Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mimo, że startował relatywnie niedługo, zdołał poznać kilka „egzotycznych” żużlowych ośrodków w Polsce. Wywodzi się z Krakowa – historycznej stolicy kraju i tam rozpoczynał swą przygodę ze speedwayem. Ścigał się również w obecnej stolicy, reprezentując barwy Gwardii Warszawa. Posmakował także ekstraligowego chleba. Wszędzie, gdzie się pojawiał, uważany był za utalentowanego kandydata do osiągania liczących się wyników. Czy zdołał się sprawdzić? Karierę zakończył przed trzydziestką, a obecnie mieszka w Danii, pracując dla czołowego tunera Flemminga Graversena. Jak z perspektywy czasu ocenia własne dokonania i co myśli o współczesnym sprzęcie? O tym między innymi Dariusz Fijałkowski opowiada w rozmowie z naszym portalem.

Twój pseudonim z czasów kariery to Zibi. To od Zbigniewa Bońka?

Prawdę mówiąc, to nie wiem. Tak nazwali mnie kibice. Skąd przyszło im to na myśl? Trzeba by chyba ich zapytać. W każdym razie „siadło” i przylgnęło. Mnie także w niczym ten pseudonim nie przeszkadzał.

Darek, jesteś ewenementem na skalę światową. Startowałeś w klubach z dwóch stolic jednego państwa.

Cóż. Dokładnie tak. W Krakowie zaczynałem jazdę. To moje miasto. Spędziłem w nim kilka fajnych, początkowych lat kariery. A co później? Odpowiem w ten sposób. Nie zawsze startujesz tam, gdzie byś sobie życzył i wybrał. Często to popyt wymusza decyzję. Nie mam jednak powodu na nic narzekać, czy niczego żałować. Byłem choćby dwa lata w Częstochowie, bo tam potrzebowali wówczas juniorów. Miałem dzięki temu okazję poznać trochę innego, bardziej profesjonalnego żużla. Przy tym zdobyliśmy z kolegami złoto MDMP. To był ten sezon, w którym Mark Loram został mistrzem świata nie wygrywając żadnej rundy cyklu Grand Prix. Był wtedy liderem w naszej drużynie, dlatego to zapamiętałem. Potem rozwinęło się tak, a nie inaczej. Gdybanie dzisiaj, to trochę jak płacz nad rozlanym mlekiem. Tak się potoczyło i do nikogo nie mogę mieć i nie mam pretensji. Zaliczyłem bardzo pouczającą, fajną przygodę.

Tadeusz Fijałkowski – kojarzysz człowieka?

Oczywiście, to mój dziadek. On również wędrował między Warszawą a Krakowem, tyle że w latach pięćdziesiątych. Tak prawdę mówiąc, to historii mojego dziadka tak do końca nigdy nie rozgryzłem. Dziadek nigdy mi się nie chwalił, że jeździł na żużlu, że był wicemistrzem, rok później drugim wicemistrzem Polski. Nigdy mnie w to nie wdrażał. Jakby nie było więc, nie patrzyłem na Jego historię i dokonania. Dopiero znacznie później sporo słyszałem, trochę też dowiedziałem się z gazet. On także miał przygody w obu stolicach. Budowlani, czy Związkowiec, jeszcze Legia – to w Warszawie, a pod koniec kariery Wanda Nowa Huta. Stolica w latach pięćdziesiątych stała żużlem, zaś najwybitniejszy pośród warszawiaków był bodaj Marian Kaiser. Dziadek swą przygodę zakończył w domu, startując dla Wandy, a pożegnał się z torem po sezonie 1962. 

No dobrze, to skoro nie dziadek, to skąd wziął Ci się ten żużel?

