Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Pomaganie rzecz szlachetna, tym bardziej znajdującym się w potrzebie. Jako portal wszelkie akcje pomocowe środowiska doceniamy i popieramy. Niestety bywają i takie inicjatywy, które kończą się bardzo niewłaściwie.

 

Jeden z czytelników poinformował nas parę tygodni temu o aukcji charytatywnej, którą wygrał na początku lutego. Jej przedmiotem był kevlar jednego z uczestników cyklu Grand Prix, a dochód przeznaczony był na chore dziecko. Aukcję prowadził nie kto inny, jak prezes jednego z polskich klubów żużlowych. Oto fragment maila jaki otrzymaliśmy od naszego czytelnika:

– Witam szanowną Redakcję portalu PoBandzie. Bardzo proszę o pomoc. Na początku lutego wygrałem aukcję na portalu Allegro. Aukcję prowadził prezes żużlowego klubu (tu pada nazwa klubu oraz imię i nazwisko – dop. red.). W opisie zaznaczył, że całość zasili konto chorego dziecka. Do wygrania na tej aukcji był kevlar jednego z zawodników, a szczytny cel motywował do działania. Pragnę zaznaczyć, że jestem kibicem żużla od dekad  i również jestem posiadaczem sporej kolekcji pamiątek żużlowych (podsyłam załączniki foto). Mało tego mam córeczkę, która zmaga się ze śmiertelną chorobą od paru lat (zdiagnozowano raka mózgu), a jest też niesamowitą fanką czarnego sportu (uwielbia stare plastrony żużlowe), więc nie zastanawiając się dłużej, postanowiliśmy wesprzeć i tą aukcję. Po wygranej aukcji bardzo długo nie było z nim kontaktu. Dopiero 21 lutego odebrał tel. i zapewnił, że jutro oddzwoni (czyli 22 lutego). Oczywiście do dziś (1 marca 2024 r.)  nie ma paczki z kevlarem ani telefonu od prezesa. Był tylko jeden sms z treścią, że paczka dotrze do piątku. Niestety nic takiego nie miało miejsca. Bardzo proszę o pomoc Pana Malakę i Państwa redakcję w wyjaśnieniu tej sprawy – pisał do nas czytelnik.

Jako redakcja postanowiliśmy pomóc czytelnikowi wyjaśnić sprawę i skontaktowaliśmy się z prezesem klubu, który zapewnił nas,  iż w ciągu dosłownie paru dni temat zostanie załatwiony, a zwłokę tłumaczył roztargnieniem i nawałem zadań przed sezonem. Sprawa wydawała się skutecznie załatwiona w momencie, kiedy prezes dodatkowo przesłał nam oraz kupującemu dowód nadania przesyłki, zapewniając dodatkowo, iż oprócz kevlaru znajdują się również gadżety dla córki czytelnika, wielkiej kibicki żużla. Nie ukrywamy, taki sposób załatwienia sprawy wywarł  na nas wrażenie. Niestety okazało się, iż w ów paczce były tylko gadżety, bez będącego przedmiotem sporu, kevlaru. Do dziś, czyli 17 marca do wygranego nieszczęsnej  licytacji ubiór żużlowca nie dotarł.

– Przyznam szczerze, że po Waszych zapewnieniach, iż jesteście w kontakcie z prezesem i wygląda na to, że wszystko zakończy się pomyślnie, po ponad miesiącu czekania straciłem wiarę w pozytywne zakończenie sprawy. Mam nadzieję, że temat poruszycie, pomimo że dotyczy żużlowego działacza. Nie rozumiem, jak prezes klubu może zakładać aukcję, a później zwodzić i okłamywać  kupującego. Takie zachowania środowiska należy jednoznacznie piętnować. Ubolewam, że tacy ludzie kierują żużlowymi klubami. To jest doprawdy żałosne. Mam nadzieję, że choć platforma sprzedażowa wyciągnie konsekwencje – tyle powiedział nam „nieszczęśliwy” zwycięzca aukcji.

Bardzo szarego koloru całej sprawie dodają jeszcze dwa fakty. Zwycięzca licytacji to jednocześnie ojciec chorej na nowotwór Malwinki, u której swego czasu w mieszkaniu zagościł, nie odmawiający pomocy w szczytnych celach, Anders Thomsen. Drugi  wynika z faktu, iż środowisko kolekcjonerów pamiątek jest hermetyczne. Jak udało nam się nieoficjalnie ustalić,  jeden z kolekcjonerów niedawno twierdził, że „pechowy” kevlar jest w jego posiadaniu a nie prezesa klubu, co czyni całą sprawę tym bardziej kuriozalną.

My, jako redakcja ubolewamy, że takie historie mają w ogóle miejsce przy okazji akcji pomocowych środowiska.  Czytelnika serdecznie przepraszamy za brak skutecznej „mediacji”. Mamy również nadzieję, że po przeczytaniu artykułu, prezes od kolejnej chęci pomocy, w takim stylu jak powyższy, będzie stronił. Tego życzymy. Czasami bowiem zamiast pomóc, można skrzywdzić innych, a wizerunkowi swojemu i klubu mocno zaszkodzić.

Dane osobowe prezesa oraz nazwa klubu zostały pominięte celowo. Kierując się zasadą primum non nocere (po pierwsze nie szkodzić – dop. red.), uznaliśmy, iż ważniejszy od nagannych  działań  prezesa  jest  wizerunek klubu. Prosząc prezesa o komentarz do artykułu, otrzymaliśmy smsy z „wnioskiem” o niepublikowanie artykułu, ponieważ prezes ostatnio miał sporo zajęć zawodowych. Środowisko żużlowe bywa niekiedy takie, iż nie jesteśmy wcale  przekonani, czy czytającemu artykuł prezesowi jest choćby, zwyczajnie po ludzku odrobinę wstyd…