywek. Teraz jest wspaniała okazja być coś stworzyć. Mam nadzieję, że nasz projekt i działania są odciążeniem dla Wybrzeża, który może skupić na drużynie ligowej. Nie obciążamy klubu naszymi problemami, tylko staramy się sami je rozwiązywać. Skupiamy na szukaniu własnych środków, by stworzyć fajne warunki do szkolenia – kontynuuje..

Zaangażowanie Akademii dostrzegają sponsorzy, którzy starają się wspierać ich działania. – To wcale nie przychodzi łatwo, jak z pozoru może wygląda. Wymaga ogromu pracy, wielu rozmów, spotkań, czasu, tworzenia projektów i prezentacji. Wiele nauczył mnie tata, który pokazywał mi wielokrotnie, że najważniejsze jest budowanie relacji. Wykorzystuję to doświadczenie, słucham innych, ale czasem kieruję się własną intuicją. Angażując Orlen do pomocy rozmawialiśmy początkowo o jednym, fajnym turnieju dla dzieci. Nasza praca została doceniona i firma nadal wspiera nasz projekt. To dla nas ogromne wyróżnienie, bo Lotos, a po fuzji Orlen, przez wiele lat nie był obecny w sporcie żużlowym, zwłaszcza lokalnie gdzie historia współpracy jest bogata. Nam udało się ich ponownie zachęcić do działania. Naszym sponsorom pokazujemy co robimy, mówimy o planach, opowiadamy jakie mamy pomysły, gdzie chcemy być za dwa-trzy lata. Co chcemy zrobić, ale przede wszystkim pokazujemy, że za tymi naszymi rozmowami idą konkretne działania. Tak naprawdę, nie myślimy o stworzeniu czegoś, czego się nie da, co jest nierealne. Mierzymy swoje pomysły na miarę naszych możliwości. Choć z drugiej strony wiele osobom pewnie mogło się wydawać, że dużo rzeczy nie da zrobić albo są nieosiągalne. Przełamujemy te stereotypy. Kultowy tekst z jednego polskich filmów brzmi: „Jeżeli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie, przyjdzie  i to zrobi” („Poranek kojota” – dop. aut.). To jest motto, którym bardzo mocno się kieruję w swoich działaniach. Uważam, że naprawdę wiele rzeczy można zrobić, tylko trzeba mieć trochę chęci, zapału i młodzieńczej fantazji. Mieliśmy wiele pomysłów, było wiele różnych ograniczeń, jak choćby finanse, ale myślę, że w ten jeden rok zrobiliśmy i tak sporo rzeczy, z których możemy być dumni. Wiele tematów udało się zrealizować na stadionie. Obiekt należy do Gdańskiego Ośrodka Sportu, który nam pomaga, ale czasami też ma związane ręce i swoje ograniczenia. Ja to rozumiem, że teraz na przykład realizowane jest odwodnienie liniowe, które jest potrzebne na dużym torze. Budżet Gdańskiego Ośrodka Sportu jest ograniczony. Dlatego czasem szukamy środków na własną rękę. Niektóre tematy realizujemy z pomocą sponsorów, robiąc na przykład umowy barterowe jak wymiana okablowania czy wyremontowania pomieszczeń warsztatowych. To masa godzin i rozmów poświęconych różnym działaniom. Mam nadzieję, że te wszystkie działania które wykonaliśmy i wykonujemy są widoczne, a tym samym będziemy mogli liczyć na wsparcie projektu w przyszłości – stwierdza Plech.

Stadiony żużlowe w większości są obiektami miejskimi. Wszelkie inwestycje dokonuje miasto, kluby nie partycypują w kosztach modernizacji. Akademia, mimo skromnego budżetu, czasami realizuje działania na własną rękę. – Rozumiem działania klubów. Wiem, że pewnie sam nie powinienem tego ruszać i poczekać na działania gospodarza obiektu, ale ja tak nie potrafię. Gdy słyszę, że na daną inwestycję muszę poczekać dwa, trzy czy pięć lat to nie zamierzam siedzieć bezczynnie z założonymi rękoma. Szczególnie teraz, Akademia dobrze prosperuje i jest takie zainteresowanie. Jeśli czegoś potrzebujemy, to szukamy innych rozwiązań. Rozmawiamy z gospodarzem obiektu, naszymi sponsorami. Wspólnie szukamy złotego środka. My na przykład coś wyremontujemy, a gospodarz obiektu czy miasto pomoże nam w inny sposób. To jest właśnie budowanie relacji, o których wcześniej wspomniałem. Nie chcę narzekać, wolę rozwiązywać problemy. Wolę po prostu działać – przekonuje szef AS Wybrzeże.

