fot. facebook
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

„Noblesse oblige” powiadał książę de Lévis. Ale czy w żużlu rzeczywiście przekłada się wprost na osiągane wyniki? „Szlachectwo zobowiązuje”, jednak trudno, by każdy mistrz płodził podobnego sobie championa. Zabrakłoby imprez i medali. Oczywistym jest więc, że część „nastajaszczich” przerasta, a część nie dorasta do osiągnięć swych protoplastów. Jak wygląda to na rodzimym podwórku? Przykładów mnóstwo, wymienię kilka.

Z aktualnie startujących żużlowców, mających speedway we krwi lub jak kto woli, pani Honorato, wyssany z mlekiem matki, najbardziej utytułowani są, bo to wszak medaliści IMŚ, Patryk Dudek i Krzysztof Kasprzak. Duzzers nie mógł nie zostać zawodnikiem. Ojciec, były rider Falubazu i do tego charyzmatyczna mama z pozytywnym „fiołem” na punkcie. Patryk nie miał po prostu wyjścia. Przerósł ojca, zaś przed nim jeszcze kilka dobrych lat ścigania, więc sporo może się poprawić. Krzycho, razem z bratem Robertem także poszli w ślady ojca. Zenon, tata, znany startowiec, przekazał pewnie chłopakom w genach umiejętność błyskawicznego wyjścia spod taśmy. Tutaj jednak okazało się, że wyścig trwa cztery okrążenia, jak mawiał śp. Roman Cheładze. Krzysztof wciąż radzi sobie dobrze, będąc czynnym zawodnikiem, choć w tym przypadku medal IMŚ, obawiam się, stanowi chyba zwieńczenie kariery. Robert nie podołał i teraz pomaga, mechanikując w teamie brata. Ojciec Zenon dał w genach to, co najlepsze. Potem dawał ile mógł w ekipie syna, póki nie doszło do ostrego tarcia, po którym Krzycho przeciął pępowinę. Dziś relacje rodzinne wyglądają na poprawne i pozbawione złych emocji, zatem może pora na zgrzyt, bodziec dający asumpt do zdobycia kolejnego szczytu, bądź „tylko” udowodnienia podobnym mnie, że się mylą, a „Kasprzoka” stać na stały powrót do elity i walkę o najwyższe laury.

Najliczniejszym ze znanym mi klanów rodzinnych jest tarnowski team Rempałów. Początkowo było ich czterech. Najstarszy, Jacek był solidnym ligowcem, choć mankamentami „Ciapka” były słabe wyniki wydolnościowe i zdolność przekombinowania przy sprzęcie. Jacek do kulturystów nie należał, więc na torach grząskich, przyczepnych, a takie w czasie jego startów nie stanowiły rzadkości, osiągał znacznie mniej niż na powszechnych dziś betonowych autostradach. No i do tego te inklinacje do poprawiania wszystkiego i zawsze w sprzęcie. Kiedy Otto Weiss pytany o możliwość przygotowania silnika, usłyszawszy dla kogo, palnął bez ogródek „nie ma mowy, do granicy już go trzy razy rozbierze”. Teraz Rempała senior zajmuje się… przygotowaniem silników właśnie i kto wie, może w tej dziedzinie sięgnie po podobne sukcesy jak Ryszard Kowalski obecnie. Wróćmy do klanu.

Następny w kolejce Grzegorz. Zwykle, który kolejny Rempała nie pojawiał się w składzie, zewsząd dało się słyszeć głosy o nieprzeciętnym talencie. Rzeczywiście, jako junior Grzegorz rokował nieźle, ale niepotrzebne przepychanki Tarnów – Rolnicki, umiłowanie mamony i kontuzje nie wyszły mu na zdrowie, przez co przedwcześnie zakończył przygodę z żużlem.

Tomek z kolei wydawał się być idealnym kandydatem do sukcesu. Ułożony technicznie, sprzętowo i życiowo, ze zdrowym podejściem do obowiązków i niezbędną cierpliwością, miał być zdecydowanym liderem rodzinnego klanu. Niestety ciężkie kontuzje znacznie spowolniły rozwój, pozostawiając ślady w psychice i Tomasz również pożegnał się z wielkim ściganiem, nim na dobre je zaczął.

Następny, Marcin „Krzywka” nie wyłamał się z braterskiego obrazka. Znakomity początek, doskonały PR, sukcesy na miarę krajową u boku Tomka Golloba, startującego wówczas w Tarnowie i… zjazd po równi pochyłej. Nie znam przyczyny takiej „obsuwy” u Marcina, ale pamiętam z dawnych czasów, jeszcze przed uzyskaniem licencji, gdy trenował nieco w Grudziądzu pod okiem Jacka, że „papiery” na światowy wynik miał.

Potem tragedia z Krystianem. Cóż komentować? Czego bym nie napisał, chłopaka po prostu już nie ma. Karierę zakończył dramatem, zanim zdążyła się dobrze rozpędzić. Aby jednak wlać odrobinę optymizmu i nadziei w serca tarnowskich kibiców, jest następny Rempała i jest młody Cierniak. Za chwilę obaj mogą stanowić podstawowy duet młodzieżowy jaskółek, a wspierani przez ojców i stryjów mają szanse nie powielić ich błędów i zaprowadzić Unię na szczyt siebie zaś do… Grand Prix? Oby.

Wiele było i jest rodzinnych powiązań w żużlu. Ojcowie i synowie, którzy przerastali dokonania rodziców (Protasiewicz, ale Piotr, bo Grzegorz poległ. Jacek Krzyżaniak, który przerósł osiągnięcia ojca Bogdana, czy Pawliccy Piotr jr i Przemo), wielu którzy podobnie jak seniorzy, stanowili dobry zestaw drugiego rzutu, jak choćby Roman i Robert Kościecha, Marian i Robert Wardzała, Roman i Przemo Tajchert, Franek i Adam Jaziewicz, Henryk i Andrzej Zieja, Stanisław i Adrian Miedziński, czy wreszcie Henryk i Piotr Żyto.

Są też tacy, którym nie dane było zasmakować sukcesu. Jordan Jurczyński, Maciej Jąder, Damian Waloszek, Jacek Wiśniewski, Robert Bonin, Mirosław Ziarnik, Robert Kędziora, Dariusz, Sebastian i Przemek Brucheiser oraz cała plejada innych, mimo że próbowała, nigdy nie zdołała się przebić. To jak z tym szlacheckim zobowiązaniem? W rodzeństwie także bywało różnie. Wspomniałem tu już wcześniej o Kasprzakach, Protasiewiczach, Pawlickich, Rempałach. Dodam do grona braci Kowalików, Jagusiów, Pulczyńskich, czy świeżo zupełnie Przedpełskich. Jeden dawał radę, drugi już nie. Albo wręcz przepadali w otchłani obaj, w krótkim zwykle odstępie czasu. Na czy to polega? Może wie Jacek Gomólski, którego chłopaki próbują za wszelką cenę przetrwać i jeśli nie znajdą skutecznego sposobu, przyjdzie im dołączyć do grona „byłych”.

Sporo w tym zestawieniu Gollobów, Drabików, Skupieniów, Ząbików, Berlińskich, Słaboniów, Glucklichów, Dobruckich. Przykładów zupełnie skrajnych. Jedni rozwinęli się na torze, inni jako trenerzy, zwykle najlepsi wywodzą się spośród solidnych, acz nie do końca wybitnych zawodników. Dalej obsługa teamów latorośli, rzadziej funkcja trenera młodzieży bądź toromistrza w klubie, a najczęściej niestety, żużlowy niebyt. To co z tymi genami, skoro nawet w rodzinie jednemu pomagają, a drugiemu już nie? Może więc owo „noblesse oblige” akurat w speedway’u niekoniecznie się sprawdza? Co myślicie, jakie są Wasze przemyślenia i przykłady drodzy czytelnicy?

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI