Piotr Protasiewicz. fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Piotr Protasiewicz, mimo często wytykanego mu wieku niespełna 45 lat, ani myśli kończyć karierę. W przyszłym roku w barwach swojego ukochanego Falubazu rozpocznie 29. sezon startów na żużlu, do którego rozpoczął już zresztą przygotowania. Nadal sprawia mu to przyjemność i wciąż może robić to, co kocha. Sport ma we krwi i nie potrafi bez niego żyć, ale zacznijmy od początku.

Licencję żużlową zdobył 7 maja 1991 roku, startując w barwach Morawskiego Zielona Góra, a swoje pierwsze treningowe okrążenia w szkółce Falubazu pokonywał pod okiem Jana Grabowskiego. Jak to w życiu najczęściej bywa – początki nie należały do łatwych i zaczęły przytrafiać się pierwsze kontuzje. Jedna z nich, odniesiona w 1994 roku, wyeliminowała Piotra z żużla na pół roku.

W Zielonej Górze czułem się niepotrzebny i zapomniany

W 1995 roku niespodziewanie przychodzi oferta ze Sparty Wrocław, którą Protasiewicz przyjmuje i zaczyna zupełnie nowy rozdział w swojej raczkującej dopiero karierze. – Osoby, które wówczas pracowały w Falubazie, postawiły krzyżyk na mojej osobie. Miałem kilku sponsorów, którzy pomogli mi w powrocie do pełnej sprawności i witalności. Wykurowałem się po 10 miesiącach. Nie chciałem wtedy jeździć dla Zielonej Góry. Potrzebowałem wówczas bardzo pomocy, wsparcia, ale go od tamtych osób nie dostałem. Czułem się niepotrzebny i zapomniany. Pojawiła się oferta z Wrocławia. Otrzymałem ogromną pomoc – miałem przeczucie, że to jest dobry krok. Dostałem od klubu busa, ale nawet nie miałem za co go zatankować. Otrzymałem pożyczkę od Sparty w wysokości 500 zł na paliwo i drobne wydatki. Oczywiście ją później oddałem. Składam ukłony w stronę Andrzeja Rusko, ale jeszcze większe w kierunku nieżyjącego już Ryszarda Nieścieruka. Bardzo we mnie wierzył i okazywał mi to na każdym kroku. Myślę, że swoją dobrą jazdą w tamtym czasie spłaciłem kredyt zaufania, jaki otrzymałem – mówił Piotr Protasiewicz w „Wieczornych Magnata Rozmowach” Przemysława Sierakowskiego.

We Wrocławiu zaczęły przychodzić pierwsze sukcesy. Awans do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w Tampere (VII m.), finału Mistrzostw Polski Par Klubowych (Częstochowa – II m.), Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski (Rzeszów – II m.) i wreszcie Drużynowe Mistrzostwo Polski. Jak się później okazało, drugi sezon startów we Wrocławiu przyniósł mu wreszcie upragniony złoty medal IMŚJ w niemieckim Olching. Dzięki temu automatycznie stał się uczestnikiem cyklu Grand Prix. Nieocenione w tamtym czasie było wsparcie Tommy’ego Knudsena. Duńczyk, który dla Sparty Wrocław jeździł w latach 1992-1997, pomagał Piotrowi nie tylko mentalnie, ale także sprzętowo. – Bardzo się zżyłem z Knudsenem. Pomagał mi sprzętowo, był ze mną tamtego dnia w Olching. Proszę pamiętać, że to były wtedy inne czasy. Polakom trudno było dostać się do najlepszych tunerów na świecie. Dzięki Duńczykowi rozpocząłem współpracę z Antonem Nischlerem – wspomina Protasiewicz. Na krajowym podwórku zdobywa między innymi drugą lokatę w turnieju o Srebrny Kask.

