Rohan Tungate. Foto: KŻ Orzeł Łódź
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Wielu kibiców sportu żużlowego w Polsce odlicza już zapewne dni do startu PGE Ekstraligi. Ja również się do nich zaliczam, jednakże w nie mniejszym stopniu czekam też na rozpoczęcie rozgrywek eWinner 1. Ligi. Dlaczego? Ponieważ w tym roku rywalizacja na ekstraligowym zapleczu zapowiada się doprawdy bardzo ciekawie, za sprawą niezwykle zbliżonego potencjału kadrowego poszczególnych drużyn.

Przyczyn takiego stanu rzeczy należy upatrywać przede wszystkim w dwóch aspektach. Pierwszy z nich wiąże się z wprowadzeniem obowiązku posiadania w składzie „dorosłego” zawodnika do lat 24. W wyniku tej właśnie regulacji kilku żużlowców o uznanych nazwiskach na najwyższym szczeblu rozgrywkowym zasiliło szeregi tych drużyn pierwszoligowych, które do tej pory nie dysponowały imponującym potencjałem. I tak oto Andrzej Lebiediew wzmocnił beniaminka z Krosna, z kolei Niels Kristian Iversen parafował umowę z tarnowską Unią. Z takimi zawodnikami można śmiało pokusić się o coś więcej, niż tylko walkę o utrzymanie.

Druga przyczyna do pewnego stopnia tkwi w korzystnym zbiegu okoliczności. Jak bowiem podkreśla między innymi prezes bydgoskiej Polonii, Jerzy Kanclerz, kluby pierwszoligowe akurat w tym roku dysponują bardzo zbliżonymi budżetami. Dzięki temu, w tegorocznej stawce próżno upatrywać zdecydowanych faworytów oraz outsiderów, bowiem każdy z zespołów ma swoje auty kadrowe. Na papierze wygląda to więc tak, że praktycznie każdy może wygrać z każdym na własnym torze, a nie zdziwię się, jeśli początkowo skazywani na pożarcie przyjezdni niejednokrotnie napsują krwi faworyzowanym gospodarzom.

Oczywiście, znajdą się tacy, którzy zechcą pobawić się w typowanie wyników, do czego rzecz jasna mają pełne prawo. I tak oto gdzieniegdzie da się słyszeć głosy, że głównym kandydatem do spadku – przynajmniej na papierze – pozostaje łódzki Orzeł. Pozwolę sobie jednak nie zgodzić się w pełni z tym stwierdzeniem. Jeżeli bowiem w kadrze ma się zawodników, którzy zostają wybrani najlepszymi żużlowcami pięciolecia Nice 1. Ligi (Norbert Kościuch), seryjnie sięgają po tytuły drużynowego mistrza Polski (Brady Kurtz), czy też dosłownie ocierają się o stałe uczestnictwo w cyklu Grand Prix (Aleksandr Łoktajew), można śmiało myśleć nawet o awansie do fazy play-off.

Nie zapominajmy również o tym, jakie cuda działy się choćby w sezonie 2018. Wówczas to dwaj beniaminkowie (Start Gniezno oraz Motor Lublin) zameldowali się w fazie play-off, a drugi z wymienionych, ku zaskoczeniu wszystkich wywalczył nawet awans do PGE Ekstraligi. Być może w tym roku będziemy mieć do czynienia z podobną sytuacją. Jeśli bowiem spojrzy się na potencjał kadrowy drużyny Wilków Krosno można dojść do wniosku, że w niczym nie ustępuje temu, jakim obecnie dysponuje chociażby zespół Wybrzeża Gdańsk (według wielu główny kandydat do awansu).

Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jeden wątek dotyczący eWinner 1. Ligi. Tu i ówdzie słyszy się o tym, że w bliższej, bądź nieco dalszej perspektywie Ekstraliga Żużlowa może przejąć pieczę nad rozgrywkami pierwszoligowymi. Wspomina o tym chociażby przewodniczący rady nadzorczej Ekstraligi, Andrzej Witkowski w wywiadzie, jakiego udzielił redaktorowi Miłoszowi Lippkiemu na łamach Tygodnika Żużlowego. W praktyce mogłoby to oznaczać, że ogromne środki finansowe, jakimi dysponuje ekstraligowa spółka zasilą również konta klubów niższego szczebla. Dzięki temu nie będzie już dochodzić do – nie bójmy się tego słowa – patologicznych sytuacji, w których przed rozpoczęciem rozgrywek niemal wszystkie kluby są pogodzone z faktem, że nawet w przypadku sukcesu sportowego, nie skorzystają z prawa startu w PGE Ekstralidze. O tym, kto awansuje powinna przecież decydować przede wszystkim rywalizacja na torze, a nie wyłącznie względy finansowe. Zielonych stolików mieliśmy już przecież wystarczająco dużo na przestrzeni ostatnich kilku lat.

JORDAN TOMCZYK