FOT. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Urodzony w 1973 roku Szwed to jeden z tych zawodników, których darzę szczególnym sentymentem i w zasadzie sam nie wiem, dlaczego. Ani on widowiskowy, ani spektakularne sukcesy, choć indywidualne mistrzostwo Szwecji z sezonu 2002 ma swoją wymowę, ani nawet bliski kumpel z czasów jazdy dla GKM-u. Niklas zawsze pozostawał w cieniu największych gwiazd, ale poniżej pewnego, solidnego poziomu nie schodził. Fajerwerki zdarzały mu się rzadko, a do tych z pewnością można zaliczyć udział w cyklu Grand Prix 2001 i dobre, 10. miejsce.

Po raz pierwszy Klingberg rzucił mi się w oczy podczas grudziądzkiego czwórmeczu juniorów Polska, Dania, Szwecja, Norwegia. Był rok 1991, a Szwed okazał się wyróżniającą postacią swego teamu. W czterech wyścigach zdobył dla drużyny 9 oczek, dwukrotnie mijając metę na pierwszej pozycji. Był lepszy, baaa, znacznie lepszy od „Zorro” Zetterstroma, czy Mikaela Karlssona, później przemianowanego na Maxa, który, dodać wypada, jako junior rokował wyraźnie lepiej od Petera. Szwedzi zajęli wówczas trzecie miejsce, ale Niklas pozostał pozytywnie w mojej pamięci, aż do… kolejnego sezonu.

W roku 1992 ponownie cztery wymienione ekipy spotkały się w Polsce. Grudziądz wyznaczono na miejsce jednego z turniejów i tym razem widać było, że Szwed ma dobrą pamięć i umiejętność wyciągania wniosków. Drużyna znowu na trzeciej pozycji, ale Niklas już bezbłędny. Cztery starty i 12 punktów, a w pokonanym polu choćby ulubieniec zielonogórzanek, śliczny Lars Gunnestad z Norwegii, czy raczkujący „Rysiek” Holta z zaledwie punkcikiem w dorobku. Rok później Machowa i Piła to już tylko potwierdzenie talentu i rozwoju Klingberga. U dziadka Patryka Rolnickiego komplet na najbardziej wymagającym obiekcie w kraju, zaś dzień po, w Pile, 11 punktów w trójmeczach przeciw Danii i Polsce, które tym razem Szwedzi wygrali w cuglach.

Po tych wyczynach epizod ledwie w roli zmiennika „Herbiego” Hancocka, dla barw Wrocławia, w sezonie 1998, czyli wtedy, gdy Sparta wracała do elity. No i wreszcie rok 1999. W GKM-ie zastanawiano się, kto byłby solidnym uzupełnieniem dla Billy’ego Hamilla, w obliczu trudnej walki o utrzymanie ekstraklasy, wobec reformy rozgrywek. Nie ukrywam, miałem swój udział w przekonaniu działaczy do spróbowania Niklasa.

Wyniki w grudziądzkich czwórmeczach, medale indywidualnych mistrzostw Szwecji juniorów, przyzwoite miejsca w trzech finałach IMŚJ oraz takowe średnie w domowej lidze – to przekonało zarząd GKM-u do podjęcia ryzyka. Ryzyka z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze, największe sukcesy Niklasa, te seniorskie, przyszły później. Po drugie – przekonanie, że obcokrajowca sprowadza się do Polski po to, by regularnie przywoził komplety punktów. Czasy były inne, różnice w sprzęcie ogromne, choć stopniowo zanikające. Kontraktowanie zawodnika z Zachodu, bez dorobku i bez gwarancji dobrego wyniku było więc nie lada ryzykiem.

Klingberg przyjechał do Grudziądza na przełomie roku. Z przyjacielem wziął udział w grudziądzkim Balu Żużlowca, czymś w rodzaju protoplasty dzisiejszych prezentacji. Szwedzi musieli się nieźle ubawić. Zdecydowana większość gości po angielsku ni w ząb, po szwedzku wcale, ale chętnych do proponowania wody ognistej – w nadmiarze. Przed sezonem, ostatecznie nieudanym, bo zakończonym ósmą pozycją wśród dziesięciu zespołów i… niestety spadkiem, postanowiono sprawdzić nowy nabytek w boju. Niklas pojechał w sparingu z Apatorem, zdobywając w pięciu startach 11 punktów i bonus. Jak na obcokrajowca „od kompletów” – średnio, ale mimo wszystko postanowiono zaryzykować. Sezon Szweda zapisał się jak on sam – bez fajerwerków. Swoje jechał, lecz niespecjalnie był w stanie szczególnie się wychylić. Może z jednym wyjątkiem.

15 sierpnia 1999 roku i domowy mecz przeciw Rzeszowowi. Goście na czele ze Świstem i czeskim duetem Kasper jr, Brhel. W składzie gospodarzy Hamill, Dados i Jacek Rempała. GKM mocno zagrożony, a do tego przejęty faktem, że czego by nie robiono z torem i jak nie kombinowano ze składem, pierwszy bieg i tak zazwyczaj kończył się 1:5. Mecz rozgrzał widownię zanim jeszcze zdążył się zacząć. Rzeczony Jacek Rempała wyjechał na próbę toru, zaś po wykonaniu regulaminowych kółek nie zjechał wprost do parku maszyn, lecz postanowił obejrzeć dokładnie nawierzchnię, pokonując jeszcze jedno okrążenie w spacerowym tempie. Sędzia Jerzy Kaczmarek był nieugięty. Nie słuchał, że w regulaminie nie zapisano drogi powrotu do parkingu, że ów regulamin powiada tylko o liczbie okrążeń na pełnym gazie, jak próbowali sytuację interpretować gospodarze. Arbiter wykluczył jednego z liderów GKM-u do końca meczu, zatem de facto, nie pozwolił mu wystąpić w spotkaniu. Klingberg miał być partnerem „Ciapka” w spotkaniu. Został sam i… zanotował bodaj najlepszy występ w grudziądzkim okresie. Trzy razy jechał sam przeciw duetom gości i te biegi wygrał, ratując remisy dla drużyny. Pokonał między innymi lidera rzeszowian Antonina Kaspera, a tłumy widzów nie szczędziły owacji. Swoje zrobili Hamill i Dados, aż 12 oczek dorzucił, zaliczając jeden z najlepszych meczów w ekstraklasie, Paweł Staszek i ostatecznie gospodarze pewnie zwyciężyli 51:39, co… na nic się zdało w ostatecznym rozrachunku. GKM zajął ósme miejsce w 10-zespołowej lidze i spadł na długie lata.

Karierę Szweda ukoronowały dwa brązowe medale DMŚ, zwanych wtedy już Drużynowym Pucharem Świata, zdobyte w latach 2001 i 2002. Finał 2001 we Wrocławiu był bardzo udany dla Klingberga. Po Rickardssonie był drugim zawodnikiem drużyny z dorobkiem 10 oczek, przy jednym defekcie. Rok później w Peterborough znowu był brąz, a Niklas tym razem dorzucił do dorobku zespołu… 10 oczek z jednym… defektem.

Z żużlem kończył Niklas na raty. Ostatecznie odstawił ściganie po sezonie 2010, w wieku 37 lat. Zawsze powściągliwy, serdeczny, nieco wycofany, ale sympatyczny i nie schodzący poniżej wysokiego poziomu przyzwoitości, przynajmniej w „moich” grudziądzkich czasach. Takim Szweda zapamiętałem. Niklas Klingberg – znakomity mistrz drugiego planu.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI