Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Ostatnio skończyłem na tym, jak Robert Dados został mistrzem świata juniorów. To był nasz wielki wspólny sukces. Przyznam, że wtedy po raz pierwszy byłem podrzucany do góry jako tuner. Jakieś takie dziwne uczucie mi wówczas towarzyszyło. Nie jechałem na torze, a mnie ludzie podrzucają…

Wszyscy się dziwili, jak to możliwe, że taki fuksiarz jak Müller, który ponoć fartem zdobył w Norden tytuł IMŚ, przygotował taki sprzęt, że Robert wywalczył tytuł mistrza świata juniorów. Było w tym naszym żużlowym światku poruszenie. Chyba tydzień później pojechaliśmy do Grudziądza na ligę. Mecz z Bydgoszczą. Bydgoszcz, wiadomo, dwójka Gollobów jeżdżących i wszystkowiedzący Władysław. Robert wygrał z Gollobem i po tym biegu podszedł do jego boksu Billy Hamill, pokręcił się i mówi: „Robert, can I try Your bike, my is not to fast? (mogę pożyczyć Twój motocykl, mój nie jest za szybki – dop. red.)?”

Robert miał dwa motory. Jeden szybki ze startu, drugi szybki po trasie. Sam wolał ten, na którym mógł szaleć po torze. Dał Hamillowi ten drugi, no i Billy też pokonał Golloba. Tomasza, oczywiście. Tomasz to jeden z największych talentów świata, Jacek taki bardziej rzemieślnik. W tym biegu, o ile mnie starcza pamięć nie myli, Billy zrobił też rekord toru. Amerykanin zjechał do parkingu, my szykujemy się do następnego biegu, a tu kolejny gość w boksie – Jacek Rempała. Stoi i pyta łamanym angielskim: „Sir, can I try, can I try Robert machine?” Mówię: „Yes, You can (śmiech – dop. red.).

Rempała wziął motocykl i znów Gollob pokonany. Po tym meczu przyjechał do mnie, do domu, Peter Nowak z firmy HN Nowak i mówi: „Egon, potrzebny szybki silnik dla Tomka Golloba na Vojens i na mistrzostwa par w Bydgoszczy.”

Mówisz, masz. W Vojens Tomek był bardzo szybki, ale raz chyba uderzył, o ile pamiętam, w Hansa Nielsena. Pojechałem później do Bydgoszczy. Gollobowie wkładają silnik, mówię, zmieńcie łańcuch, bo jest stary, a silnik ostry i łańcuch nie wytrzyma. Władysław popukał się w czoło i mówi – łańcuch nówka. Nie mój kram. Nie dyskutuję, w końcu on się zna nawet na lataniu, choć ktoś mówił parę lat później, że jakieś gałęzie pozahaczał z Tomkiem na pokładzie. No i w drugim chyba starcie łańcuch się u Tomka zerwał. W parkingu było wesoło. Władysław rzucał mięsem, ja oczywiście winny, silnik jest do dupy. Łańcuch się zerwał przez silnik. Ależ mnie wtedy wkur… Na niczym się nie znam, Władysław nie takie silniki przygotowuje…

Nasłuchałem się, jakim to człowiekiem nie jestem. Było ostro, ja sobie w kaszę pluć nie dam, a Władysław mistrzem świata nie był. Oczywiście, swoje zrobiłem, silnik przygotowałem, a oni łańcucha nowego nie założyli. A z zapłatą za pracę nie było wesoło… Mimo to, Władysław, pozdrawiam.

Wracając jednak do Roberta. Siedzę któregoś dnia w domu – telefon. Mój Robert. Egon, Egon, kupiłem motocykl suzuki. Ale się wk… em. Powiedziałem, wyp… aj z tym motocyklem. W tej chwili sprzedaj. Robert pogadał, pogadał, po jakimś czasie doszła do mnie wiadomość o wypadku. Jak ciężki to był wypadek, wiecie. Pozbierał się po nim, ale już nie jeździł tak samo. Zmienił klub. Zadzwonił któregoś dnia i mówi: „Egon, wszystko w życiu jest do dupy, nie mam sił na nic.”

Robert narzekał na ten klub, że coś tam nie tak było. Ponoć nie mógł startować na tych motocyklach, na których chciał, bo klub miał swojego tunera. Mówił też, że rzadziej jest wystawiany. Jak mu mogłem wtedy  pomóc? Nie wiem (długie milczenie – dop. red.). Dla mnie Robert był jak mój syn, Dirk. Prosiłem go wtedy z pół godziny: zostaw to, przyjedź do mnie. Odpoczniesz. Posiedzimy w warsztacie, pomyślimy jak się odbudować. Ale to już nie trafiało do Roberta. Powtórzył chyba ileś razy w tej rozmowie, że wszystko jest do dupy i ma dość. To była nasza ostatnia rozmowa…

Później, pewnego dnia, dowiedziałem się, co się stało. Robert popełnił samobójstwo. Na pewno materialnie miał wszystko. Jakiś sponsor podstawił mu toyotę, inny płacił za mieszkanie. Fajna, sympatyczna żona. Czemu to zrobił? Nie dowiemy się. Jedno Wam powiem – jestem pewien, a na żużlu się znam, że byłby jednym z najmłodszych obok m.in. Michaela Lee mistrzem świata. Może nie mógł się pogodzić z tym, że po wypadku na tym pieprzonym motorze wszystko się pokomplikowało. Może coś innego. 

Przyznam się Wam, że po śmierci Roberta nie zadzwoniłem do jego żony. Nie potrafiłem. Po jakimś czasie wysłałem wiadomość z kondolencjami. Sam się długo modliłem w jego intencji. W Polsce zostały dwa moje silniki i jakieś rachunki za usługi, ale to rzecz drugorzędna. Żałuję jednego. Byliśmy przyjaciółmi. To był przyszywany syn. Tak na to patrzę. Szkoda, że w tych trudnych dla niego momentach nie mogłem być przy nim. Niekiedy, jak siedzę, sam się zastanawiam, czy mogłem zrobić coś więcej. Tyle na dziś.

Wiem, że musieliśmy ten temat kiedyś poruszyć, ale nie chcę już opowiadać o Robercie. Pamiętam go jako fantastycznego, dobrego chłopaka i tak już w moim sercu zostanie. Kończmy, Łukasz… Dobrego tygodnia, moi drodzy.

Pozdrawiam, do następnego! 
Wasz EGON