Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Urodzony w Zatecu Jiri Stancl do dziś przez wielu uznawany jest za najlepszego żużlowca w historii czeskiego żużla. Dziewięciokrotnie startował w finale indywidualnych mistrzostw świata, dwukrotnie zdobywał brązowy medal w drużynowych mistrzostwach świata. Dwunastokrotnie z kolei był indywidualnym mistrzem Czechosłowacji na żużlu. 

 

ŻUŻEL MOŻESZ OBSTAWIAĆ DO 500 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA W FUKSIARZ.PL. ZAREJESTRUJ SIĘ TUTAJ

– Jak miałem sześć lat, to tato kupił mi motocykl, na którym jeździłem z kolegą. Jak byłem starszy, to zmieniłem motocykl na taki o pojemności 50cm i zacząłem na krótko uprawiać trial. Po przeprowadzce do Pragi w 1967 roku byłem już członkiem klubu Ruda Hvezda  Praga i w mistrzostwach kraju wywalczyłem jeden punkt – zaczyna swoją opowieść Jiri Stancl. 

Rok później, czyli w roku 1968, wojska Układu Warszawskiego wkroczyły do Czechosłowacji. Zamiast postępów na żużlu przyszedł siłą rzeczy czas na służbę wojskową.

– Miałem w tym wszystkim to szczęście, że mój klub był klubem milicyjnym. Nie uchroniło mnie to jednak od służby wojskowej. Stacjonowaliśmy zaledwie trzy kilometry od granic kraju i pamiętam, jak przez dwa dni obok nas przejeżdżały czołgi, które zmierzały w okolice zamku znajdującego się w pobliżu. Zamek miał być broniony w wypadku ataku. Po dwóch latach służby wróciłem do żużla i w 1969 roku zostałem wybrany do kadry Czechosłowacji na test mecze w Anglii. W Anglii byłem już z rodzicami w 1967 roku i oglądałem wtedy mecz na torze w Wolverhampton. Miło było zatem powrócić, jednak dla osoby z kraju socjalistycznego podróżowanie na Zachód nie było łatwe. Jak byłem coraz lepszy na torach w Czechosłowacji, to otrzymałem zaproszenie do startów w lidze angielskiej. Niestety federacja naszego kraju, nie wiem dlaczego, nie wyraziła zgody na mój wyjazd. Po tym jak w Zlatej Prilbie pokonałem Ivana Maugera, wyprzedzając go na ostatnim łuku, zaprosił mnie Ivan na tournée po Australii, Nowej Zelandii oraz Ameryce. Polecieli tam też wtedy Plech oraz Jancarz a jako, że nasze języki są nieco podobne miałem chociaż z kim rozmawiać – kontynuuje. 

W 1971 roku Stancl po raz pierwszy wystąpił w finale światowym, który rozgrywany był w Goeteborgu. Awans do niego zapewnił sobie w finale europejskim na słynnym Wembley 

– To było coś niezapomnianego. Przy tak licznej publiczności i takiej atmosferze jeszcze w życiu nie startowałem. Mocno wtedy pomógł mi Tony Kasper senior, który startował już w lidze brytyjskiej. Po czterech startach miałem cztery punkty i przed ostatnim biegiem Kasper powiedział mi, abym trzymał się wewnętrznej, ponieważ Tony Lomas po dwóch okrążeniach będzie odjeżdżał na zewnątrz. Kasper znał jego styl i jak się okazało tak faktycznie było. Wyprzedziłem Lomasa i awansowałem do finału. W swoim debiutanckim finale zająłem odległe trzynaste miejsce – wspomina Czech. 

Do ligi angielskiej Stancl trafił w wieku 25 lat dzięki Ole Olsenowi, który systematycznie odwiedzał fabrykę czeskiej Jawy. 

– Piętnaście lat startowałem na Jawie, ale nigdy tak naprawdę nie byłem jej firmowym jeźdźcem. Jeździłem na klasycznej Jawie, którą zawsze dostawałem na początku sezonu. Nigdy nie miałem tych samych przywilejów, co firmowi zawodnicy Jawy. Ja mogłem liczyć co najwyżej na zapasowe części. Krążyła plotka, że jak Ole Olsen przyjeżdżał do fabryki Jawy w Divisovie, to nikt nie miał do środka wstępu, aby czasem nic nie podpatrzeć. Jednak to dzięki Ole trafiłem w końcu do ligi angielskiej. On zwrócił na mnie uwagę podczas tournée po Australii. Pewnego razu Ole wprost z Divisova przyjechał do mojego klubu w Pradze i po jego „negocjacjach” z klubem oraz federacją mogłem wyjechać do Anglii, gdzie oczywiście trafiłem do Coventry, klubu Olsena. W pierwszym sezonie na Wyspach przeciwko Wolverhampton udało mi się zdobyć szesnaście punktów – dodaje  Stancl.

Jiri Stancl oraz Jan Verner

Kolejny występ w indywidualnym finale światowym to Chorzów 1976, już jako zawodnik zdobywający punkty dla Coventry Bees. Tym razem skończyło się dziesiątym miejscem.

– Nie dostałem nowego silnika od Jawy na ten finał. Miałem silnik od Guy’a Allotta, który pracował wówczas jako tuner dla Olsena. Wtedy byłem w dobrej dyspozycji i gdybym miał lepszy sprzęt, wynik byłby zdecydowanie lepszy. Generalnie w dziewięciu swoich finałach indywidualnych najwyżej byłem sklasyfikowany na dziewiątym miejscu. Kto wie, co by było, gdybym dysponował lepszym sprzętem. Tego już  się nie dowiemy – dodaje były żużlowiec. 

Od 1970 do 1982 to właśnie Jiri Stancl na przemian z Olsenem wygrywali Zlatą Prilbę w Pardubicach. Tylko raz w tym okresie słynny turniej  wygrał ktoś inny. Tym zawodnikiem był Milan Spinka, który triumfował w 1973 roku. 

– To prawda, że razem z Ole zdominowaliśmy na ponad dekadę turniej Zlatej Prilby. Pomimo faktu, że wygrałem ten turniej pięciokrotnie muszę przyznać, że niedosyt pozostał. Bardzo zależało mi na wygraniu jubileuszowego, pięćdziesiątego turnieju w 1979 roku. Niestety wygrał go Ole, a ja przystąpiłem do tamtych  zawodów bez treningu, prosto po przyjeździe z Anglii i zająłem trzecie miejsce – wspomina Stancl.

W 1977 roku Stancl w Anglii się nie ścigał. Powód był prozaiczny. Jawa odmówiła przekazania mu drugiego motocykla, a posiadanie dwóch było konieczne, aby utrzymać poziom i w Anglii i podczas startów na kontynencie europejskim. W tym samym roku jednak urodzony w Zatecu zawodnik wywalczył brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Świata na żużlu w finale rozegranym we Wrocławiu i… postanowił zabiegać o powrót na angielskie tory. Pozwolenie otrzymał. W sezonie 1978 roku Czech ponownie bronił barw Coventry, z którym wywalczył mistrzostwo kraju. Nagrodą dla zawodników był – co ciekawe – tygodniowy wyjazd na Majorkę. 

– Układ był taki, że pieniądze za podpis pod kontraktem czy za punkty zdobywane w Anglii musiałem oddać do naszego związku motorowego. Mogłem zachować dla siebie tylko trzy funty na jedzenie dziennie. My wtedy jeździliśmy dla sportu, nie dla pieniędzy. Nawet kask, gogle czy skórę byłem zmuszony kupić u producenta w Czechosłowacji, aby budować socjalizm. Anglia oczywiście wiele dawała sportowo. Inne tory, inne nawierzchnie. Z każdego startu człowiek coś wyciągał. Po Coventry startowałem jeszcze trzy sezony w Reading i po sezonie 1982 zakończyłem ściganie na Wyspach. W Anglii też narodziła się moja „ksywa” Fernando. Wtedy bardzo była popularna piosenka Fernando, zespołu Abba i raz do menadżera Coventry powiedziałem „ok Fernando” i zostałem dla Anglików już Fernando. Na pewno dzięki Anglii nauczyłem się nowego języka. Pamiętam, że na początku międzynarodowej rywalizacji do Maugera czy Brigssa byłem w stanie powiedzieć „Hello”. Po latach podczas turniejów Golden Greats, organizowanych przez Barry’ego Brigssa, mogłem spokojnie prowadzić konwersację – wspomina były zawodnik Coventry. 

Największe pieniądze Stancl zarobił w Anglii w sezonie 1980 roku, kiedy to został z zespołem Reading mistrzem kraju. Wystarczyły one Czechowi  na budowę własnego domu.

– Było do podziału na cały zespół około pięćdziesięciu tysięcy funtów. Trochę spotkań opuściłem w tamtym sezonie, ale otrzymałem około dwóch tysięcy i za to zbudowałem dom. Anglia to był ciężki kawałek „chleba”. Startowałem przecież w wielu innych zawodach i jeździłem sam. Nierzadko za kierownicą spędzając dobę, ponieważ nikt nie mógł mi „towarzyszyć” w podróżach na Zachód. Takie zasady obowiązywały. Niby w Czechosłowacji było dobrze, ale jak się wyjeżdżało na Zachód, to człowiek uświadamiał sobie różnicę – dodaje Jiri Stancl. 

Jiri Stancl oraz Bobby Schwartz

Czech ma na swoim koncie także występy w dwóch słynnych indywidualnych finałach światowych. Jako pełnoprawny uczestnik pojawił się bowiem w 1981 roku na Wembley oraz rok później w Los Angeles. 

– Finał na Wembley to było wielkie przeżycie, ale sportowo nieudany występ. Zdobyłem tylko trzy punkty. W Los Angeles zaliczyłem z kolei  swój najlepszy występ w finałach indywidualnych. Wywalczyłem siedem punktów, ale po zawodach miałem duży niesmak. Szef fabryki Jawa miał do mnie pretensje, że pokonałem Lesa Collinsa, który był jeźdźcem fabrycznym Jawy, a Les miał szanse na zagrożenie w walce o tytuł Penhallowi – komentuje Stancl. 

Od sezonu 1983 Czech zaczął zdecydowanie mocniej koncertować się na startach w wyścigach na długim torze. W tej odmianie żużla również odniósł sukcesy. W 1983 roku wywalczył srebrny medal indywidualnych mistrzostw świata, przegrywając w Mariańskich Łaźniach z Shawnem Moranem. Dwa lata później powtórzył osiągnięcie, ulegając na torze w duńskim Korskro Simonowi Wiggowi. 

Ustrój socjalistyczny nie ułatwiał życia żużlowcom. W przypadku Czecha sprawił, iż w sezonie 1986 wystartował z… licencją niemiecką. 

– Po wicemistrzostwie w 1985 roku byłem zapraszany na dobrze płatne turnieje. Średnio dostawałem 2500 marek i jeszcze jakieś 800 trafiało do federacji. Ta różnica chyba się nie podobała i ostatecznie postanowiłem startować w sezonie 1986 z licencją niemiecką. Pamiętam, że raz wygrałem zawody przed Maierem, Wiggiem oraz Rissem. Zagrano mi hymn niemiecki i to też w mojej federacji się nie spodobało. Kazano mi mówić, że następnym razem mają mi grać hymn czechosłowacki. W 1986 miałem dobry sezon w Bundeslidze. Chciano mnie w roku 1987, ale Czechosłowacja miała wtedy taką politykę, że za granicą mogli jechać tylko zawodnicy młodzi po „naukę”. Ja jako doświadczony zgody nie otrzymałem. Dopiero po osobistej interwencji u samego premiera zgodę dostałem, aby ostatni sezon pościgać się poza granicami naszego kraju. Ostatnie moje zawody to turniej w Berghaupten, który wygrał Peter Collins z największą liczbą punktów. Ja wygrałem bieg finałowy na ukoronowanie swojej kariery – opowiada były zawodnik.

Ole Olsen. Michael Lee, Jiri Stancl oraz Chris Morton podczas finału na Wembley

W samych superlatywach na temat – zdaniem wielu – najlepszego w historii czechosłowackiego żużla zawodnika wypowiadają się byli koledzy z toru. 

– Jiri to był bardzo dobry zawodnik. Miał szacunek do rywali na torze i co najważniejsze, podobnie jak Wasz Plech czy Jancarz, pomimo braku dostępu do najlepszego sprzętu potrafił wygrywać z najlepszymi. Zawdzięczał to z pewnością temu, że potrafił dobrze się dopasowywać do torów. Znał się na tym. Wielokrotnie jechał w finałach światowych, ale zazwyczaj czegoś w nich mu brakowało do sukcesu. Bez wątpienia najlepszy żużlowiec w historii Czech – mówi mistrz świata z 1983 roku, Egon Müller.

Podobnego zdania na temat Czecha jest były szkoleniowiec polskiej reprezentacji, Marek Cieślak, który ze Stanclem w swojej karierze  rywalizował niejednokrotnie.

– Wiele razy się spotykaliśmy w eliminacjach mistrzostw świata czy przy innych okazjach. Dwa razy chyba spotykaliśmy się w finale światowym. Jiri na torze zawsze zachowywał się fair. Stając obok niego przy taśmie nie miałem obaw, że wywinie jakiś „numer”. Był bardzo dobrym zawodnikiem. Przypominał mi trochę sylwetką na torze Edka Jancarza. Jeździł pewnie i nie był „bandziorem”. Mimo iż nie był jeźdźcem fabrycznym Jawy, to bliskość do Divisova na pewno sporo mu dawała. Sprzętowo zawsze był przygotowany. Dla mnie osobiście to najlepszy zawodnik w historii żużla u naszych południowych sąsiadów  – mówi nam Marek Cieślak. 

Sam Jiri Stancl uważa się za zawodnika spełnionego jak na warunki, w jakich przyszło mu startować.

– Na pewno byłbym lepszy, gdybym miał lepszy sprzęt czy sponsorów. Pamiętam, że jak dwa miesiące startowałem na motocyklu Olsena, to wyniki były zdecydowanie lepsze. Każdy jak zaczyna, to chce być mistrzem świata, ale dane jest to niewielu.  Ja byłem dwa razy wicemistrzem na długim torze i dwa razy brązowym medalista w DMŚ – podsumowuje Czech.

W artykule wykorzystano materiały Speedway Star, zdjęcia – John Somerville Collection