Sporo było w tym przypadku. Po śmierci dziadka mój tata z bratem zaczęli działać w Krakowie. Nie mieli ambicji tworzenia drużyny, ale chcieli zorganizować memoriał poświęcony pamięci Tadeusza Fijałkowskiego. Skupili wtedy wokół siebie i samej idei trochę osób. Było też mnóstwo kibiców, którzy pomagali przygotować stadion. To była jesień 1992 roku. Turniej o puchar Tempa, sportowej gazety z siedzibą w Krakowie. Wygrał te zawody o ile dobrze pamiętam Zenon Kasprzak, a pokonał między innymi światowych tuzów, bo startowali zarówno Tony Rickardsson, jak też Hans Nielsen. Tamten turniej przerwano z powodu deszczu, ale mnie już zaświeciła lampka, że może by tak spróbować, może coś z tego żużla będzie. Dziadek umarł w lipcu, a w październiku zorganizowano memoriał. Zdaje się był to jeden bieg podczas tego właśnie pucharu. To chyba był mój początek, bo wówczas zrodził się pomysł, który potem realizowałem. 

Po zakończeniu kariery w 2008 roku, kiedy startowałeś dla Łodzi, przeniosłeś się w nieco inną żużlową rzeczywistość.

Tak po prawdzie, to mając jeszcze kontrakt w Łodzi już współpracowałem z AJ-em (Andreasem Jonssonem – dop. red.) w Anglii jako jego mechanik. W Polsce startowałem dla Łodzi, a w międzyczasie latałem do Anglii i w ten sposób jakoś to wszystko kleiłem. Było fajnie, tylko po dwóch sezonach AJ stwierdził, że nie będzie już startował na Wyspach i tak jakoś wówczas nawiązałem kontakt z Flemmingiem Graversenem. Flemming był tunerem AJ-a i powiedział kiedyś, że potrzebuje kogoś do pomocy. Przyjechałem więc do Danii i rozpoczęliśmy współpracę. Początkowo chciałem tylko spróbować, przekonać się czy taka praca będzie mi się także podobać. No i siedzę tu praktycznie chyba od 2009 roku. Jakoś nie mogę wyjechać (śmiech). Zawsze lubiłem dłubać przy silnikach, to jest też mój zawód i chyba powołanie, dlatego łatwo mi było przyjąć nowość w życiu, oswoić się i zaakceptować. 

Przy okazji masz też na bieżąco do czynienia z wszelkimi rewolucyjnymi historiami zbliżającymi speedway do F1. Zaczęło się chyba od zmiany długości skoku?

To sam pamiętam jeszcze z czasów kariery. Wtedy Jawa wypuszczała takie modele. Te z krótkim skokiem. Tak prawdę mówiąc dużych różnic to chyba nie robiło. Teraz może przez te dodatkowe nowinki jak choćby wprowadzenie tytanu, czy zamknięcie układu wydechowego zmienia się mocno odczuwanie silnika. Silniki na pewno sprawują się zupełnie inaczej niż jeszcze paręnaście lat temu. 

A limitery?

Myślę, że dla wytrzymałości silnika jest to dobry pomysł. Zawodnicy nie wykręcają tak obrotów na starcie. Z drugiej strony jest troszeczkę nierówna walka. Ciężsi zawodnicy, którzy potrzebują więcej mocy ze startu, mają przez to nieco problemów i to staje się odrobinę niesprawiedliwe. Być może koncepcja wymaga dopracowania, ale z drugiej strony nie da się inaczej. 

Jak wspominasz epizod w Gwardii Warszawa? Tam teraz niestety tor i stadion zarastają chwastami.

