Lany poniedziałek u żużlowców. Były wiadra i przemyślane zasadzki

Maciej Janowski. fot. Jędrzej Zawierucha
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Poniedziałek Wielkanocny to szczególny dzień w polskiej tradycji. Właśnie w drugi dzień świąt wyciągamy wiadra, pistolety, balony, przekłuwamy butelki, aby zaskoczyć znajomych i sprawić im wodnego psikusa. Na ten dzień czekają przede wszystkim najmłodsi, którzy na długo przed świętami planują specjalne zasadzki na wszystkich członków swoich rodzin. Zamiłowania do tego zwyczaju nie kryją także osoby ze środowiska żużlowego. O wspomnieniach dotyczących śmigusa-dyngusa opowiedziało nam kilku trenerów i zawodników.

Wśród naszych rozmówców przeważają opinie wskazujące na to, że lany poniedziałek kiedyś był bardziej spektakularny. Trudno się z tym nie zgodzić. W dzisiejszych czasach, oblewanie obcych wodą na ulicy może być potraktowane jako zakłócanie spokoju i porządku publicznego.

– Z tego co pamiętam, to w mojej młodości śmigus dyngus był bardzo kultywowany. Akcje z dzieciństwa kojarzę bardzo dobrze. Może dlatego, że to święto teraz systematycznie zanika. Razem z osiedlowym towarzystwem żeśmy konkretnie tego dyngusa obchodzili. Szły w ruch węże z wodą, a także wiadra – wspomina Stanisław Chomski, szkoleniowiec Moje Bermudy Stali Gorzów.

– Nie było zdziwienia, jak ktoś został porządnie oblany. Dziewczyny też były przygotowane na to, że nawet jak były ładnie ubrane, w jakieś białe rzeczy, to ktoś mógł je takim pełnym wiadrem oblać. Wtedy nie było z tym żadnego problemu. Dziś wygląda to jednak inaczej i już tak bardzo powszechnie się tego nie obchodzi – dodaje opiekun gorzowskiej ekipy.

Zawodnicy, którzy aktualnie startują również nie próżnowali w lane poniedziałki. Szczególną kreatywnością wykazywał się Jakub Jamróg. To, że właśnie ten żużlowiec lubił sprawiać innym wodne psikusy dziwić jednak nie może. Tarnowianin jest członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej i, jak widać, kontaktu z wodą nigdy się nie bał.

– Jako dzieciak bardzo lubiłem lany poniedziałek. Kiedyś zastawiłem nawet pułapkę na siostrę. Wiedziałem, że ona będzie chciała mnie oblać, więc przyszykowałem specjalną konstrukcję. Jak otworzyła drzwi, to wylała się na nią woda. W tamtych czasach było to bardzo kultywowane, ale teraz widzę, że dzieci mniej do tego ciągnie – opowiada Jamróg.

– Dyngusa pamiętam zwłaszcza z młodszych lat. Ja szalałem z moim bratem i kolegami. Niekiedy naprawdę bywało bojowo. Teraz dzieciaki nie robią tego na taką skalę, ale wciąż jest to popularne. Fakt jest też taki, że w ostatnich latach pogoda na święta nie była zbyt dobra, a wiadomo, że do dobrego dyngusa pogoda jest potrzebna. Teraz jest trochę ładniej, więc może w tym całym złym czasie chociaż śmigus-dyngus będzie fajniejszy – mówi z kolei Szymon Woźniak.

Wszystkim osobom związanym z czarnym sportem, śmigus-dyngus kojarzy się jednak przede wszystkim z powrotem do żużlowych zmagań. Właśnie tego dnia, przez dziesiątki lat, jeśli pogoda pozwalała, startowały rozgrywki ligowe. Zawodnicy i kibice nie spędzali więc dwóch dni nad żurkiem i białą kiełbasą i w poniedziałkowe popołudnia ruszali na stadiony.

Kres żużlowych lanych poniedziałków nastąpił jednak wraz z zatwierdzeniem Speedway Slot System. Projekt ten miał uporządkować kalendarz wszystkich europejskich zawodów. Od 2018 roku terminami zarezerwowanymi dla polskich rozgrywek są piątki, soboty (oprócz imprez FIM i FIM Europe) oraz niedziele. W poniedziałki i czwartki jeździ liga angielska, we wtorki i środy ścigają się natomiast w Szwecji i w Danii.

Żużlowcom z tych stadionowych śmigusów-dyngusów, zostają zatem tylko wspomnienia. Stanisław Chomski długo jeszcze będzie pamiętał mecz Wybrzeża Gdańsk z Orłem Łódź z 2011 roku. Po wysokim triumfie gdańszczan, kibice ekipy z Trójmiasta wdarli się na tor i obficie oblali swoich ulubieńców. O żużlowym lanym poniedziałku chętnie opowiadają też inni szkoleniowcy.

– Lany poniedziałek to nieodłączny element naszego sportu. Teraz odeszło się od robienia meczów w śmigus-dyngus, ale są to na pewno fajne wspomnienia. Takich konkretnych teraz nie przytoczę, ale zawsze świrowaliśmy. To były inne mecze niż wszystkie, właśnie w takiej świątecznej atmosferze. Było sporo śmiechu – wspomina Piotr Baron, menedżer Fogo Unii Leszno.

– Za młodych lat to było naprawdę ostre święto. Wielkanoc wręcz kojarzyła się dzieciakom z tym lanym poniedziałkiem i wszyscy na niego czekali. Z czasów zawodniczych też jednak pamiętam pewne wydarzenia. W trakcie meczów, jak było ciepło, to te wiadra się wylewały. Nie potrzebowaliśmy do tego nawet lanego poniedziałku. Była kiedyś taka akcja w parkingu, że Wojtek Żabiałowicz i Krzysztof Kuczwalski spokojnie sobie siedzieli, a myśmy ich zaszli z zaskoczenia i konkretnie polali. Zdarzały się więc takie numery – opowiada Tomasz Bajerski, opiekun eWinner Apatora Toruń.

Co ciekawe, do stadionowych zabaw spokojniej podchodzą młodsi jeźdźcy. Dzisiejsi żużlowcy stają się zachować koncentrację przez całe zawody. – Akcji z lanym poniedziałkiem, przynajmniej w naszych czasach, sobie jakoś za bardzo nie przypominam. Mecz to mecz, w trakcie spotkań musimy być skupieni cały czas i wtedy raczej nie ma żartów – wyjaśnia Jamróg.

BARTOSZ RABENDA

2 komentarze on Lany poniedziałek u żużlowców. Były wiadra i przemyślane zasadzki
    Rysio-z-Klanu
    13 Apr 2020
     8:02pm

    Oj swego czasu były słynne Lane Poniedziałki. Nie chodzi już tylko śmigus dyngus, ale była to inauguracja sezonu, spotkanie po przerwie zimowej z kumplami, gdzie się lało …. w gardło 🙂

Skomentuj

2 komentarze on Lany poniedziałek u żużlowców. Były wiadra i przemyślane zasadzki
    Rysio-z-Klanu
    13 Apr 2020
     8:02pm

    Oj swego czasu były słynne Lane Poniedziałki. Nie chodzi już tylko śmigus dyngus, ale była to inauguracja sezonu, spotkanie po przerwie zimowej z kumplami, gdzie się lało …. w gardło 🙂

Skomentuj