Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mniej więcej ćwierć wieku temu popełniłem felieton pod dosadnym i nie pozostawiającym złudzeń tytułem: „Kadra musi się opłacać”, a rzecz dotyczyła wówczas słabo kamuflowanej „niechęci” niektórych zawodników do startów z orłem na plastronie. Mijają lata i niewiele chyba się zmieniło.

Żeby awansować do Grand Prix, trzeba najpierw przebić się przez gęste sito deficytowych eliminacji. Najpierw na własnym podwórku. Ostatnio tę rolę pełni turniej o Złoty Kask, choć walor jest taki, że to początek sezonu i praktycznie wszyscy szukają okazji startu, bo zawody to inna jakość niż najlepszy choćby trening. Jadą więc w półfinałach, potem finale, nie daj Panie awansują dalej i… rezygnują ze startu. Dlaczego? Bo nawet przy sprzyjających wiatrach, dojście do Grand Prix Challenge zmusza do kolejnych inwestycji, zaś promocja do finału cyklu jawi się niektórym „kandydatom” niczym mrzonka. Lata nie te, pęd do sukcesu jakby wystudzony, a i dorobek wystarczający. No i najważniejsze kryterium. Kontuzje.

Na Grand Prix kokosów nie zarobisz, ale już w lidze jak najbardziej, po cóż więc ryzykować. I to dlatego w krajowej rywalizacji o Złoty Kask obsada jest niemal kompletna, zaś później brak chętnych. GKSŻ nie funduje reprezentantom komfortu startu w eliminacjach. Nie czarteruje samolotu, choćby awionetki, gdy przychodzi mordować się kilka tysięcy kilometrów, a przy tym nawet nie pomyśli o przełożeniu ligowej potyczki, bądź co bądź, reprezentanta Polski, by ten mógł ze spokojem dojechać, odjechać, wrócić do domu i wypocząć przed złotówkodajnym meczem w kraju. Nie dość więc, że decydujesz się dołożyć do interesu w imię wyższych racji, to jeszcze „w nagrodę” obrywasz, coś w rodzaju kary za chęć wychylenia się. Skąd jednak brać dobre wzorce?

Skoro rundy Grand Prix „upycha się” między piątkową a niedzielną kolejkę ekstralipy, uniemożliwiając części żużlowców udział w kwalifikacjach, to „podrzędne” eliminacje tym bardziej można i to niezależnie od odległości. I jeszcze jedno. Żeby jasno i wyraźnie wybrzmiało. Jestem zdecydowanie za organizacją rund eliminacyjnych w zapomnianych, bądź nieznanych żużlowych zakątkach, bo to daje im ożywczy powiew tlenu, ale na Boga, ze zdrowym rozsądkiem w tle, a nie na siłę. A potem przewoźnik odwołuje lot, rider w stresie szuka własnym sumptem rozwiązania zastępczego, a mechanicy gonią na złamanie karku przez pół świata, żeby dostarczyć fury na czas. Tym razem zdążyli, tylko jakim kosztem.

Co do tegorocznych zasad nominacji, też można dyskutować. Pytam tylko kto, obok Pitera, miałby się w tym zestawie znaleźć i kto chciałby się w tym zestawie znaleźć. Gwarantując przy tym, że efekt będzie lepszy niż sportowa porażka tegorocznych uczestników. A może problem jest bardziej złożony niż to pozornie wygląda, zaś wyłoniony w finale Złotego Kasku zestaw zawodników, wcale nie byłby skuteczniejszy od namaszczonych. Podobnie z meczami towarzyskimi kadry. Jeśli na początku sezonu, pół biedy. Testujemy sprzęt, szukamy jazdy spod taśmy, można się zabawić. W środku to już gorzej. Cykl GP w pełni, liga w pełni, do tego ryzyko kontuzji, no i sprzętu szkoda. Ewentualnie można rozważyć ściganie na pół gwizdka, ze sprzętem pod sobą, który jeszcze ligi nie powąchał, bądź nie udało się go sprzedać po poprzednim sezonie. Ale ryzyko i tak istnieje, a mamony niet.

Rozumiem, że problem nie jest tylko nasz. Rosjanie po zwycięstwie w mistrzostwach świata par (sorry, ale ta tradycyjna nazwa znacznie bardziej do mnie przemawia od tych zangielszczonych na siłę, słowotwórczych cudaków) pisali nawet list do Władka Putina. I nic. Bez odzewu. Więc nadal radzą sobie jak potrafią. Tylko u nich to jeszcze większa walka o marzenia, myślę o samym ściganiu i sukces w GP, SoN, SEC, czy jak to się teraz zwie, to możliwość zaistnienia i przekucia marzeń w rzeczywistość. U nas nie musi być „aż tak dobrze”. Nawet wysłać nie ma specjalnie kogo. Rozgadany Niedźwiedź, ustami ojca, ostatecznie wystąpił w Glasgow i razem ze „Smykiem” podpisali listę startową. Gdyby finał ZK w Pile odbył się jak należy, śmiem twierdzić, Niedźwiedzia w eliminacjach by nie było. A tak „sprawiedliwie” pojechał i sprawiedliwie poległ z kretesem.

Kogo więc wysyłać? Jeszcze trochę, a zainteresowani będą tylko ci, którym w lidze nie idzie, albo wcale nie startują. Żeby „potrenować”, a że w zawodach rangi mistrzostw świata, to i co z tego. Nie wolno? Wyobraźcie sobie skład Polaków z takim Dróżdżem na czele. Nieprawdopodobne? Moim zdaniem wcale nie tak bardzo. A gdyby jeszcze rzeczony Damian, wysłany do Glasgow awansował dalej, to byłby hit. Tylko co wtedy powiedziałby złotousty Cieślak?

Wnioski nie są optymistyczne. Kadra nadal się nie opłaca. Serio w eliminacjach GP jadą tylko zainteresowani startami w cyklu, z nastawieniem na sukces, chyba że nie otrzymają „nominacji”. A wyniki indywidualne tak naprawdę nikogo nie interesują, no chyba że pod kątem zdrowia zawodnika przed ligą. Bo przeca liga najlepsza na świecie i nie tylko, nawet na cały powiat świecki, rzekłbym. Jeśli jednak ktoś się uprze, znajdzie motywację, środki i przejedzie 2500 kilometrów w dobę, pokona przeszkody ze strony GKSŻ, opanuje logistykę i nierzetelność przewoźnika, to na lidze i tak musi być, najlepiej wypoczęty jak Woźniak.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI