Bartosz Zmarzlik z Szymonem Woźniakiem. Foto: Radek Kalina, Stal Gorzów
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Sezon 2020 bez wątpienia przejdzie do historii. Po pierwsze ze względu na pandemię koronawirusa, która znacząco odbiła się na czarnym sporcie, zawodnikach, ale też i kibicach. W tym roku przez obostrzenia nie wszyscy mogli na żywo emocjonować się najlepszą żużlową ligą świata. A po drugie z wyczynu Moje Bermudy Stali Gorzów, która dokonała wręcz niemożliwego, z ostatniego miejsca w tabeli awansowała na drugie, wjechała do fazy finałowej PGE Ekstraligi i wywalczyła wicemistrzostwo Polski.

Z piekła do nieba – tak można w kilku słowach określić sezon w wykonaniu gorzowskiej Stali. Drużyna, która w przedsezonowych prognozach stawiana była w roli jednego z głównych kandydatów do medalu DMP rozgrywki rozpoczęła fatalnie. Po sześciu kolejkach „żółto-niebiescy”, jako jedyna ekipa w PGE Ekstralidze pozostawała bez zdobyczy punktowej i wielu widziało już Stal na zapleczu ekstraligi. Jednak podopieczni trenera Stanisława Chomskiego nie załamali się, przeszli niezwykłą metamorfozę, z meczu na mecz jechali coraz lepiej, dzięki czemu nabrali pewności siebie i byli nie do zatrzymania w drugiej części fazy zasadniczej.

Najlepszy zawodnik: Tu nie będzie żadnej niespodzianki. Po raz kolejny o sile Stalowej Armii stanowił nie kto inny, jak Bartosz Zmarzlik. Jak przystało na prawdziwego kapitana drużyny, popularny F16 w każdym meczu stawał na wysokości zadania, był najlepiej punktującym zawodnikiem ekipy dowodzonej przez Stanleya Chomskiego, a ponadto pomagał kolegom z zespołu udzielając cennych rad i wskazówek mimo, że sam też miewał momenty, w których sprzęt nie działał tak, jak tego oczekiwał.

fot. Jarosław Pabijan

Największe rozczarowanie: Z pewnością Krzysztof Kasprzak, który miał być jednym z liderów drużyny, tymczasem był jej najsłabszym ogniwem. Wychowanek leszczyńskiego klubu od początku sezonu prezentował niską formę. Kiepskie starty, brak prędkości i szereg błędów popełnianych na dystansie skutkowały tym, że żużlowiec większą część sezonu spędził na metaforycznej ławce rezerwowych. Nie sprawdziła się teoria snuta przez wielu kibiców mówiąca o tym, że Krzysztof Kasprzak notuje zwyżkę formy w parzystym roku. Dobrym występem w Grand Prix Challenge w Gorican, gdzie 36-latek wywalczył awans do przyszłorocznego cyklu GP zawodnik rozbudził nadzieje w fanach, które jednak szybko zgasły, bo okazało się, że to był tylko epizod, a forma KK nie poszła w górę.

Krzysztof Kasprzak. Foto: Radek Kalina, Stal Gorzów

Kluczowy moment: Pierwsze, sierpniowe starcie, otwierające prawdziwy żużlowy maraton „żółto-niebieskich”, czyli pojedynek z lubelskim Motorem, który rozpoczął zwycięską passę gorzowskiej Stali. W niespełna miesiąc Moje Bermudy Stal Gorzów odniosła aż siedem zwycięstw z rzędu i z ostatniego miejsca w tabeli awansowała na drugie. Awans do fazy play-off gorzowianie przypieczętowali we Wrocławiu, gdzie niespodziewanie pokonali faworyzowaną Spartę.

Moje Bermudy Stal Gorzów Wielkopolski. Foto: Radek Kalina, Stal Gorzów

Największy pechowiec: Jest nim Niels Kristian Iversen. Po dwóch latach startów w toruńskim Apatorze Duńczyk, ku uciesze kibiców Stali, wrócił do Gorzowa. Nie dane mu było jednak zainaugurować tegoroczny sezon razem z drużyną. Tuż przed rozpoczęciem sezonu, na jednym z treningów popularny „PUK” uczestniczył w kraksie z Bartoszem Zmarzlikiem. Reprezentant kraju Hamleta doznał wówczas silnego stłuczenia barku, które wyeliminowało żużlowca z jazdy w dwóch pierwszych meczach. Drugiej kontuzji w sezonie żużlowiec doznał w meczu z Motorem Lublin. Duńczyk w walce o pierwsze miejsce starł się z Matejem Zagarem w efekcie czego zaliczył groźnie wyglądający upadek i złamał kość łódeczkową. Gdy wydawało się już, że Niels Kristian Iversen wyczerpał limit pecha, przytrafiła się trzecia kontuzja. W półfinale ze Spartą Wrocław na „Jancarzu” 38-latek na wejściu w ostatni wiraż dziesiątego biegu zanotował uślizg, tuż za nim jechał Tai Woffinden, który nie miał szans ominąć leżącego PUK-a i przejechał po rywalu. Wypadek wyglądał makabrycznie. Na szczęście skończyło się tylko na złamanym żebru i ogólnych potłuczeniach. Jakby tego było mało doszło jeszcze zakażenie koronawirusem. Miejmy nadzieję, że Iversen przez zimę dojdzie do pełni sił i w przyszłym roku znowu będzie cieszył jazdą polskich kibiców.

Upadek Nielsa Kristiana Iversena. Foto: Radek Kalina, Stal Gorzów