Bogusław Nowak, Eugeniusz Błaszak, Kamil Cieślar
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Łza mi się zakręciła w oku (…) Całe 26 tysięcy na rok dla kilkudziesięciu zawodników. Ręce same się składają do dziękczynnych oklasków. Za te pieniądze to można kupić świetny wózek inwalidzki. W poniedziałek jeździ Nowak, wtorek Błaszak, środa Szymański, czwartek Pawlicki itd. (…) – tak informacje działalności fundacji PZM na przestrzeni ostatnich lat skwitował Robert Kużdżał, były zawodnik Unii Tarnów. Trudno odmówić umocowania takiemu poglądowi, choć rzeczywiście – można także nic nie robić.

Wtórował Kużdżałowi Tomasz Skarżyński. To również nazwisko znane z żużlowych torów, choć już kolejne pokolenie. – Smutne i prawdziwe, niestety. Przy tak ogromnych wpływach nie pomóc tej garstce zawodników, którzy tego potrzebują, żałosne. Jeśli jeździsz i zdobywasz punkty jesteś ok. Wypadek, kontuzja, z reguły zostajesz sam – napisał w swoim komentarzu.

Co interesujące – nie sposób znaleźć w komentarzach poparcia dla sposobu dystrybucji, a przede wszystkim – wielkości pomocy. Czyżby to tylko typowa Polska zawiść? Chyba nie. Choć ostre, to obie powyższe recenzje aktywności i skuteczności poczynań fundacji wydają się mocno umocowane w realiach, zaś GKSŻ zdaje się na własne życzenie podstawiła sobie nogę. Dawno apelowałem i nadal apeluję o systematyczne zasilanie instytucji odpowiedzialnej za pomoc poszkodowanym żużlowcom odpisem z punktówki. Nie mam złudzeń, że najbardziej zainteresowani, czytaj zawodnicy, stanowią jedyną grupę, w której interesie leży solidna działalność owego tworu. Niewielki procentowo odpis byłby ze wszech miar sprawiedliwy. Kwoty byłyby adekwatne do zarobków.

No i zarzucona najwyraźniej idea żużlowego telefonu zaufania. Podobno trwały negocjacje. Podobno wszystko zmierzało ku szczęśliwemu zakończeniu i… zamarło. Szkoda. Bez środków. Konkretnych środków i wpływających regularnie, nie zaś przy okazji teleturnieju Jaka to melodia, czy akcji organizowanych choćby przez nasz portal – fundacja będzie skazana na prowadzenie działań pozorowanych, a nie o takie tu idzie.

Złoty Kask memoriałem Jerzego Szczakiela – nareszcie dobra idea. Nasz pierwszy IMŚ sam nigdy nie pchał się na afisz. Człowiekiem był skromnym i serdecznym, acz medialnie nieco wycofanym. Nie to pokolenie. Szczakiel nie uważał się za celebrytę, nie miał takich ciągot. Pozostał sobą. Pokornym, stonowanym, skłonnym raczej zaniżać niż gloryfikować wartość swoich dokonań facetem, bo to o czym wielu nie pamięta, nie tylko tytuł globalnego czempiona stał się Jego udziałem. Warto, by pamięć o naszym mistrzu trwała, a Złoty Kask wydaje się idealnym turniejem, by prestiż i obsada były godne patrona.

Przy tej okazji jednak wątpliwość, z której zażartował niedawno profesor Protasiewicz, nominując narodowego Dobruckiego do naszego cyklu z pytaniami na luzie i prześmiewczymi odpowiedziami. Ów PePe zapytał był Rafiego, czy wystąpi w finale ZK jeśli będzie w znakomitej formie w tym czasie. Wybrnął Dobrucki cytatem z Bońka, twierdząc, że piłka po stronie zawodnika. O co raban? Ano o to, że w ZK nie wystąpią aktualnie najlepsi wedle średnich biegopunktowych o ile nie będą powołani do kadry. Nowe wraca? Osoba selekcjonera ma tu podstawowe znaczenie, ale mnie akurat bardziej przekonują obiektywne kryteria. Rozumiem, że w piłce, czy skokach wygląda to nieco inaczej. Żużel jest specyficzny. Może jednak miast kryterium „bycia” w reprezentacji, zastosować dwie, góra trzy dzikie karty na finał wedle nosa Dobruckiego. Tak byłoby obiektywniej i nie zamykało potencjalnie drogi krnąbrnym i tym chadzającym własnymi ścieżkami.

Ciekawostka na koniec. Otóż TVN kilka tygodni temu w swoim śniadaniowym programie weekendowym zauważył był lodową odmianę żużla. Co wejście z krótkimi newsami w czasie programu, to fragment wyścigu i informacja o zawodach w Togliatti. Trochę na zasadzie ciekawostki przyrodniczej ale jednak. Prowadzący podywagowali sobie przy tym, a to że w redakcji mają entuzjastów speedwaya acz sami do tego grona się nie zaliczają. A to że dyscyplina popularna jest tylko lokalnie, tam gdzie się ją uprawia, a duże obszary Rzeczpospolitej pozbawione są możliwości podziwiania kunsztu kierowców, podobnie jak Warszawka, która to nie ma gdzie i nie ma kogo oglądać ich zdaniem. Do tego zauważyli dyskutujący, że być może to czas, aby żużel zaistniał w TV. Co tu komentować, bądź prostować? Tak wygląda nasz speedway widziany oczami słoików ze Stolycy. Nie ma co się obrażać. Lepiej podrapać się w głowy i zadziałać efektywnie, by ten zamglony obraz oczyścić, zwiększając żużlową świadomość także dziennikarzy TVN. Wszak zalążek jest. Sami wspomnieli, że w redakcji mają grono entuzjastów. Do dzieła zatem.

A propos ice racingu. Castagna uparł się na Togliatti i dopiął swego. Bez znaczenia kto i dlaczego wystąpił ostatecznie w zawodach. Na przekór babci odmrożę sobie uszy chciałoby się zakrzyknąć, gdy Włoch forsował pomysł. Co prawda na końcu świata i bez flag organizatora, ale pojechali. Ten plan się ziścił, więc oby Armando równie konsekwentnie działał w kwestii SGP w Argentynie. Tam przynajmniej WADA niczego nie zakazuje, a wolontariuszy mnogo, zatem klimat, co zrozumiałe, znacznie cieplejszy. Jest tor, odbyły się testowe zawody, południowi Amerykanie zamierzają szkolić młodych swojaków. Jeszcze tylko trybuny dla VIP-ów i można hasać. Oby FIM nie zapomniała przy tym o logistyce. Można jak z gladiatorami. Radźcie sobie chłopaki. Jakoś musicie się dostać na koniec świata. Tutaj raczej ten wariant nie przejdzie. Trzeba będzie zaplanować i przeprowadzić grupową podróż ludzi i sprzętu. Zatem poczekajmy i wtedy ocenimy co z tego wyszło. Co do Togliatti zaś, pozwólcie, że będę trwał przy swych ambiwalentnych odczuciach – przecież mi wolno?