Żużel. Limity wynagrodzeń wciąż są zbyt niskie? „Zawodnicy dalej się łapią na umowy sponsorskie”

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Władze polskiego żużla wprowadziły sporo zmian w przepisach przed sezonem 2022. Jedną z najważniejszych poprawek regulaminowych jest ta dotycząca maksymalnych wynagrodzeń zawodników. Pomimo podniesienia limitów w środowisku wciąż pojawiają się głosy wskazujące na to, iż są one zbyt niskie lub, że powinny zostać całkowicie zniesione.

 

System wynagrodzeń właściwie w każdym sporcie funkcjonuje inaczej. W piłce nożnej limitów odnośnie płac zawodników nie ma. Aleksander Ceferin, prezydent UEFA, jeszcze rok temu przyznawał, że można się nad pewnymi ograniczeniami zastanowić, ale jak na razie obowiązuje jedynie finansowe fair-play, które ma sprawiać, że kluby nie będą wydawać więcej niż zarabiają.

– W prawie cywilnym obowiązuje zasada swobody umów, w prawie powszechnym obowiązuje też zasada wolności gospodarczej. Oczywiście prawo sportowe zawiera własne regulacje i członkowie klubów, stowarzyszeń, związków, a także spółek akcyjnych i spółek z ograniczoną odpowiedzialnością mogą wprowadzać wewnętrzne przepisy. Strony zgadzają się na takie ograniczenia i mają one charakter legalny – mówi nam Andrzej Malicki, który jest także założycielem Spółki Adwokatów Malicki i Wspólnicy.

Ograniczenia gaży zawodników występują natomiast w NBA. Kluby, które uczestniczą w najlepszej koszykarskiej lidze na świecie muszą przestrzegać salary cap, a więc limitu wynagrodzeń określanego na całą drużynę. W przypadku żużla natomiast od lat w regulaminach dla każdej z lig pojawiają się dwie kwoty – za podpis bądź też przygotowanie do sezonu oraz za zdobyty punkt w rozgrywkach ligowych.

– Ustalanie takich limitów rodzi jednak podziemie gospodarcze. Za sprawą usług reklamowych czy sponsorskich te przepisy są omijane. Kiedyś były też m.in. umowy o wsparcie żużlowego. W przypadku ustalenia bardzo niskich limitów te limity stają się zwyczajnie martwe. Kluby i tak oferują bardzo duże pieniądze, bo mogą wpisać je w umowy sponsorskie – kontynuuje były spiker meczów Sparty Wrocław.

Limity dla zawodników czarnego sportu przed tegorocznym okienkiem transferowym zostały dość mocno podniesione. W PGE Ekstralidze zawodnik może teraz zarobić do 500 tys. złotych za podpis i 5 tys. złotych za punkt (wcześniej odpowiednio 250 tys. i 3 tys.). W eWinner 1. Lidze maksymalne wynagrodzenie wynosi 300 tys. za podpis i 3 tys. za punkt, a w 2. Lidze Żużlowej 150 tys. złotych za podpis i 1,7 tys. złotych za punkt.

– Uważam, że ustalenie górnych limitów jest słuszną sprawą, ale powinny być one bardziej dopasowane do rzeczywistości. Na pewno horrendalne kwoty nieadekwatne do sportu żużlowego są sprzeczne z zasadami fairplay. Nie może być takiej sytuacji, jaka powoli rodzi się w piłce nożnej, że tylko bogaci mogą być mistrzami, a biedni nie. Całkowite zniesienie limitów byłoby podyktowane czynnikami gospodarczymi, a nie sportowymi. W dłuższej perspektywie kluby mogą wpaść w finansowe tarapaty, a to absolutnie nikomu nie służy – ocenia Andrzej Malicki.

Innego zdania jest natomiast Witold Skrzydlewski. Twierdzi on, że umowy sponsorskie, które uzupełniają kontrakty wciąż nie są marginalnym zjawiskiem. Wyegzekwowanie przez zawodników określonych środków od sponsorów często nie jest najłatwiejszym zadaniem.

– Do tej pory mieliśmy limity na poziomie 60 tysięcy złotych za przygotowanie i do 1500 złotych za punkt. W wielu klubach, nie będę mówił których, odbywało się to tak, że zawodnik podpisywał jedną umowę z prezesem, a drugą miała mu gwarantować umowa sponsorska. Ważne było, żeby zawodnik tego sponsora nie zobaczył, bo wtedy wyszłoby jaka to jest umowa. U mnie natomiast zawsze kontrakty były takie, że zawodnicy dostawali w umowie tyle, ile mieli dostać. Jeśli stałoby się inaczej, to wszyscy by o tym wiedzieli – komentuje Skrzydlewski.

W opinii byłego prezesa, a obecnie sponsora ekipy z Moto Areny, limity w ogóle nie powinny obowiązywać, bo wydarzenia na rynku pokazują, że jak wysoko nie byłyby one ustalone, to i tak nie będą przestrzegane.

– Zawsze byłem za tym, żeby ta kwota była wolna od limitu. Jak chce prezes płacić milion złotych, to niech płaci. Potem sprawdzimy go na procesie licencyjnym. U mnie dalej każdy zawodnik ma podpisaną umowę na tyle, na ile ostatecznie zarabia, ale zawodnicy w klubach są dalej oszukiwani. Przy nowym limicie jeden prezes mówi, że daje po 150 tysięcy, a 200 będzie od sponsora, ale jak sponsor nie zapłaci to nie do prezesa pretensje. Zawodnicy się na to łapią i daj boże, żeby tak się łapali. Rozumiem, że zawodnicy mają po kilkanaście wstrząsów mózgu, ale wypada zacząć myśleć – podsumowuje sponsor łódzkiego klubu.

Na tę chwilę wszystko wskazuje na to, że władze polskiego żużla nie zamierzają w najbliższych latach odchodzić od wspomnianego systemu wynagrodzeń. Tendencja pokazuje, że wraz z kolejnymi sezonami limity systematycznie powinny wzrastać. Do wyeliminowania umów sponsorskich wciąż jest jednak daleko. Najlepiej opłacani zawodnicy spokojnie zarobią milion złotych więcej niż przewidziano w najnowszych restrykcjach kontraktowych.