Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Oglądam sobie w tv finałowe zawody krajowego championatu. Komentator opowiada o zamierzchłej historii mistrzostw. Słucham i uszy puchną, bo nieprawda goni nieścisłość. Ale podejrzewam, że większość kibiców mniej interesujących się historią tego sportu „łyka” zasłyszane informacje jak pelikan. I pewnie myśli: łabski gość, ale ma bogatą wiedzę. Że łebski  nie mam wątpliwości, z wiedzą bym jednak delikatnie polemizował. 

Sytuacja sprzed kilku lat. Popularny sportowy dziennik karmi czytelników sensacyjnymi doniesieniami o nowym kontrakcie światowej gwiazdy. Wreszcie ogłasza miastu i światu, że kontrakt został podpisany. W środowisku ferment. Dzień, czy dwa później okazuje się, że to nieprawda. Gwiazda ostatecznie ląduje w innym klubie. Ale informacja przyciągała czytelników, redaktor przez kilka dni robił za „pistolet” mający świetne informacje z pierwszej ręki, wyprzedający dziennikarską konkurencję, wierszówka zainkasowana. Nie o to chodziło?

Ostatnio głośno było w niektórych mediach o tym, że pewien młody, zdolny zawodnik już jest właściwie żużlowcem innego klubu, wszystko jest dogadane i trzeba tylko poczekać na sformalizowanie kontraktu do zakończenia sezonu, bo tak stanowią przepisy. W tym szaleństwie jest metoda. Podajemy newsa, który przyciąga uwagę i staje się tematem  wielu komentarzy, robimy za wspomniany dziennikarski „pistolet”. Informacja żyje, klikalność jest wysoka, wszystko gra. A jeżeli za trzy miesiące rzeczywistość okaże się zupełnie inna? Nie szkodzi, w żużlu tyle się dzieje, że o tej kreacji, a nie informacji, nikt przecież nie będzie już pamiętał. 

Problem w tym, iż – takie mam wrażenie – wokół nas coraz mniej rzeczowej, sprawdzonej informacji, a coraz więcej kreacji. Faktów, a przy okazji własnej osoby. Zastanawiam się tylko, ile w tym wszystkim jest jeszcze prawdziwego dziennikarstwa. A może to już jest prawdziwe dziennikarstwo, tylko ja nie zdążyłem wyjść ze swojej drewnianej chatki?

ROBERT NOGA