Bydgoszcz drugim domem, mieszkałem tam przy ul. Zielonogórskiej

Po dwóch latach spędzonych we Wrocławiu na utytułowanego już żużlowca parol zagina bydgoska Polonia, w której, jak się później okazało, Protasiewicz spędził aż osiem sezonów, zdobywając wiele medali DMP. – Umówiłem się z działaczami Sparty Wrocław, że sezon 1996 przejadę na takich samych warunkach jak poprzedni, bez względu na moją dyspozycję. Tak też się stało. Czułem, że jako lider swojej drużyny powinienem być bardziej doceniony, ale takiej propozycji nie otrzymałem. Przyszła bardzo korzystna oferta z Jutrzenki-Polonii Bydgoszcz, a że byłem wtedy żużlowcem na dorobku, to postanowiłem z niej skorzystać. Poznałem tam mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi utrzymuję kontakt do dzisiaj. Bardzo chętnie tam przyjeżdżam. Mieszkaliśmy przy ulicy, którą nazwano… Zielonogórska. Osiągnąłem z Polonią sporo sukcesów i śmiało mogę powiedzieć, że Bydgoszcz jest moim drugim domem na ziemi – mówi multimedalista DMP.

Trudne relacje z Gollobami. Pamiętny finał IMP w 1999 roku

Tomasz Gollob i Piotr Protasiewicz. Dwa rządne zwycięstw charaktery. Dwaj liderzy Polonii Bydgoszcz. Gołym okiem było widać na torze, że to trudna relacja. Rywalizowali ze sobą nawet wtedy, kiedy jechali dla swojej drużyny. Iskrzyło między nimi bardzo, a w powietrzu czuć było napięcie. Po latach relacje między tymi dwoma żużlowcami się znacznie ociepliły. Dzisiaj darzą się dużym szacunkiem i sympatią. – Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu, to oczywiście się śmieję. Ale wtedy mimo wielu chwil radości i szczęścia, popłynęło morze łez i bólu. Trafiłem do klubu, w którym jeździł Tomasz Gollob, w mojej ocenie najlepszy polski żużlowiec wszech czasów. Chciałem z nim wygrywać, bo jestem ambitny i mam twardy charakter. Spotkało się dwóch gości z mocnym ego i leciały iskry. Proszę zauważyć, że o finale IMP z 1999 roku mówi się do dzisiaj (śmiech). Zapadł w pamięć wszystkim. Mając odrobinę szczęścia więcej, wygrałem i zdobyłem upragniony tytuł IMP – tak podsumowuje w tamtym czasie relacje z „Chudym”, Piotr Protasiewicz.

Pamiętny finał IMP (1999) w Bydgoszczy. W biegu dodatkowym o złoty medal Tomasz Gollob zostaje wykluczony za spowodowanie upadku Piotra Protasiewicza.

Do Grand Prix nie byłem przygotowany ani sprzętowo ani mentalnie

Złoty medal IMŚJ z Olching uprawnił Protasiewicza do startu w cyklu Grand Prix. W tych elitarnych rozgrywkach niestety, ale wychowanek Falubazu nie osiągnął sukcesów. Czego zabrakło? – Mogę powiedzieć, że byłem jedynie uczestnikiem cyklu GP. Teraz wiem, że byłem nieprzygotowany do tych zawodów sprzętowo i mentalnie. Tory jednodniowe były wtedy zupełnie inaczej przygotowywane niż obecnie. Mając dzisiejszą wiedzę, doświadczenie i inny sprzęt, byłoby inaczej. Dlatego wciąż nie składam broni i w przyszłym roku wybieram się na eliminacje do tych rozgrywek. Wywalczyłem to sobie, osiągając dobry wynik w Złotym Kasku w Gdańsku – podkreśla PePe.

Tata pilnował, żeby nie uderzyła sodówka

Ojciec, Paweł Protasiewicz, startował w barwach Falubazu w latach 1967–1977. W 1973 roku zdobył z tym klubem brązowy medal. W tym samym roku zakwalifikował się (jako rezerwowy) do finału IMP. Czterokrotnie startował w finałach MIMP (najlepszy wynik: Zielona Góra 1970 – V miejsce). To on zaraził Piotra miłością do tego sportu, chociaż do samego jego uprawiania nie zachęcał.