To było bardzo fajne miejsce do ścigania. Może brakowało trochę trybun dla kibiców. Myślę, że żużel w Warszawie też mógł się przyjąć, a nawet bardziej odrodzić, niż przyjąć. Tylko w Polsce, szczególnie w tych największych metropoliach zawsze przodowała piłka nożna. W tamtym czasie w stolicy były przynajmniej dwa kluby ekstraklasowe. Polonia i Legia. Podobnie zresztą w Krakowie. Cracovia i Wisła. Na piłkę była moda. Były transmisje, zainteresowanie. Z żużlem wyglądało to gorzej. Nie było przebicia w mediach, trudno było więc znaleźć inwestorów. Odpowiednich ludzi, którzy chcieliby wyłożyć własne pieniądze na promocję przez speedway. Sądzę, że to jest największy problem dużych aglomeracji. Ciężko jest sprostać wymaganiom. Najlepszy produkt, myślę o Grand Prix na Stadionie Narodowym, gromadzi tłumy kibiców. Zgoda, część z nich to ludzie przyjeżdżający z ośrodków żużlowych. Mimo wszystko jednak budzi zainteresowanie. Warszawa potrzebuje żużla. Dobrego żużla, tylko infrastruktura, szeroko rozumiana, nie pozwala temu podołać. Dobrze, że istnieje ta runda Grand Prix. Choć tyle, bo jest to żużel najwyższej klasy i zawsze miło popatrzeć. 

Jeśli przyjrzeć się rozgrywkom ligowym na świecie, to chyba niewiele optymizmu na przyszłość?

No niestety. O tym już wiele osób mówiło nawet dziesięć lat wstecz. Widzieli problem z ligowym żużlem i twierdzili, że będzie z czasem narastał. Teraz jesteśmy tego świadkami. Próbujmy to oczywiście podtrzymywać, ale kłopot polega na tym, że brakuje dopływu młodych zawodników. Pandemia też wszystko nieco spowolniła, ale to nie wina wyłącznie tego wirusa. Nie do końca wiem na czym to polega, ale faktem jest, że w zasadzie nie ma kogo szkolić i coraz mniej miejsc gdzie jeszcze jest to możliwe. Miejmy nadzieję, że najbliższa dekada przyniesie odwrócenie tendencji i będą to dobre dla dyscypliny sezony. 

Niektórzy twierdzą, że nie pomaga wzrost kosztów uprawiania żużla?

Nie sądzę, mimo wszystko. Owszem części to drogi zakup, ale zawodnicy też zarabiają coraz więcej. Żużlowiec z pewnymi umiejętnościami chce mieć najwyższej jakości sprzęt i zwykle jakoś sobie radzi. Gorzej, czy raczej trudniej temu na początku drogi. W Polsce sponsorzy jeszcze garną się do klubów i to koło się kręci. Gdyby silnik czy ramę trzeba było wymieniać po każdym meczu to byłby zabójczy koszt, ale najczęściej zawodnicy jeżdżą po dwa sezony na silnikach , więc nie jestem pewien, czy te wydatki dla nich są tak kluczowe. Kwestia jeszcze jak trafią z silnikami i ich przygotowaniem. Co innego z początkującym adeptem. Ten sport jednak w porównaniu do średnich zarobków w danym kraju, zawsze był relatywnie drogi. Teraz nawet gdy idziesz do sklepu kupić korki do gry w piłkę, to ceny tych najbardziej znanych, z dobrą metką przyprawiają o ból głowy. Wiadomo. Ochraniacze, kask, silnik, rama – to wszystko kosztuje, ale z drugiej strony uważam, że kiedy trafi się napalony chłopak z talentem, to i pieniądze się znajdą. Sponsorzy to zauważą i docenią. Nie wiem do końca jak wygląda teraz szkolenie w Polsce. W poprzednim sezonie nie byłem na żadnym treningu. Ba, nawet na meczu nie byłem. Generalnie jednak, jeśli nie szkoli się młodzieży, to problem za parę lat się pojawi. 

W Twoim rodzinnym Krakowie funkcjonują obecnie trzy stowarzyszenia, ale nie ma drużyny. Nie potrafią się porozumieć?

