Emil Sajfutdinow i Nicki Pedersen. Foto: Marcin Kubiak, Unia Leszno
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ryszard „Buśka” Buśkiewicz – rocznik 1956, to sześciokrotny medalista Drużynowych Mistrzostw Polski, w tym dwukrotnie złoty z macierzystą Unią Leszno, także srebrny w parach wespół z Romanem Jankowskim. Mimo, iż startował raptem przez 12 sezonów – dorobek budzi szacunek. Czy to w Lesznie, czy w Bydgoszczy, zawsze stanowił solidny, mocny punkt zespołu, nie schodząc poniżej poziomu przyzwoitości. O nieodległej historii oraz współczesności – nie tylko tej żużlowej opowiedział w naszej rozmowie.

fot. Jarosław Pabijan

Trudno się z Tobą zdzwonić. Wiecznie w drodze?

Tak bywa. Wciąż pozostaję aktywny zawodowo, stąd rozmawiamy między załadunkami i rozładunkami. Auto musi zarabiać, więc większość życia w trasie.

Sześć medali DMP na dwanaście lat kariery to kawał zdobyczy?

Można i tak spojrzeć. Parę medali się zdobyło. Największe medalowe żniwa to w Lesznie. Przez pięć sezonów w Unii raz tylko nie zostałem wystawiony do meczu przez trenera i zaliczyłem dwie absencje po kolizji w Toruniu z Wojciechem Żabiałowiczem, gdy połamałem żebra i wylądowałem w szpitalu. Zatem przez pięć lat, opuściłem tylko trzy mecze zespołu. To chyba ewenement. Miałem szczęście, kontuzje jakoś mnie omijały, a w Lesznie wówczas trochę zawodników do jazdy było. Niemal jak Greg Hancock w Grand Prix (śmiech). A to wszystko, mimo że nigdy w Unii nie dostałem nowego motocykla. To były jeszcze centralne przydziały dla klubów, wszystkiego brakowało, więc najpierw przyznawano sprzęt liderom. Zaplecze musiało sobie radzić. Albo dojeżdżałeś motocykl po kimś, albo jeśli zdarzył się mocniejszy upadek, powyginało ramę, a silnik przeżył, mogłeś z niego skorzystać. Najlepszy sezon indywidualnie miałem w 1982 roku. Wtedy wziąłem z magazynu, trochę się stawiając, nowy silnik. Efekty przyszły niemal od ręki. W lidze 186 punktów i 8 bonusów, do tego medal DMP i srebro w parach, a także kilka miejsc na podium w chętnie wtedy organizowanych turniejach. To był zdecydowanie mój najlepszy rok. Nie miałem tylko szczęścia w IMP. Raz byłem blisko brązowego medalu, ale najpierw popełniłem błąd na środku łuku kiedy zaczęło mną obracać i spadłem z pierwszego na trzecie miejsce, a potem w dodatkowym biegu z Edwardem Jancarzem, gdzie też wygrałem start, ale na wejściu lekko mnie dźwignęło, odjechałem szerzej i wtedy mnie wyprzedził. Widocznie jednak tak miało być i nie dane mi było cieszyć się z tego brązu. W tym sporcie też trzeba mieć trochę szczęścia.

Mówiłeś o centralnych przydziałach i braku nowego motocykla przez pięć sezonów startów w Lesznie, ale ten deficyt, to nie tylko fura i części zamienne?

Dokładnie. To samo ze skórami, butami, kaskami – wszystkim co niezbędne do startu. Jak pojechałem na eliminacje mistrzostw świata do Jugosławii, to tam klub odkupił dla mnie kombinezon. Przywiozłem go do kraju i startowałem w nim parę lat, a po mnie inni. Takie czasy. Starsi kibice żartują, że kiedyś było łatwiej, bo każdy wiedział, który zawodnik w jakiej skórze startuje i pokrowce na kask, czy numery startowe nie były potrzebne. A teraz, mówiąc żartem, co sezon kombinezon. Wtedy to były ciężkie, mało wygodne skóry, dziś elastyczne kevlary. Wszystko się zmienia, tylko jedno pozostaje niezmienne – wciąż jeździ się w lewo. Jak skręcisz w prawo, to możesz pojechać do miasta. 

W Lesznie pięć z sześciu medali DMP, a potem przenosiny do Polonii Bydgoszcz – klub gwardyjski, milicyjny – bardziej kusił?

Powiem tak. Chodziło głównie o mieszkanie. Do tego obiecano mi na Memoriale nowy motocykl, którego z Unii nie dostałem i to wszystko jakoś tak się zbiegło. Nie planowałem przenosin. Wracając kiedyś z Gdańska zajechałem na stadion w Bydgoszczy. Był tam Leszek Tillinger i Zyguś Łapa (wieloletni mechanik klubowy Polonii – dop. red.) rozmawialiśmy luźno o różnych sprawach i padła propozycja, czy raczej pytanie: – A może byś przyszedł? Opowiedzieli o warunkach. Tyle pensji, tyle za punkt, tyle premii. Do tego Zyguś powiada: – Nic się nie martw. Ja cię przypilnuję. I tak to poszło. W sumie miałem trochę pecha, bo kiedy zdecydowałem się na zmianę klubu, to Łapę z Polonii zwolnili, a przyszedł Leszek Nogowski. Super facet, super mechanik, ale bardziej taki spec techniczny. Tu coś dorobić, tam podłatać. Żeby jednak ustawić silnik pod zawodnika, to już niekoniecznie. Nie miał takiego daru. Kiedy Zyguś wrócił do Polonii załatwiłem mu piękne radio Diory. Wtedy Łapa powiedział: – Weź wyciągnij ten swój silnik zrobimy remont. Jak go ustawił, to powiem ci, w meczu z Zieloną Górą, było rewelacyjnie. W ostatnim biegu jednak osłabł i przyjechałem ostatni. Poszedłem do majstra i zagadnąłem: – Zyguś, coś się stało po tym remoncie. Łapa przejrzał, ustawił na nowo, bo coś tam się przestawiło i kiedy pojechałem potem na turniej do Poznania, to już nikt nie miał szans. Motocykl sam jechał. Byle mu nie przeszkadzać. Potem woziłem silniki do Leszna. Tam mechanikiem był Zenek Nowaczyk. Nikt się specjalnie nie buntował, że majster z jednego miasta dogląda sprzęt zawodnika z innego klubu. Po roku wróciłem z przygotowaniem motocykli do mechanika Polonii.

Jechałeś w słynnych i pamiętnych dla Grudziądza barażach sezonu 1983?

Pamiętam, że jak jechaliśmy ten mecz, to byliśmy bardziej obstawieni sprzętem niż reprezentacja. Był mechanik z Gniezna, Edward Pilarczyk z Gorzowa. Ja jednak nie uległem temu szaleństwu i jechałem na motocyklach robionych w warsztacie Polonii. Opłacało się – zrobiłem 13 punktów. Wtedy Bydgoszcz różniła się od większości klubów, których składy opierano na wychowankach. Gdy ja tam startowałem przyszedł Zdzisław Rutecki z GKM, Bolek Proch, Rysiu Fabiszewski z Gorzowa. Kiedy zakończyłem starty pojawili się Jacek Gomólski i Waldemar Cieślewicz z Gniezna. Polonia wtedy brylowała na rynku. Jako klub milicyjny mieli atuty. Ale wychowanków też miała Bydgoszcz niezłych. Ziarnikowie, Patynek, Bukiej, Bizoń, Maroszek, kilku ich było. Potem pojawił się Dołek (Ryszard Dołomisiewicz – dop.red.). Wybitny zawodnik. On był specjalnie pilnowany i dopieszczany przez Zygę Łapę. Każdy majster miał swojego konia jak to się wtedy mówiło. 

Kondycję masz jednak do tej pory, bo na Balu Żużlowca ostatni schodzisz z parkietu bladym świtem?

Zgadza się (śmiech). Coś tam zostało. Papierosów nigdy nie paliłem i nie palę do dzisiaj. Od alkoholu raczej stronię. Jakoś więc zdrowie dopisuje. Co prawda siedząc w TIR-ze pobiegać za bardzo się nie da, ale kondycja jest. A w trasie, bo z czegoś trzeba żyć. Nie trafiłem na milicyjną emeryturę, gdyż odchodząc z Bydgoszczy, kończąc karierę, wypisałem się w pakiecie z milicji. Na szczęście wiele już nie brakuje. Jeszcze tylko do lutego. 

Śledzisz na bieżąco rozgrywki ligowe ?

Oczywiście. Każdy mecz oglądam. Jeżeli masz Facebooka, to na pewno zauważyłeś, że jestem tam dosyć aktywny. Szczególnie w sytuacjach, gdy z niektórymi rzeczami i przypadkami nie mogę się zgodzić. W głowie mi się nie mieści, jak może być trzech zawodników jednocześnie ukaranych za ruszanie się na starcie. Myślę, że ludzie którzy wymyślili taką rzecz nigdy nie siedzieli na motocyklu żużlowym. Jeżeli zawodnicy stoją na polach środkowych, to patrząc na zamek siłą rzeczy muszą spoglądać przez żużlowców ze skrajnych pól. Wystarczy, że tamten się ruszy, drgnie, ten ze środka reaguje. Ciśnienie, adrenalina – oczywiste rzeczy. Podobno od przyszłego roku ma wejść przepis, że karany może być tylko jeden, tylko czy warto aż tak drobiazgowo. Swego czasu byli specjaliści, którzy startując ze skrajnych torów potrafili tych ze środka wpuścić w taśmę. To jest też piękno i esencja tego sportu. Też to robiłem. Z pierwszego toru ruszyłeś się, drgnąłeś ciałem, bo teraz nawet nie można z motocyklem, za imitowałeś start i ten obok reagował pakując się w linki. A teraz mikroruchy, makroruchy i różne wymysły. To chyba mikroruchy pana Leszka Demskiego. Powiem szczerze. Jak ktoś był kiepskim sędzią, a teraz chce być dobrym szefem, to mu nie wychodzi.

No to grubo i po bandzie…

Taka jest prawda. Wszyscy co są w żużlu nie mówią o tym głośno. Boją się. Ja nie widzę powodu. W którym sporcie szef sędzia ocenia kolegów z pracy i stanowi jednoosobową wyrocznię? Tym bardziej, że oni pracują na żywo i nie mają tyle czasu i powtórek przed podjęciem decyzji. On zaś ogląda to w zwolnionym tempie, z kilku ujęć i wtedy podejmuje inne decyzje. Nie zawsze idealne. Ostatni przykład. Mecz w Gorzowie. Lekarz dostał karę, czy naganę. A gdzie byli funkcyjni, osoby urzędowe, że pozwoliły na takiej nawierzchni jechać? Wszystkie upadki były spowodowane stanem toru. Niektórym, widać było, ręce wysiadały, otwierały się. Niedawno przewodniczący, mówiąc kolokwialnie, dopieprzał się do Unii Leszno, że ma słabą drenarkę. A Leszno mając tak samo opady, potrafiło doprowadzić tor do właściwego stanu. Nawet trzeba było polewać. W Gorzowie, jak napisał mój kolega, zrobiono tor a la Stasiu Chomski. Tak jak powiedział Maciej Janowski po meczu w Gorzowie. We Wrocławiu zawsze ktoś miał jakieś „ale”. A to, że przyczepny, a to, że beton i nie ma ścigania. A teraz tylko Cegielski i trochę komentator Dryła mówili o tym torze na Jancarzu. Pan przewodniczący za dużo się zaś nie wypowiadał. 

No dobrze, ale za twoich czasów bywały tory, że tylko kaski wystawały, to co? Inne motocykle?

Kaski wystawały można powiedzieć tylko w Bydgoszczy. Na innych torach aż takiej kopary nie było. Wtedy silniki były też inne i inaczej się jeździło na tych torach bardziej wymagających. Teraz jest trudniej, bo i obroty wyśrubowane i zębatki małe. Motocykl traci sterowność. Po za tym, gdy nawet tor był przyczepny czy twardy, to na całej powierzchni. W Gorzowie tego nie było. Były miejsca, że wyraźnie pociągało. Kiedy Leszno robiło kopny tor, to dostawało kary. Pamiętam taki mecz, gdy lało długo i rzęsiście. Leszno przygotowało mokrą, przyczepniejszą nawierzchnię. Tylko Rzeszów odjechał do domu rejterując i nie wyjeżdżając na tor. I co się okazało. Gospodarze, jadąc po dwóch, w czterech pierwszych biegach poprawiali rekordy toru. Na zdradliwym, przeoranym torze o różnej przyczepności to nie byłoby możliwe. Musiałbyś przymknąć gaz. Tu było przyczepnie, ale bezpiecznie, bo jednakowo na całej powierzchni. Leszno powinno wtedy dostać medal za ten tor, a dostało karę (chodzi o mecz ligowy Unia – Stal Rzeszów, zakończony wynikiem 75-0 – dop.red). Nie są te przepisy równe dla wszystkich. Są lepsi i „lepsiejsi”. 

Polonia Bydgoszcz utrzymała się w lidze. Jak widzisz przyszłość tej drużyny?

Przede wszystkim muszą wzmocnić skład. Szkoda kontuzji Francuza, bo też Polonia inaczej by stała. Najlepszy zdecydowanie był Apator, pozostali zaś mieli wyrównany potencjał. No i nie wiadomo jak by się to stało, gdyby doszło do play off-ów. Łódź mogła powalczyć. Bajerski wykorzystał tam wszystkie taktyczne jeszcze przed nominowanymi. W Lesznie, po zdobyciu tytułu DMP „Sqra” musiał ściąć czuprynę, ciekawe jak byłoby teraz? 

To gdzie teraz w trasę powiedz?

Rozładowałem się w Bydgoszczy. Podjechałem pod załadunek w Grudziądzu. Jadę teraz do Tczewa, a potem do Gdyni, na prom i do Karlskrone. Jeżdżę do Szwecji, ale też na Węgry, Słowację, Słowenię. Aby do emerytury.

Dziękuję za rozmowę i życzę gumowych drzew…

Ja również dziękuję za wywiad i pozdrawiam kibiców.

Rozmawiał PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

7 komentarzy on Ryszard Buśkiewicz: Mikroruchy, makroruchy i różne inne wymysły (WYWIAD)
    Oder
    12 Oct 2020
     6:08pm

    Super wywiad, pamietam Buśkę z Polonii, pierwszy bieg, ambicja poniosła i dzwon. Pozdro panie Ryszardzie.

    Piękny Lolo
    13 Oct 2020
     12:52pm

    Bo to kreowani przez TV na celebrytów i fachowców od wszystkiego panowie Dębski i Cieślak. Jak słucham tego drugiego to mam wrażenie że pomylił stanowisko do komentowania z knajpą. Bo tylko w knajpie przy piwie gada się takie głupoty.

Skomentuj

7 komentarzy on Ryszard Buśkiewicz: Mikroruchy, makroruchy i różne inne wymysły (WYWIAD)
    Oder
    12 Oct 2020
     6:08pm

    Super wywiad, pamietam Buśkę z Polonii, pierwszy bieg, ambicja poniosła i dzwon. Pozdro panie Ryszardzie.

    Piękny Lolo
    13 Oct 2020
     12:52pm

    Bo to kreowani przez TV na celebrytów i fachowców od wszystkiego panowie Dębski i Cieślak. Jak słucham tego drugiego to mam wrażenie że pomylił stanowisko do komentowania z knajpą. Bo tylko w knajpie przy piwie gada się takie głupoty.

Skomentuj