– Tata zawsze chciał, żebyśmy z bratem mieli do czynienia ze sportem. Sport hartuje, uczy charakteru i pokory. Zanim zostałem żużlowcem, próbowałem swoich sił w innych dyscyplinach: wystartowałem w finale Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży w Szczyrku w narciarstwie alpejskim oraz w wyścigach kartingowych. Nie poddawałem się i z uporem maniaka zdołałem w końcu przekonać ojca, że będę jeździł na żużlu. U nas w domu było ciężko. Tata, kończąc swoją pracę, szedł do następnej, bo nie chciał, żeby nam czegoś zabrakło. Mieszkaliśmy w wieżowcu na 10. piętrze na niecałych 30 metrach kwadratowych. Bardzo wiele ojcu zawdzięczam. Chyba w głównej mierze jego nie chciałem zawieść, dlatego ukończyłem studia na AWF-ie. Wiem, że jestem jednym z nielicznych żużlowców, którzy mogą się pochwalić wyższym stopniem. Mnie to się udało i jestem z tego dumny. To tata zawsze pilnował, żeby nigdy nie uderzyła mi sodówka do głowy. Zawsze kładł nacisk na ciężką pracę i pokorę do życia, sportu. Tak z bratem Grzegorzem zostaliśmy wychowani – mówi zawodnik Falubazu.

Sukcesy Piotra to paca całego teamu. Fot: Jarosław Pabijan

Rodzina i Bóg – największe wartości

26 października 2002 roku w Bydgoszczy poślubił Katarzynę, z którą ma dwoje dzieci: Oliwię Weronikę (ur. 2003) oraz Piotra Jr. (ur. 2005). Dzieci także poszły śladem ojca i przejawiają dużą aktywność sportową. Oliwia zajmuje się tańcem towarzyskim, Piotr jr również, ale jeździ też na gokartach. Małżonka dogląda ich wspólnego ośrodka konferencyjno-wypoczynkowego Białe Brenno pod Lesznem.

– Aktywność naszych dzieci zajmuje nam sporo czasu, bo jeśli nie jesteśmy na zawodach tanecznych, to jedziemy na wyścigi kartingowe z Piotrkiem. Pamiętam jak zaczynał swoją przygodę z tym sportem. Na początku chyba zbyt szybko wrzuciłem go w ten wózek Trochę się zraził, ale pieczę nad tym przejął mój tata, który powiedział, że nauczył mnie to i nauczy wnuka. Swoją cierpliwością rzeczywiście przywrócił w moim synu pasję do tego sportu. Uważam, że karting jest bardzo dobrą przeprawą przed egzaminem na prawo jazdy. Wspólnie z Kasią staramy się wychowywać dzieci w duchu wzajemnego szacunku, miłości i ciężkiej pracy. Najważniejsze, co człowiek ma w środku i jaki jest dla innych. Nie ukrywam swojej miłości do Boga. Wychodząc z kościoła czuję się oczyszczony, lżejszy. Uważam, że wiara jest bardzo potrzebna w życiu. Przeżyliśmy z Kasią wiele pięknych chwil. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci, duży dom, w którym mogą cieszyć się dzieciństwem – tak o swojej rodzinie mówi Protasiewicz.

Nie myślę jeszcze o swoim turnieju pożegnalnym

Piotr Protasiewicz dużymi krokami zbliża się do okrągłego jubileuszu 30 lat startów na żużlowych torach. Póki co, skupia się jednak na przygotowaniach do kolejnego sezonu i absolutnie nie zamierza zjeżdżać z toru. Wciąż prezentuje bardzo dobrą formę fizyczną i mimo 44 lat na karku swoją ambicją, wolą walki, determinacją w osiąganiu sukcesów stanowi doskonały dowód na to, że wiek to tylko liczba. – Nie myślałem jeszcze o swoim turnieju pożegnalnym. Wiem, że przyjdzie taki czas, ale mam podpisany kontrakt z Falubazem i zamierzam go wypełnić. Mimo dwóch ostatnich przeciętnych sezonów – nadal mi się chce. Żużel jest tak nieprzewidywalnym sportem, że ciężko powiedzieć dzisiaj co będzie później. Tymczasem zamierzam się cieszyć nadal żużlem i ciężko przygotowuję się do kolejnego sezonu – kończy wychowanek klubu spod znaku Myszki Miki.