Przed laty, po zakończeniu kariery zawodniczej i trenerskiej, tata Krystiana, Zenon Plech założył fundację, która zajmowała się zajęciami na minitorze. – Ta historia zatoczyła jakby koło… Raczej nie myślałam o tym, żeby będę robił to, co tata. W 2018 roku zupełny przypadek zadecydował, że zrobiłem pierwszą edycję Gdańsk Speedway Camp. Nie miałem wielkich planów, to miał być jednorazowy epizod. Po campie zaczęli się do mnie zgłaszać rodzice z dziećmi i to nie tylko z naszego kraju. Nie potrafiłem odmówić. Ranga tego wydarzenia urosła do takich rozmiarów, że dziś – mogę nieskromnie powiedzieć – jest to jedno z najpopularniejszych wydarzeń w mini żużlu. Bardzo szybko wyczerpuje się pula dostępnych miejsc. Organizowałem Pucharu Europy w miniżużlu, później memoriał taty. Znów okazało się, że to są istotne wydarzenia w miniżużlowym kalendarzu. Zaangażowanie dzieci, ich rodziców zachęca mnie do dalszych działań. Teraz po czasie zaczynam rozumieć co czuł tata, jaką satysfakcję sprawia praca z dziećmi. Widzę też, że jeśli dzieciom proponuje się ciekawy projekt, to po prostu one chcą w tym uczestniczyć. I to jest chyba klucz do sukcesu. To napędza do działania. Tata robił to pod koniec swojej kariery, ja zacząłem wcześniej, mam więc pewniej więcej sił, dlatego niektóre rzeczy czasem szybciej mi wychodzą, ale chyba rozumiem po czasie, co tak go napędzało. Jestem gdańszczaninem. W swoim sercu mam miejsce na żużel. Boli mnie, że gdański żużel zastygł na drugim poziomie rozgrywek, brakuje wychowanków. Po swojej pracy widzę, że potencjał jest. Potrzebuje tylko ludzi, którzy chcą coś zrobić, potrafią zakasać rękawy i działać, wykorzystać potencjał, kontakty i możliwości, które w gdańskim żużlu są – mówi syn gdańskiej legendy.

Akademia Sportu Wybrzeże to oczywiście nie tylko Krystian Plech, co zresztą szef Akademii ciągle podkreśla mówiąc o działaniach w Akademii w liczbie mnogiej. – Jesteśmy dosyć młodym zespołem. W zarządzie jest Paweł Jackiewicz, który tak jak ja ma 32 lata. Przyjaźnimy się od czasu, gdy razem jeździliśmy na miniżużlu. To było jeszcze w czasach, gdy mój tata prowadził fundację swojego imienia. Członkiem stowarzyszenia jest mój kuzyn Michał Łapko. Pomaga nam też jeden z kibiców, Krzysztof Damps, którego idolem był mój tata. Do tego ścisłego grona zaliczyłbym naszych dwóch sponsorów: Tomasza Szymkowiaka z firmy Instal-Klima oraz Rafała Bielawę z firmy Elnaft, którzy mocno angażują się w nasze działania. Oczywiście wspierają nas rodzice i coraz liczniejsi sponsorzy. Wiadomo, każdy ma swoją rodzinę, pracę, obowiązki, ale znajduje czas, by poświęcić swój czas i pieniądze dla Akademii. Bez ich pomocy sam nie dałbym rady. Ten projekt to nasza wspólna pasja – mówi Plech.

Na gdańskim minitorze już wydarzyło się sporo. Akadamia ma dalsze plany. – Mówiąc ogólnie chcemy rozwijać naszą Akademię. Pierwszy rok pokazał nam, że kierunek, w którym powinniśmy dążyć. Najważniejsze dla mnie obecnie jest poprawa i modernizacja obiektu, był funkcjonalny i prezentował się na miarę wydarzeń, które organizujemy na nim. Do tego zwiększenie ilości sprzętu w szkółce, a także liczba zawodników z licencją MŻ i ich rozwój w jeździe i rywalizacji w zawodach rangi PZM – zapewnia.

Istotną rolę w szkoleniu pełnią rodzice, którzy przyprowadzają swoje pociechy na minitor. – Na początku określiliśmy, jak będzie wyglądał system szkolenia. Mamy swój sprzęt. W Akademii obowiązują składki członkowskie, które są zróżnicowane od inwestycji dokonywanych przez rodziców. Dla dzieci, które korzystają z naszego sprzętu, jest kwota A, jeżeli ktoś ma własny sprzęt – płaci kwotę B. Myślę, że nasza propozycja daję szansę spróbować wszystkim. Po pierwszych treningach możemy zobaczyć, jak zawodnik sobie radzi na motocyklu, czy się nie boi. Jeśli dziecko jest zainteresowane kontynuacją zajęć, wtedy rodzice mogą zdecydować się, by samemu zainwestować, poszukać środków i na własną rękę zakupić sprzęt. Na pierwszym etapie pomagamy, by rodzice nie musieli wykładać ogromnych środków na motocykl i osprzęt dla chłopaka, który po kilku treningach może zrezygnować z jazdy. Po pierwszym sezonie widzę, ze ten model sprawdza się. Są już pierwsi, którzy przez zimę zaczęli kompletować sprzęt – cieszy się Krystian Plech.

Celem Akademii jest kształtowanie przyszłych zawodników Wybrzeża. GKŻ Wybrzeże ma prawo pierwszeństwa. Na miniżużlu trenują obecnie dzieciaki, ale za kilka sezonów pojawią się pierwsi, którzy będą chcieli przenieść się na duży tor. – Akademia zajęła się miniżużlem i w moim przekonaniu odciążyliśmy Wybrzeże od konieczności dbania o minitor. My zajmujemy się dziećmi, a jednocześnie uczymy rodziców, co ich czeka, gdy zaczną myśleć o „prawdziwym” żużlu. Z kolei klub GKŻ Wybrzeże może skupić się na pierwszej drużynie. Mam nadzieję, że Wybrzeże pozyskując nowego sponsora tytularnego będzie miał teraz łatwiej. Myślę, że współpraca będzie się układać, jeśli klub zadba o odpowiednie warunki do dalszego szkolenia chłopców, którzy „wyrosną” z minitoru. Potrzebny jest sprzęt, odpowiednia kadra. Jeśli tak będzie, to myślę, że będziemy wspólnie mogli cieszyć się jazdą kolejnych wychowanków Wybrzeża w meczach ligowych gdańskiej drużyny – ocenia Plech.

Kiedyś bogate kluby szukały utalentowanych juniorów. Ostatnio powstał regulamin szkoleniowy, który sprawia, że kluby nie szukają już 18-19 letnich chłopaków, ale kaperują już znacznie wcześniej. Dziś młodzi chłopcy zmieniają klub przed licencją na dużym torze. Tak stało się z Antonim Kawczyńskim, Krzysztofem Lewandowskim, Kacprem Łobodzińskim, Szymonem Ludwiczakiem i wieloma innymi. Przez spór między klubami z jazdy na żużlu zrezygnował utalentowany Dawid Piestrzyński.

– Obecny regulamin na pewno motywuje kluby do działania. W mojej ocenie narzucanie liczby, a nie chęć budowania jakości szkolonych zawodników jest niebezpieczne. W takich wypadkach te mniejsze ośrodki dają z siebie wszystko, a bogatsze kluby zachęcają zdolnych warunkami jakie mogą stworzyć. Może tutaj dobrym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie limitów wysokości kontraktu dla juniorów, w zależności w którym wieku juniora jest. Kolejnym aspektem w mojej ocenie, powinno być odjechanie minimum jednego sezonu w macierzystym klubie, w którym posiada podpisaną pierwszą kartę zgłoszenia adepta. Jeśli klub nie rozliczy się z danym juniorem z jego kontraktu do 31 października, to ma prawo odejść, chyba że podpisał dłuższy kontrakt. Znając realia i problemy od środka wiem, że często wina leży po dwóch stronach. Według mnie, jeśli obie strony chcą i im zależy to zawsze znajdą porozumienie – przekonuje szef Akademii Sportu Wybrzeże.

