Przemysław Sierakowski, autor tekstu
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Są ci niezbędni dla żużla i tacy, którym żużel jest niezbędny. Stanowi odskocznię. Daje szansę, by się promować wśród VIP-ów, by skorzystać z trampoliny do parlamentu lub senatu, by awansować w strukturach związkowej władzy, a wreszcie, by zwyczajnie zarobić solidne pieniądze z kilkoma zerami przy kwocie. Władza i mamona zawsze znajdowały chętnych. Nie tylko w żużlu. Speedway nie jest tu odosobniony, co nie znaczy, że to właściwe i cenione podejście do dyscypliny.

Ile osób w sportowych związkach to ludzie z wyższym wykształceniem branżowym, najlepiej w dziedzinie biznesu. Najchętniej przy tym, z osiągnięciami i wieloletnią praktyką, także bagażem doświadczeń. W przypadku sportów motorowych – np. z toru i własnej działalności gospodarczej. Specjaliści od zarządzania zasobami ludzkimi i marketingu oraz reklamy? Jednego spełniającego wszystkie te kryteria nie sposób wskazać. Trudno nawet zauważyć specjalistów w wymienionych, pojedynczych dziedzinach. Niektórzy przypominają wręcz jako żywo Stanisława Anioła, bohatera serialu komediowego „Alternatywy 4” ze znakomitą rolą Romana Wilhelmiego. Tu przypadkiem wpadła wizytówka, tam selfie z celebrytą, przy niezwiązanej z profesją okazji i już można budować sobie image, przy tym budując pajęczynę zależności, na swoim, lokalnym podwórku. Tylko obiektywnych osiągnięć i jakiegokolwiek pożytku dla ogółu tu nie ma.

Ilu szacownych przedstawicieli władz rozumie potrzeby sportowców, zna budowę i funkcjonowanie motocykla, by decydować o kosztach, wreszcie ma szersze spojrzenie na dyscyplinę, aby mieć świadomość globalnych skutków swych postanowień? Pewnie niewielu, bo nie za skuteczność im płacą, tylko za wierność. Kłopot w tym, że to oni podejmują wszelkie decyzje, bądź jedynie je aprobują, tylko dlatego, że jako „władza” wiedzą lepiej. Inteligencja, zdolność przewidywania, to nie są cechy podstawowe działacza. On ma być mierny, bierny, ale wierny i nie wychylać się bez potrzeby. Praktyka, wydawałoby się, powinna mieć kolosalne, podstawowe znaczenie. Nic z tych rzeczy. To tylko w wypadku, gdy liczyłoby się w tej pracy dobro i rozwój dyscypliny. Czy tak jest w istocie? Nie sądzę, niestety.

Doświadczony praktyk w tym wypadku to zwykle stażysta, świeżo po szkole i dwóch sezonach na krzyż spędzonych w fotelu prezesa z tzw. nominacji, bądź pragmatyczny karierowicz z parciem na szkło, który mimo wielu już życiowych porażek, wciąż żyje w przeświadczeniu o swej wielkości i nieomylności, pozwalającemu bezkrytycznie i mozolnie budować „Aniołowe” zależności. Bycie członkiem pozostaje dlań celem samym w sobie. Pokazać się czasem w TV. Rozdzielić klapsy i laurki, bez ograniczeń, wedle własnego „widzimisię”, a wreszcie opatrzeć facjatę i osłuchać nazwisko, żeby… podskoczyć jeszcze pięterko w hierarchii.

