fot. Speedway Grand Prix
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przyjrzyjmy się SGP i jednodniowym finałom IMŚ. Co wynika ze statystyk, jak nimi manipulować dla udowodnienia własnej tezy, wreszcie czy mają jakiekolwiek znaczenie. Moim zdaniem są niezbędne, choć zawsze mogą nieco przekłamywać rzeczywistość, Wszystko kwestia interpretacji.

Niektórzy twierdzą, że seria GP jest najuczciwszym sposobem na wyłonienie mistrza świata. Twierdzą, że wynik nie zależy od awarii silnika (vide: Dave Jessup w 1978 roku) ani przewagi toru w domu (choćby nasz Jerzy Szczakiel w 1973 roku, czy Egon Muller w Norden 1983). Inni twierdzą, że awans na szczyt ma więcej wspólnego z utrzymaniem się z dala od kłopotów, wskazując na Tomasza Golloba w 1999 r. i Jasona Doyle’a w 2016 r., którzy stracili pierwsze miejsce z powodu kontuzji. Do tej pory odbyło się ponad 70 powojennych edycji mistrzostw świata na żużlu, a liczba tytułów ustalona przez SGP była dokładnie o połowę mniejsza niż w jednorazowych światowych finałach, więc co mówią statystyki?

Pierwsza jest zaskakująca. Otóż 12 różnych zawodników zostało mistrzem świata w SGP, w porównaniu do 23 w jednorazowych finałach. Stosunek tych zwycięzców ściśle odpowiada stosunkowi liczby tytułów przyznawanych w każdym formacie. Druga statystyka jest równie niespodziewana. Stosunek liczby mistrzów do tytułów wynosi 1:2,1 w SGP i 1:2 w przypadku jednorazowych finałów. Oznacza to, że średnio mistrz ma dwa tytuły, a wielu bohaterów żużlowych aren ma w dorobku najmniej 3 wygrane, niezależnie od tego, w jaki sposób zostały zdobyte. Powodem jest to, że kilku zawodników zawsze dominowało w mistrzostwach świata. W SGP byli jeźdźcy tacy jak Rickardsson, Crump, Hancock czy Tajski, podczas gdy Mauger, Fundin, Olsen i inni panowali w dawnych czasach.

Hans Nielsen jest trzykrotnym zwycięzcą jednodniowego finału i pierwszym w formacie SGP. Tymczasem Tony Rickardsson jest ostatnim zwycięzcą finałowym w jednodniowej batalii i pięć razy został mistrzem SGP. Biorąc pod uwagę to i fakt, że profesjonaliści tacy jak Mauger i Olsen, główny autor promocji serii GP, nie mieliby trudności z przystosowaniem się do cyklu, prawdopodobnie oznacza to, że seria SGP to tylko inny sposób na osiągnięcie tego samego celu, a przynajmniej jeśli chodzi o mistrza. Interesująca jest też relacja uczestników do medalistów. Otóż rzuca ona kolejną zaskakującą statystykę. Zawodnicy, którzy stanęli na podium to prawie dokładnie jedna czwarta całkowitej liczby finalistów, niezależnie od formatu finału.

Na początku jednak ostrzegałem przed wprowadzającymi w błąd statystykami. W finale, w starym formacie, wystąpiło aż 253 różnych jeźdźców. Pomimo tego, że seria SGP liczyła przez moment wyższą liczbę jednorazowo startujących, w latach 1998-2004, było dotąd tylko 87 zawodników SGP (bez dzikich kart i rezerw). Tu już proporcje przemawiają na niekorzyść cyklu. Rotacja jest zdecydowanie mniejsza.

Oznacza to, że w dawnych czasach rywalizowało o 50 procent więcej różnych zawodników, a powyższa liczba pokazuje, że finaliści rotowali częściej. Czy więc cykl to najlepszy wymysł, obejmujący najlepsze możliwe składy z perspektywy oczekiwań kibica? Powiedziałbym, że nie, ponieważ selekcja odbywa się z rocznym wyprzedzeniem i wyklucza jeźdźców aktualnie w formie. Podczas gdy prawdziwi mistrzowie są zawsze w formie, zawężone pole selekcji sprawia, że mamy w SGP kategorię statysty, mniej konkurencyjnego dla elity, walczącej o podium.

Nie lubię rozwiązań pseudo idealnych z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze, mam dość oglądania tych samych, ogranych, opatrzonych, starych twarzy. Widzieliśmy 237 nowych zawodników w 45 jednodniowych finałach mistrzostw świata przed SGP, po 1949 r., czyli średnio nieco ponad 5 rocznie. Od pierwszego GP w 1995 roku w ciągu ponad 20 lat obserwowaliśmy tylko 71 debiutantów (średnio nieco ponad 3 rocznie). Wykluczam tu rezerwy i dzikie karty, które, spójrzmy prawdzie w oczy, są tam, aby podnieść liczby. Co więcej, w ciągu ostatnich 10 lat liczba nowych twarzy spadła średnio do nieco ponad 2 rocznie, a w 2018 roku było to ledwie dwóch żużlowców. Biorąc pod uwagę ostatnie rezultaty GP Challenge, tendencja się utrzymuje, zaś stali uczestnicy cyklu młodsi nie są. Gdzie tu sensacje, adrenalina, pot na czole i motyle w brzuchu? SGP zaczyna powszednieć, także za sprawą hermetyczności cyklu.  

Kocham niespodzianki, chcę, by współcześni Muller, Szczakiel, czy choćby Young, mieli szansę zaistnieć i błysnąć, zaliczając wejście smoka, nawet jednorazowe i w „sprzyjających” okolicznościach przyrody. Byłoby o czym dyskutować, o co się wściekać, a tak? Mistrza znamy często już przed ostatnimi zawodami, najwyżej w trakcie. Emocje puszczają, bo nie zawsze jest to nasz Zmarzlik na domowym obiekcie w Toruniu. Zatem nie o to chyba idzie?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI