Autor tekstu i Tomasz Gollob.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

No, zaczęliśmy wreszcie częściej myć ręce. To czynność mocno zaniedbana w branży medialnej, otóż poznałem kilku dziennikarzy, którzy winni je szorować po napisaniu niemal każdego tekstu… Albo nawet przepuścić przez kreta.

Jakby naród był niedostatecznie poróżniony, i nie dzielił się na widzów Faktów TVN-u oraz Wiadomości TVP, to jeszcze kolejny mur stawia nam koronawirus. Jedni wpadają w panikę i sprawiają, że pustoszeją półki (jak za komuny w mięsnym – są tylko nagie haki), a drudzy z tych wykupujących polisę pełnego brzucha szydzą. Jedni chcą już na żużel, bo są na głodzie, inni mają więcej zdrowego rozsądku. A ja stoję sobie pośrodku, bo ani nie zamierzam wpadać w stan histerii, ani też nie bagatelizuję zagrożenia i nie rajcuje mnie życie w stanie zawieszenia, niepewności. Jaka to przyjemność, ten cały sport, gdy myśli gdzie indziej. Dlatego popieram radykalne rozwiązania i konkretne ruchy rządu, wierząc, że dzięki temu rychło zarazę pokonamy. Jednego tylko nie rozumiem – że w obliczu zagrożenia nie zamierza państwo, w porozumieniu z episkopatem, wpłynąć na odwołanie coniedzielnych imprez masowych w kościołach. Bo przecież ich uczestnicy to w głównej mierze grupa największego ryzyka, seniorzy starsi. Po co mają na siebie kaszleć i prychać. Znacznie rozsądniej by było, gdybyśmy modlili się teraz w domach. Do odwołania.

Tak, na jakiś czas trzeba zaniechać masowych spotkań. Przecież impreza żużlowa sprowadza na trybuny ludzi z wielu stron kraju, a i z zagranicy. I ci ludzie wracają później do siebie, niekiedy z „nowym kolegą” na rękach – to najlepszy sposób, by jednym ruchem rozciągnąć siatkę zarazy. Więc na chwilę, do wygaszenia problemu, trzeba tego zaniechać. I tyle. Im szybciej zareagujemy, tym prędzej wrócimy na stadiony. Może nawet szybciej niż nam się wydaje, bo jak zdążyłem się zorientować, nie taki wirus groźny, jak go malują. To nie jest specjalnie wymagający rywal, pod jednym wszakże warunkiem – że go nie zlekceważymy. Czyli dokładnie jak w sporcie.

Na co dzień się nam wydaje, że sport jest sensem życia, lecz w czasach kryzysu okazuje się tylko dodatkiem, bez którego można funkcjonować. Oczywiście nonsensem byłoby rozgrywanie spotkań bez udziału publiczności – nikt by na to nie poszedł. Nikt poza telewizją, rzecz jasna. Zbyt dużą część klubowych budżetów tworzą utargi z dnia meczowego. Tak, żużel bez kibiców na stadionie to jak przedstawienie teatralne bez ludzi na widowni. Choć istnieje też coś takiego jak teatr telewizji… Zatem teoretycznie można, ale na dłuższą metę to zabójstwo dla klubów.

Podjechały ostatnio telewizory i pytają mnie, czy spółki skarbu państwa odwrócą się od dyscypliny w potrzebie. No nie, wedle mojego światopoglądu spółki skarbu państwa są po to, by wspierać sport narodowy, a żużel bez wątpienia takim jest. By podłączać do kroplówki, a nie ją odłączać w sytuacji zagrożenia życia. Ale to biznes. Myślicie, że inni sponsorzy, nazwijmy ich prywaciarzami, nie zamierzają wstrzymywać przelewów? Niektórzy już to robią. Wielu to dotyka, nas również.

A więc trochę rozsądku i niech każdy zacznie walkę z koronawirusem od siebie. Bo niektórzy zrozumieli tę walkę zbyt dosłownie i… obili na mieście naszych przyjaciół z Chin, dostrzegając w nich zarzewie zarazy.

Podobno zdrowi, młodzi ludzie od tego nie umierają, ale wiecie, co znaczy jeden piłkarz zarażony koronawirusem? Biegający po boisku z kolegami i z rywalami? Czasem gryzący przeciwnika w ucho? No ale żeby nie było tak smutno. Mianowicie w Lesznie zmagają się z koronawirusem od trzech lat, czego dowodem trzy korony wywalczone w sezonach 2017-2019. Wielu by chciało przejąć tę złotą odmianę koronawirusa, lecz Byki nie zamierzają się wyleczyć. Dobrze im z nim. Nawet nie sprowadzają do siebie żadnych obcych ciał, by nie zaburzyć gospodarki ustrojowej całego organizmu. Ale myślicie, że inni nie próbują znaleźć leku? Otóż prezes Świącik, niezwykle aktywny w mediach społecznościowych, apelował ostatnio, niczym mąż stanu, by świat zaniechał wyścigu zbrojeń, a skupił się na znalezieniu szczepionki przeciw koronawirusowi. Jednocześnie sam poszukuje lekarstwa na zneutralizowanie wściekłych Byków. Podobno podczas niedawnej prezentacji zespołu słowo „tytuł” padało mnóstwo razy. Aż przestało to bawić Cieślaka i orkiestrę. A więc pod Jasną Górą koronawirus, czy też gorączka złota – mniejsza o nazewnictwo – występuje jak najbardziej.

Trzymajmy kciuki za szybkie uporanie się z problemem, bo rozgrywki startujące w czerwcu też się da sfinalizować, wszelako pamiętajmy o jednym. Że speedway opanowała wąska grupa zawodników, którzy zabezpieczają potrzeby kilku istniejących jeszcze lig. Im mniej będzie czasu na przemodelowanie rozgrywek i uformowanie ich na nowo, tym większy kłopot z pogodzeniem interesów wszystkich. A jazda dzień po dniu, lub co dwa dni, też jest epidemią tego sportu. Zarazą. I nierzadko kończy się później pod kroplówką…

I nie myślcie sobie, że to pierwszy taki przypadek. Mianowicie w 1963 roku we Wrocławiu zawieszone rozgrywki piłkarskie, a pod znakiem zapytania stanęły mistrzostwa Europy koszykarzy, które miały się odbyć w Hali Ludowej. I koniec końców się odbyły, przynosząc nam srebrny medal, co do dziś pozostaje największym sukcesem krajowego męskiego basketu. Otóż w maju 1963 roku stolica Dolnego Śląska zaczęła bitwę z czarną ospą. Najpierw jednak należało przeciwnika zdiagnozować, by wiedzieć jakie działa przeciw niemu wytoczyć.

Zarazę miał sprowadzić do Wrocławia niejaki Bonifacy Jedynak, oficer Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który po powrocie z Azji trafił do szpitala MSW. Tam lekarze, dla których czarna ospa mogła być czymś w rodzaju… czarnej magii, orzekli, że pacjent złapał malarię. By jednak pozbyć się wątpliwości, Jedynaka zapakowano w karetkę i posłano do Gdańska, gdzie koledzy specjaliści z Centrum Badań Tropikalnych diagnozę potwierdzili.

Okazało się, że Jedynak istotnie musiał chorować na malarię, ale przy okazji też na ospę. Dość szybko stanął on na nogi i wrócił do domu, za to nieco później zaczęła podupadać na zdrowiu salowa, której przypadło w udziale sprzątanie izolatki po agencie. Następnie salowa „przekazała” choróbsko lekarzowi, do którego z problemem się zgłosiła, synowi, a także córce. Ta była pierwszą ofiarą epidemii.

Wrocław stał się miastem zamkniętym, dosłownie. Nie można było do miasta wjechać, ani się z niego wydostać. Przeciw ospie zaszczepiono 98 procent mieszkańców, a osoby podejrzane o kontakt z chorymi trafiały do izolatoriów. Światowa Organizacja Zdrowia szacowała, że epidemia wygaśnie dopiero po dwóch latach, a spośród dwóch tysięcy zakażonych umrze około dwustu. Szczęśliwie jednak końcowe statystyki zarazy nie były tak dramatyczne – zarażonych zostało 99 osób, zmarło siedem, w tym cztery to przedstawiciele służby zdrowia. 19 września stan epidemii odwołano, na dwa tygodnie przed planowanym rozpoczęciem wspomnianych mistrzostw Europy. A rozważano już przeniesienie ich do Łodzi.

Nasi koszykarze zostali zaszczepieni przeciw ospie w Warszawie, z kolei odpowiednią atmosferę zaszczepił w drużynie trener Witold Zagórski, wtedy ledwie 33-letni. To pod jego batutą Łopatka i orkiestra sięgnęli po wicemistrzostwo Europy.

Teraz też możemy się szybko z paskudztwem uporać. Tylko trzeba działać profilaktycznie, zamiast narzekać, że to na wyrost. Idę umyć rączki.

WOJCIECH KOERBER