Związki to jedno. Polityka – drugie. Żużel stał się dla niektórych trampoliną, przez lokalną popularność i medialność, do parlamentu. Nawet jeśli jedynym celem było „zasiadanie”, to i tak nic z tego awansu nie wynikło dla speedwaya. Jeśli zaś motywacją stały się znacznie szersze wówczas, szczególnie na lokalnym podwórku, możliwości biznesowo-celebryckie, to już trąci Aniołem na odległość. Wszystko robi się po coś, zaś połechtanie własnego, często przerośniętego do granic, ego, to najmniej istotny czynnik. Co takiego pożytecznego zdołali dokonać dla ukochanej, rzekomo, dyscypliny nasi żużlowi celebryci i parlamentarzyści, szczególnie teraz, w dobie pandemii? Obawiam się, że niewiele, żeby nie zaryzykować, że nic. Pozyskali sponsorów tytularnych z dużymi pieniędzmi dla ligi lub konkretnego klubu? Powalczyli o zniesienie restrykcji sanitarnych i udostępnienie choćby części stadionów dla kibiców? Zawojowali wspólnie, ponad podziałami, o szczególne zasady traktowania obcokrajowców? Ktoś powie – mrzonki. Niekoniecznie. Istnieje pojęcie lobby. Jeśli razem, mocno i skutecznie lobbowaliby politycy na rzecz lig żużlowych, zamiast tylko biernie czekać na instrukcje w sprawie kolejnych głosowań, w innych kwestiach, to szanse byłyby znaczne. Nie przekonamy się, bo nie dają nam parlamentarzyści najmniejszej szansy.

To wszystko i tak jeszcze nie jest najgroźniejsze. Najpodlejszy gatunek tego sortu to łowcy kasy. Tu i teraz. Jeśli nie ma okazji, to należy ją stworzyć. Przez krótki czas, nieco dłuższy – bez znaczenia. Byle skutecznie. Byle wytargać, ile się da. A że klub, przy okazji, leci na pysk, że brakuje środków na realizację podstawowych, wydawałoby się celów, to nieistotne. Wpadam na chwilę, doję ile zdążę przed katastrofą i najlepiej bezpiecznie, ewakuuję tuż przed tąpnięciem. Naturalnie z przytulonymi wcześniej biletami NBP w zębach. No bo dla nich zawsze musi być zapłata. Choćby cała reszta waliła się w gruzy, oni „muszą” zarobić. A że przy okazji poczynania te podpadną pod wykorzystywanie stanowiska do osiągnięcia prywatnej korzyści, że to działanie na szkodę dowodzonego podmiotu. Nieważne. Kasa jest, to i na dobrego, sprawnego papugę wystarczy. Ten przeciągnie ile się uda. A to odwołania, biegli, apelacje, kasacje, trybunały. Tak można przez kilka dobrych lat. Wywinę się koniec końców bez uszczerbku dla finansów, a nadszarpnięty wizerunek w tej sytuacji, to tylko niewielkie koszty własne. Zresztą ludzie szybko zapominają. Media wynajdują nowe sensacje i owo przestępstwo przestaje kogokolwiek interesować. A przez tych kilka lat opóźniania adwersarzom, czy następcom też się może noga powinąć i będzie okazja wrócić w roli skrzywdzonego wcześniej, dziś Zbawiciela. Bom przeca bogaty i oczyszczony. Prawda, że zimne, bezczelne i wyrachowane rozumowanie? Ale jakże prawdziwe i częste. Funta kłaków nie postawię, że zupełnie irracjonalne. Zbyt wiele przykładów z życia. Różne FOZZ-y, Bagsiki, Amber Goldy. Każdy czas i dziedzina życia mają swoją Zmorę, czyż nie?

A żużel? Mimo sztormów, dalej dzielnie płynie na starej krypie. Choć bez remontu skorupa coraz mniej odporna na uderzenia. Pora do stoczni. Czas na gruntowny lifting, wręcz odbudowę. Tylko czy „władzom” wystarczy wyobraźni, by to przewidzieć i właściwie zareagować? Śmiem wątpić. Po owocach ich poznacie – jak powiada Pismo. Tyle, że kondycja dyscypliny przypomina dziadka astmatyka, którego zmora dusi, a ten już obiektywnie, ledwie zipie i długo nie pociągnie bez respiratora.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI