Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Bartosz Zmarzlik był bohaterem reprezentacji Polski w tegorocznej edycji Speedway of Nations. Zawodnik z Gorzowa wywalczył na torze aż 36 punktów z 48 zdobytych przez naszą drużynę. Wielu ekspertów zarzuca mu jednak, że zawiódł w najważniejszym momencie imprezy.

Zmarzlik, od początku zmagań w Togliatti, jeździł w swojej lidze. Kapitalny ze startu, bajecznie szybki na trasie, praktycznie nie popełniający błędów. Jego jazda wprawiała w zachwyt nie tylko kibiców biało–czerwonych. Pod ogromnym wrażeniem jego występu byli także fani Sbornej, chociaż, przed biegiem finałowym, co akurat zrozumiałe, nie był zawodnikiem, na którego były zwrócone oczy rosyjskich kibiców. Obawiano się go rzecz jasna całkowicie słusznie. Do biegu finałowego nie znalazł bowiem pogromcy. W najważniejszym biegu przyjechał do mety na trzeciej pozycji.

Zdaniem wielu ekspertów, Zmarzlik nie wytrzymuje presji w najważniejszych momentach zawodów. Natychmiast nawiązali oni w swoich porównaniach do niedawno rozegranego finału indywidualnych mistrzostw Polski, gdzie w rundzie zasadniczej nie znalazł pogromcy, a w finale musiał, mimo dobrego startu, uznać wyższość Janusza Kołodzieja. Więc jest zatem pewna analogia. Czy jednak krytyka reprezentanta Polski jest słuszna?

Zacznijmy od tego, że gdyby nie zawodnik gorzowskiej Stali, nie moglibyśmy marzyć o wielkim finale w Rosji. Patryk Dudek, a wcześniej Maciej Janowski zawiedli. Maksym Drabik także nie prezentował się dobrze. I trzeba to sobie jasno powiedzieć. Oczywiście, każdy ma prawo do słabszego dnia. Ale możemy chyba od nich wymagać nieco lepszych wyników. Zmarzlik zatem walczył, patrząc na dorobek punktowy naszej kadry sam z rywalami, wytrzymując całe sobotnie i niedzielne zawody. Zarzucanie mu, że akurat w finale nie pojechał najlepiej i dorabianie do tego jeszcze swojej ideologii, jakoby zawodnik nie wytrzymywał, jest zwykłym draństwem. Idąc takim tokiem rozumowania, presji tych zawodów nie wytrzymali pozostali nasi reprezentanci. Bo dwanaście punktów na trzech zawodników, to delikatnie mówiąc słabo.

Podopieczny Stanisława Chomskiego doskonale wiedział, że musi być maksymalnie skoncentrowany w każdym wyścigu, bo jego koledzy z reprezentacji niestety zawodzą. Można założyć, że gdyby wynik punktowy rozkładał się nieco inaczej wśród naszych zawodników, być może w niedzielę, ten wyśmiewany przez niektórych Zmarzlik, wygrałby finał. Może było tak, że zwyczajnie na finał zabrakło już chłodnej głowy. Tej, która idealnie pracowała przez cały weekend.

Jeśli zatem drodzy kibice i eksperci, a właściwie pseudoeksperci robicie komuś zarzut, poszukajcie wśród innych zawodników. Dla ułatwienia podałem nazwiska. Tutaj można się wykazać kreatywnością i przejechać się po którymś zawodniku. Do czego oczywiście nie namawiam. Oni wiedzą, że zawiedli. Ale to jest sport. Dali z siebie maksimum. I chwała im za to, że zdobyli dla nas srebrny medal. A co do Bartka jeszcze, na koniec… Tomasz Gollob wiedział, kogo namaścić na swojego następcę. Zwróćcie uwagę na to, ile ten chłopak ma lat. I w którym miejscu swojej kariery się znajduje. Życzyłbym sobie, żeby takich Zmarzlików było więcej. A ludziom, którzy śmiali się (a niestety było takich mnóstwo), że „Piszczałka” w finale był trzeci, pragnę przypomnieć zdanie, który wypowiedział kiedyś nasz świetny skoczek narciarski Kamil Stoch: „Żeby raz wygrać, trzeba sto razy przegrać”. I Bartek wygra kiedyś. W tym najważniejszym momencie.

MICHAŁ STENCEL