W ubiegłym roku wystartował Speedway Grand Prix 4. Dzieci rywalizowały na motocyklach o pojemności 190 cc. Polacy, którzy nie korzystają z takich jednostek, zrezygnowali z udziału. Krystian Plech żałuje, że tak się stało. – Uważam, że jest to bardzo ciekawa formuła i szczerze nie do końca rozumiem tak mocnego sprzeciwu udziału w tym projekcie. Jako Polska mogliśmy mocniej pokazać się w miniżużlu, gdzie – nie oszukujmy się – nie mieliśmy nigdy sukcesów takich jak Dania czy Szwecja, a jedynie sporadyczne osiągnęliśmy sukcesy jedynie w klasie 125cc na dużym torze, ale w tym formacie nie jeździ za dużo krajów. Stąd uważam, że szkoda naszej absencji, ale zobaczymy jak to będzie się rozwijać – mówi.

W projekcie, w którym za przygotowaniem motocykli stoi sześciokrotny mistrz świata, Tony Rickardsson, Krystian Plech stara się dostrzegać pozytywy. – Pierwszym problemem, który jest w miniżużlu, a o którym się nie mówi, to dostępność motocykli do uprawiania tego sportu. Nie ma czegoś takiego jak motor fabryczny. Rodzic, który chce zacząć przygodę ze swoim dzieckiem szuka używanego motocykla po forach internetowych, pocztą pantoflową. Te motory są wynikiem “kowalstwa artystycznego”. Ramy motocykli pochodzą z dużego toru. Są wielokrotnie spawane, skracane. Nie są dobrane proporcjonalnie do długości obiektów jakie występują na mini torze. Przez wiele lat w Skandynawii dominowały motocykle dwusuwowe o pojemności 85cc, ale tutaj natrafiamy na kolejny problem – dostępny był silnik tylko jednej marki – TM. To powodowało, że trzeba było kupić cały motor crossowy dla samego silnika. Reszta części była niepotrzebna, a do tego trzeba doliczyć zakup i organizację żużlowej ramy i części. Finalnie koszty przygotowania takich motocykli są znaczne. Od jakiegoś czasu panuje moda na motocykle marki Shupa, które mają pojemność 125-129 cc. Ten silnik faktycznie ma fajną moc, porównywalną jak nie lepszą niż 85cc, jednak problemem jest jego cena i utrzymanie. Jak pracowałem w klubie GKŻ Wybrzeże, jeden z rodziców potrafił dostarczyć faktury rzędu kilkuset a nawet kilku tysięcy euro za serwis takiego silnika. To był absurd, by silnik do miniżużla i jego utrzymanie było droższe od profesjonalnie tuningowanej jednostki z dużego toru. Stąd pojawił się pomysł, by wykorzystać silnik motocykla PitBike, który nie jest drogi, ewentualne koszty serwisu zamykałyby się kwotą kilkaset złotych, a jego moc byłaby porównywalna z dwusuwowym 85cc i 129cc Shupa. Te trzy silniki są prawie równe jeśli chodzi o moc, różnią się jedynie pojemnością! Dlatego ważne jest zwrócenie uwagi na fakt, że pojemność silnika wcale nie wyznacza jego mocy. Wiele osób myli te pojęcia. W Polsce dopuszczono do trenowania motocykle o pojemności 140cc. Na rynku są to silniki też typu PitBike, jednak one mają znacznie mniej mocy niż 85cc, dlatego nie wystarczają aby poczynić postępy, a na pewno nie pozwalają na równą rywalizację z silnikami dwusuwowymi 85cc lub 125/129cc Shupa. Obecnie w polskich zawodach o medale PZM, 95% stawki jeździ na Shupie, o kosztach których wyżej wspomniałem. Zatem obecnie używane motocykle wcale nie są tańsze. Motor SGP4 i jego cena odstrasza na dzień dobry, jednak jest to motor który jest w pełni nowy, na nowych częściach, ramie fabrycznej o parametrach do mini żużla i z silnikiem, którego eksploatacja na pewno będzie tańsza i porównywalna z tymi, które dopuścił nasz związek czyli 140cc. Z inwestycją zawsze jest tak, że na początku trzeba włożyć więcej, by później przyniosło to oczekiwane efekty. Motocykl przygotowany przez Tony’ego Rickardssona jest interesującą jednostką. Najbardziej oddaje realia motocykli, które czekają na zawodników na kolejnym etapie szkolenia, czyli w klasach 250cc i 500cc, bo jest czterosuwem. Stanowi ogromny potencjał i najlepiej o tym świadczy zainteresowanie wielu krajów przy tworzącej się tej klasie od podstaw – przekonuje Krystian Plech.

TOMASZ ROSOCHACKI