Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

To już definitywny koniec Get Well Toruń, ale spokojnie – to nie tak, jak myślicie. Kompromitacja w mistrzostwach Europy przez francuską służbę zdrowia i pędzący ponad 170 kilometrów na godzinę Chris Harris. Przejrzeliśmy żużlowe zakątki internetu oraz prasy i wybraliśmy dla Was najsmaczniejsze kąski.

Speedway of Nations całkowicie zdominował żużlowy weekend. Trudno się temu dziwić, wszak dwudniowe zawody – choć pewnie niektórym się dłużyły – summa summarum przysporzyły trochę emocji. Drugiego dnia turnieju mogło dojść do tragedii. Otóż najwyraźniej regulamin zawodów nie był jasny dla wszystkich i kiedy Rosja remisowała w biegu barażowym z Australią (co dawało jej awans do finału), jeden z miejscowych kibiców nie wytrzymał ciśnienia i z niezadowoleniem rzucił butelkę na tor, prawie trafiając prowadzącego Jasona Doyle’a. Już pomijając głupotę tego czynu, oddać mu (jej?) trzeba, że ma krzepę w rękach, bo butelka doleciała prawie do krawężnika, a nie została rzucona z pierwszego rzędu. Na rosyjskich kibiców posypały się gromy, ale może był to wyraz frustracji fana z Australii? Albo po prostu prywatny antyfan Doyle’a. Potępiamy takie zachowania, żużlowcy i tak mają stresujące zajęcie, widzowie nie muszą przysparzać dodatkowych wrażeń.

Nerwy puszczały też Craigowi Cookowi. Brytyjczyk znacznie skomplikował sytuację swojego zespołu już w pierwszym biegu SoN, kiedy postanowił staranować Roberta Lamberta, w efekcie czego młodzieżowiec musiał zrezygnować z udziału w drugim dniu turnieju. I choć w niedzielę Cook spisywał się już o niebo lepiej – a gdyby jeżdżono dwa okrążenia, a nie cztery, to może nawet wygrałby dwa biegi – to i tak skupiał się na walce z kontuzjowaną ręką i Chrisem Harrisem. Po zawodach przeprosił za pośrednictwem mediów społecznościowych za swoją postawę.

Jeszcze słowo o Harrisie. Przegląd Sportowy donosi, że Brytyjczyk dokonał ciekawego wyczynu – w dobę pokonał 4100 kilometrów, by wziąć udział w meczu Wolverhampton Wolves – Peterborough Panthers. Kalkulatory w dłoń – 4100 kilometrów, 24 godziny… To daje prawie 171 kilometrów na godzinę. Szkoda, że w Togliatti nie był tak szybki. Zresztą, w Wolverhampton też nie.

Dalej brnąc przez informacje o Speedway of Nations – Jacek Gajewski na łamach WP SportoweFakty.pl przyznał, że Marek Cieślak nie popełnił błędu przy wyborze pól, co więcej, uniknął afery! – Gdyby Cieślak zrobił po swojemu, a wyścig by się nie ułożył, to spadłaby na niego lawina krytyki. To było olbrzymie ryzyko i rozumiem, że trener nie chciał go podjąć – czytamy. Cóż, trener nie zrobił po swojemu, wyścig i tak się nie ułożył, a czy spadła na niego lawina krytyki? No, może lawinka, ale niegroźna.

– Daniel Jeleniewski pomógł Brytyjczykom w finale SoN! – krzyczy do nas tytułem Przegląd Sportowy. Patrząc na końcowy rezultat Wielkiej Brytanii, można „Jelenia” podejrzewać o niedźwiedzią przysługę, jednak zawodnik Orła Łódź faktycznie pomógł, bo „pożyczył” Robertowi Lambertowi swojego mechanika. – Robert Lambert przed wylotem do Rosji miał spory problem z… mechanikami, którzy nie mieli ważnych paszportów – donosi PS, ale w kolejnym zdaniu okazuje się, że tego problemu jednak nie było. – Jak się okazuje, cała operacja została zaplanowana dużo wcześniej. Team Lamberta z góry wiedział, że nie poleci w komplecie do Togliatti i z tego powodu nawet nie wnioskowali o paszporty – czytamy.

Dużo problemów przyniósł finał Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów. Francuscy organizatorzy nie do końca udźwignęli rangę turnieju i ostatecznie go odwołano – najpierw w sobotę ze względu na opady deszczu, a dzień później, bo brakowało karetek – jak informuje Przegląd Sportowy. Jednocześnie dziennik określa zawody jako „kompromitację, jakiej świat nie widział”. Zdecydowanie bywały gorsze i to w naszym krajowym piekiełku. A jeśli chcemy popularyzować czarny sport w mniej żużlowych krajach, to chyba musimy liczyć się z takimi wpadkami. Bo dzięki nim podczas kolejnego turnieju we francuskim Macon będzie podwójna liczba karetek.

Zostawiając na moment wydarzenia bieżące – serwis pokredzie.pl zaprezentował alternatywną klasyfikację cyklu Grand Prix, wedle starego systemu punktowania. Ot, taka ciekawostka z pogranicza żużlowego science-fiction, która pokazuje, że obecny system jest chyba bardziej sprawiedliwy. Nie ma punktów w gratisie, tylko każdy ma tyle, ile podniesie z toru. A w alternatywnej rzeczywistości Leon Madsen mógłby powoli przymierzać koronę Indywidualnego Mistrza Świata.

Sergiej Łogaczow rwie się do jazdy – to kolejna informacja z Przeglądu Sportowego. Takie wiadomości mogą cieszyć, bo po czerwcowym wypadku wydawało się, że Rosjanina czeka dłuższa przerwa, wszak przez kilka godzin występowało zagrożenie jego życia. Teraz zawodnik chce wsiąść na motocykl, jednak w rolę surowego i odpowiedzialnego ojca wciela się prezes ROW-u – gdzie na co dzień startuje Łogaczow – Krzysztof Mrozek. – Miał plan by już pod koniec lipca wziąć udział w meczu ligi rosyjskiej, ale dałem mu wyraźny zakaz – zdradza sternik rybnickiego klubu.

Na koniec wylejemy trochę miodu na serca toruńskich kibiców. Właściciele Get Well zapowiedzieli już, że nie zostawią klubu po ewentualnym spadku do pierwszej ligi, a jednocześnie rozpoczęli zbieranie funduszy na zatrudnienie Jasona Doyle’a. Trudno jednak przypuszczać, że Australijczyk chciałby jeździć na zapleczu PGE Ekstraligi, chyba, że torunianie użyją argumentów o wysokich nominałach. Inną dobrą informacją jest powrót do historycznej nazwy. – Nazwa będzie nawiązywała do historii i na pewno ucieszy fanów. Na razie mogę zdradzić, że w nazwie pozostaje KS Toruń, a pomiędzy tymi członami dojdzie nazwa przedsiębiorstwa, które od nowego sezonu będzie nas wspierać – przyznaje na łamach PS właściciel klubu, Przemysław Termiński. W Toruniu panuje więc dodatkowa radość z powrotu historycznego Apatora do nazwy.

I absolutnie nie chcielibyśmy mącić radości torunian, ale nieśmiało przypominamy, że cały czas funkcjonują takie firmy jak Adriana i Unibax.