W Krakowie? (z niedowierzaniem – dop. red.) Nawet nie zdawałem sobie sprawy. Myślę, że ludzie którzy tam działają, kibice, próbują jakoś wskrzesić żużel pod Wawelem. Nikomu nie zarzucam złych intencji. A dlaczego nie potrafią wspólnie? To niedobrze. Droga do zbudowania drużyny jest wyboista. Kraków zaś jest skomplikowanym miastem. Najpierw trzeba by rozbudzić zainteresowanie medialnie. Wywołać modę na żużel. Zachęcić sponsorów. O tym łatwo mówić, wykonać znacznie trudniej. Jak już będzie żużel na dobrym poziomie, to kibice zawsze się znajdą. Najtrudniej będzie chyba wskrzesić sponsorów. Zapalić w nich tę iskierkę. Bez finansowania nie ma mowy o przygotowaniu dobrego produktu. Okres nie jest sprzyjający w związku z pandemią. Łatwo nie będzie. Współpraca zawsze jednak pomaga.

Głośno teraz o rekordowym kontrakcie telewizyjnym. Zastanawiam się, na co zostaną przeznaczone te ogromne sumy. Jeden z pierwszych pomysłów to obligatoryjne wprowadzenie drużyn rezerw dla klubów Ekstraligi. Nie jestem pewien, czy zamykanie się we własnym gronie to idealne rozwiązanie. A może fundusz pomocowy dla przywrócenia żużla tam, gdzie kiedyś funkcjonował. Piła, Świętochłowice, Kraków, Warszawa, kilka ośrodków bez tradycji, ale z oddanymi pasjonatami, choćby Przemyśl?

Moim zdaniem można te koncepcje połączyć. Jeśli ekstraligowcy maja wystawiać rezerwowe ekipy, to niech robią to pod szyldem innych miast i na tamtych torach. Niech ten zespół startuje w nowym miejscu, pod innym szyldem. To byłby chyba właściwszy kierunek. Z jednej strony sponsorzy współpracujący z zawodnikami zyskują nowe miejsce dla promocji. Z drugiej ożywiamy lokalny rynek. Tworzymy modę na żużel w nowym miejscu. Prowadzimy tam szkolenie. No i zaplecze startujące w tych zespołach będzie chciało wykorzystać okazję, by się wybić. Według mnie same korzyści. Spójrzmy na współpracę Leszna z Rawiczem. O taki model tu idzie. Oprócz tego działacze z tych uznanych ośrodków są w stanie służyć radą i doświadczeniem w każdej dziedzinie tym początkującym, czy wracającym po latach. Dla Krakowa takim swoistym, naturalnym mentorem i przewodnikiem mogłaby być Unia Tarnów, tylko oni startują obecnie w pierwszej lidze, a rzecz dotyczy ekstraligowców.

Od dawna osiadłeś z rodziną w Danii. Zamierzasz kiedyś wracać?

Na tę chwilę nie wiem, jakie plany będę miał za kilka lat. Nigdy też nie powiedziałem, że nie wrócę. Przyjechałem tu z rodziną ponieważ ciągłe dojazdy z Polski to była męczarnia. Mieszkając na południu kraju zawsze było tych 1300 kilometrów w jedną stronę. Mnóstwo czasu spędzałem za kierownicą. Trzeba było coś postanowić. Do tego dzieciaki też potrzebowały taty. Wspólnie podjęliśmy decyzję o przeprowadzce. A co będzie później? Na razie nie planuję tak daleko.

Zachowasz rodzinną, żużlową tradycję? Po dziadku syn nie, ale wnuk na żużel?

(uśmiech) Tego nie wiem. Są w rodzinie także inne zainteresowania, również sportowe, więc zobaczymy. Jedno wiem na pewno. Wzorem swojego dziadka, do niczego nie będę go pchał. Pozwolę wybrać. 

Oprócz pracy u Flemminga sad, staw, spokojny dom?

Nie, nie, nie. Bardzo dużo czasu spędzam wśród… zwierząt. Szczególnie koni. Zawsze mam jakąś odskocznię. W ten sposób się relaksuję. Córka skacze konno, także sporo życia spędzam w stadninie. Pochłonęło mnie to.  Hippika to pasjonujący sport. Nie mam planów bycia instruktorem, tym niech się zajmują fachowcy, ale lubię jeździć… samochodem z przyczepą wożąc konie. Szkoleniowcem nie zamierzam zostać. Od tego są trenerzy, mnie brakuje doświadczenia, ale pomóc, nacieszyć oczy i serce – jak najbardziej. 

Z Twoim wzrostem nie korciło spróbować ice racingu i przedłużyć kariery?

Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie w tę stronę. Podobnie z klasycznym speedwayem. Podjąłem decyzję. Ostatecznie i definitywnie (śmiech). Pozbyłem się całego osprzętu, żeby już nie kusiło. Jeżeli coś robić, to tylko na 100 procent, a mnie już nie było stać na takie poświęcenie. Karierę zakończyłem dosyć wcześnie, przed trzydziestką. Trochę żałowałem, bo sporo lat spędziłem w żużlu i sporo się wydarzyło. Dużo też się nauczyłem. Widocznie jednak nie było mi to do końca pisane. 

Jak wspominasz Marka Kraskiewicza?

Bardzo miło. To była sympatyczna, owocna współpraca. Spotkaliśmy się pierwszy raz kiedy jeździłem na turnieje zaplecza kadry juniorów. Były wówczas takie cykliczne zawody, a Marek Kraskiewicz był menadżerem kadry z ramienia PZMot. Pełnił też obowiązki menadżera w Częstochowie i Warszawie. Trochę lat pracując ze sobą spędziliśmy i mam tylko dobre wspomnienia z tego okresu. 

Jesteś zodiakalnym wodnikiem. To żonie po wypłacie mówisz całą prawdę, czy wolisz lać wodę?

(śmiech) Nie, ja zawsze mówię prawdę. Chyba  dla wszystkich ludzi wokół jestem może nawet zbyt szczery i otwarty. Skutki bywają różne, ale taki już jestem. 

Nie zmieniaj się więc, a naszym gwiazdom spróbuj przygotować te najszybsze silniki.

Dziękuję również. Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego kibicom, a co do silników… będę robił wszystko co w mojej mocy.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Żużel. Dariusz Fijałkowski: Warszawa potrzebuje żużla (WYWIAD)
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    9 Mar 2021
     8:00pm

    Odniosę się do tytułu.
    Warszawa nie potrzebuje żużla. Zniszczono stadion żużlowy Gwardii i nikomu na nim nie zależy, wręcz przeszkadza. Zniszczono skocznię narciarską na Mokotowie (nawet jako zabytek). W stolicy nie dzieje się nic, rosną tylko wysokościowce i nawet mi się to podoba. Warszawa ma potencjał jako kompletnie nowe miasto. Jednak pod względem sportowym? Marazm!

    Jednak to pokazuje, jakim sportem jest żużel. Dyscyplina małomiasteczkowa, niszowa, mało znana, którą ekscytują się jednostki i garstka kibiców do której należę … także ja.

Skomentuj

2 komentarze on Żużel. Dariusz Fijałkowski: Warszawa potrzebuje żużla (WYWIAD)
    Ⓜⓤⓒⓗⓞⓜⓞⓡⓔⓚ
    9 Mar 2021
     8:00pm

    Odniosę się do tytułu.
    Warszawa nie potrzebuje żużla. Zniszczono stadion żużlowy Gwardii i nikomu na nim nie zależy, wręcz przeszkadza. Zniszczono skocznię narciarską na Mokotowie (nawet jako zabytek). W stolicy nie dzieje się nic, rosną tylko wysokościowce i nawet mi się to podoba. Warszawa ma potencjał jako kompletnie nowe miasto. Jednak pod względem sportowym? Marazm!

    Jednak to pokazuje, jakim sportem jest żużel. Dyscyplina małomiasteczkowa, niszowa, mało znana, którą ekscytują się jednostki i garstka kibiców do której należę … także ja.

Skomentuj