Łukasz Benz to znany żużlowy reporter. Kocha sport, a praca jest jego pasją.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

– Mam niewiele włosów na głowie i dość śmieszne nazwisko, ale nie traktuję siebie jako marki. Nie czuję się jak celebryta. Nie mam nawet konta na Facebooku – mówi o sobie Łukasz Benz, znany dziennikarz sportowy z Torunia, obecnie pracujący dla stacji nc+. W rozmowie z naszym portalem opowiada jak trafił z radia do telewizji, czym się w życiu kieruje oraz co robi, gdy odpoczywa od żużla.

Łukasz, lokalni kibice kojarzą Cię przede wszystkim z toruńskiego Radia Gra. Potem pojawiłeś się w telewizji jako reporter sportowy. Jak do tego doszło?

Moja przygoda z żużlem zaczęła się w 1996 roku. Byłem pierwszy raz jako kibic obecny na finale pomiędzy Toruniem a Częstochową. W następnym roku jako uczeń IV LO w Toruniu na kierunku matematyczno-informatycznym stwierdziłem, że przecież od zawsze kochałem sport i pojechałem na rowerze do siedziby radia. Tak to się potoczyło, że niemal natychmiast zacząłem robić pierwsze rozmówki i zostałem w tym radiu 4 lata. Następnie przeniosłem się do parku maszyn. Dostałem takie słuchawki jak Stanisław Tym i po nim buszowałem. To tam zacząłem robić pierwsze wywiady w języku angielskim. Ale to nie wszystko, bo pomagałem także przy sprzęcie Marcinowi Jagusiowi, który co prawda nie zrobił kariery jak jego starszy brat Wiesław, ale chociaż próbował. Wiele się wtedy nauczyłem o funkcjonowaniu motocykla żużlowego.

Wiem, że pracowałeś też w teamie Hansa Andersena.

Tak, byłem w jego teamie. Przesympatyczny Duńczyk, mój rówieśnik zresztą. To było podczas mojego pobytu w Anglii. Wtedy też przyszła propozycja zostania menedżerem u Krzyśka Cegielskiego, ale tamten pamiętny wypadek zweryfikował nasze plany. Wróciłem do Polski, a prawa transmisji do pokazywania żużla miała wówczas TV Polsat. Zadzwoniłem do Mariana Kmity – szefa sportu w tej telewizji, umówiliśmy się na spotkanie i tak spędziłem tam dwa lata. Zajmowałem się różnymi dyscyplinami sportu. Od koszykówki, poprzez siatkówkę czy mój ukochany zaraz po żużlu, hokej na lodzie. Ostatecznie ukierunkowałem się tylko na jedną dziedzinę i został nią oczywiście speedway. Pracowałem także przy toruńskim klubie. Pomagałem zdobywać sponsorów, ale też zdarzało mi się zawozić dmuchane bandy do kaletnika.

Potem można Cię było oglądać w TVP Sport.

Zadzwonił do mnie Rafał Darżynkiewicz i zaproponował współpracę. Krzysiu Cegielski był wtedy u nich już ekspertem, także tworzyliśmy fajną drużynę. Spędziłem w TVP pięknych pięć lat z mnóstwem wspomnień. Następnie przeszedłem do tworzącej się grupy nc+ i jestem w niej do dzisiaj.

Praca reportera to częste podróże obarczone zmęczeniem. Jak go odreagowujesz?

Jestem już do tego przyzwyczajony i mimo że często w trakcie sezonu jestem na walizkach, to bardzo lubię swoją pracę. Mam taki rytuał od wielu lat ze swoimi kolegami, że w każdy poniedziałek gramy w piłkę na orliku. Kocham sport w każdej postaci. Oglądać i uprawiać. Jeżdżę bardzo dużo na rowerze. Rower daje mi wolność i możliwość przemyślenia swoich spraw w życiu. Lubię także życie na wsi. Porąbać drewno, pobyć trochę w otoczeniu natury. Mam tak poukładane sprawy rodzinne, że po zakończeniu sezonu od kilku lat wyjeżdżam do Holandii pracować przy kwiatach. Żeby te kobiety wiedziały, ile trudu trzeba włożyć, żeby zrobić taką piękną wiązankę, to by nas, facetów, tych z duszą romantyka bardziej doceniały. (śmiech). Wtedy następuje całkowity reset od żużla. Oglądam dużo filmów, ale, co ciekawe, nie oglądam w ogóle telewizji.

Łukasz Benz stara się pokazać to, czego nie pokazuje akurat kamera.

Przeprowadzasz mnóstwo wywiadów. Jest taki, którego nigdy nie zapomnisz?

Byłem wtedy w szpitalu w Anglii u Darcy’ego Warda, jak go przetransportowali z Zielonej Góry. Tego to nawet nie można nazwać wywiadem. Czasem bardziej inteligentnie jest zadać jedno pytanie i pozwolić dać się wygadać. Tak po prostu. Trudno się słucha człowieka po takich przejściach. To mi zostanie w głowie na zawsze. Pamiętam też pewne zawody w Rawiczu. Był tak potwornie wyglądający wypadek, a ja wtedy to skomentowałem mniej więcej tak: – Wypadek wyglądał makabrycznie, ale na szczęście zawodnicy nie dolecieli do band…

Oglądasz siebie w telewizji? Analizujesz błędy?

Nie, nie lubię na siebie patrzeć (śmiech). Natomiast po relacji już wiem, czy wykonałem dobrze swoją pracę czy popełniłem jakiegoś babola. Praca reportera sportowego powoduje, że trzeba cały czas się uczyć, być na bieżąco z przepisami i permanentnie nad sobą pracować. Trzeba także pamiętać, że my reporterzy jesteśmy dla kibiców, bo kibic żużlowy jest wdzięczny i wierny. Kiedyś Mateusz Borek powiedział, że ważne, aby pokazać widzowi to, czego nie pokazuje kamera. Dać mu coś więcej niż tylko obraz, który ma w telewizorze. Tym można zainteresować. Mówiąc do kamery, należy wyobrazić sobie człowieka. Wtedy przekaz jest autentyczny. Schlebia mi to, jaki zawód wykonuję, ale podchodzę do swojej pracy pragmatycznie i mimo śmiesznego nazwiska, nie traktuję siebie jako marki. Nie jestem żadnym celebrytą. Nie mam nawet konta na Facebooku. Instagram traktuję tylko jako pokazywanie kulis swojej pracy.

Robiąc wywiady, musisz mieć zapewne na uwadze, że zawodnicy muszą bardzo uważać na słowa, które wypowiadają, ponieważ za zbyt kontrowersyjne wypowiedzi są karani finansowo. Czy regulamin nie związuje wam, dziennikarzom rąk?

Nam nie, ale zawodnikom tak. Nie należę do dziennikarzy, którzy dążą do szukania sensacji czy zaraz po jakiejś sytuacji torowej podbiegam do któregoś z tych dżentelmenów i dodatkowo wzburzam emocje. Uważam, że trzeba zadawać trudne pytania, ale musi być w tym serce. Żużel sam w sobie jest już dyscypliną tak emocjonalną, że nie trzeba tego dodatkowo pompować. Wiem, że najciekawsze są wypowiedzi na emocjach, ale też trzeba to robić z wyczuciem i używać głowy. Dać chwilę oddechu i nabrania dystansu do całej sytuacji. Czasem się tak zdarza, że po zawodach podchodzi do mnie jakiś zawodnik i na spokojnie sobie porozmawiamy, bo w ich trakcie nie było sposobności, żeby udzielił mi wywiadu.

Wracasz właśnie z Lublina, gdzie miałeś wykład na temat trudności, jakie mogą się pojawić w pracy dziennikarza sportowego. Na co należy kłaść szczególny nacisk?

Zdaję sobie sprawę, że dziennikarstwo zmierza w stronę kontrowersji i szukania tanich sensacji, bo liczy się klikalność i oglądalność. Nie należę do tego typu dziennikarzy. Zawsze starajmy się wydobyć z drugiego człowieka to, co ma w sobie najpiękniejsze. Pamiętajmy, że każdy z nas jest sam w sobie wyjątkowy i tak to traktujmy. Uczmy się języków, bo sprawiają frajdę, pomagają w życiu i ćwiczą aparat mowy. Czytajmy dużo książek, żeby rozwijać słownictwo. Praca dziennikarza poprawia także podzielność uwagi. Często rozmawiając z kimś towarzyszy mi dodatkowy głos w słuchawce i nie jest to łatwe. Bardzo ważną sprawą jest także to, że ten sport trzeba po prostu kochać. Jak się go kocha, to wtedy staje się pasją. Trzeba w każdym aspekcie życia być sobą. Staram się tak postępować. Nikogo nie udaję i jestem szczery. Tak jak każdy człowiek, noszę swój krzyż, ale doceniam to, co mam i się tym cieszę.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

Rozmawiał ŁUKASZ BRUNACKI