Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Media żyją sensacją i z sensacji. Im bardziej chwytliwy tytuł, im większa liczba lajków, tym lepiej. To, że samo „doniesienie” często niewiele ma wspólnego z nośnym tytułem, to już tylko kwestia rozczarowania czytelnika, słuchacza czy oglądacza – zatem koszty własne. Grunt, że wszedł lub włączył i poprawił statystyki. Co dalej?

Potem robimy ofertę dla sponsora, ten w dużym uproszczeniu, „kupuje” nasze wyniki i decyduje się zareklamować. Opinie o nas wśród widowni nie mają tu nic do rzeczy. Liczy się suchy wynik. Fajne, ale tylko na krótką metę. Po czasie klient zauważa, że w komentarzach przelewa się fala krytyki, odbiór naszej „roboty” jest raczej fatalny niż entuzjastyczny i… odchodzi. Nie warto więc polować na tanie sensacje i „strzelać” jednorazowo w czytelnika, często wyssanymi z palca historiami, których potem nikt nie ciągnie do finału. Owszem. Nie sposób o nich nie mówić bądź nie pisać. Kwestia tylko w jaki sposób.

Ostatnio jakby nieco w dziedzinie owych sensacji ucichło. Ruszył sezon, jest więc o czym smarować i pseudorewelacje zeszły na plan dalszy. A szkoda. Skoro bowiem powiedziało się w jakiejś sprawie przysłowiowe „A”, to wypadałoby dojść do końca wątku.

Przed rozpoczęciem rozgrywek zewsząd sypały się cięgi na Ireneusza Nawrockiego. Nasz portal praktycznie ograniczył się do rozmowy z samym zainteresowanym, wychodząc ze słusznego założenia, że dobry sędzia to ten, który przed wydaniem wyroku wysłuchuje racji obu stron. Ale w każdym niemal innym miejscu z „branżowym” i „Faktem” na czele, dało się przeczytać o obiecankach biznesmena z Rzeszowa wobec wdowy po Tomku Jędrzejaku, bo było to „świeże i nośne”. Czy ktoś jednak pociągnął wątek i sprawdził, czy Nawrocki dotrzymał słowa? No nie. To stary i nudny wątek, więc w tych kategoriach, zgrany. A co, jeśli biznesmen zapłacił? Albo jeżeli nie zrobił tego do dziś, to jak wytłumaczy swoje postępowanie? Nie warto – kogo to teraz interesuje.

Podobnie z szeroko opisywaną kwestią niespłaconego auta, nagrody dla szwedzkiego kibica, za które rzeszowski boss nie zapłacił podatku VAT, zaś dealer straszył go sprawą sądową o kasę i naruszenie dobrego imienia. O samym „obdarowanym” nie wspomnę. To spłacił i Szwed jeździ, czy sprawa nadal wisi i na jakim jest etapie? A diamenty? Sprawdził ów zwycięzca cyklu, czy prawdziwe i należy Nawrockiego przeprosić, czy dalej nie wiadomo? Warto poszperać, uaktualnić i jeśli trzeba, zastosować w tekście najtrudniejsze polskie słowa, od przepraszam poczynając. Jeżeli zaś diamencik okazał się fałszywy, wypadałoby skwitować Nawrockiego jak zasłużył. Tu jednak jestem spokojny. Gdyby kamień nie był szlachetny, wszystkie „łapczywe” media już by tę sensację odtrąbiły. W tym przypadku można co najwyżej domniemywać, że napastliwe media odpuściły, bo odezwał się w nich syndrom sztokholmski i współczując teraz poszkodowanemu w wypadku Nawrockiemu, postanowiły wspaniałomyślnie rzeszowskiemu bossowi odpuścić. Nie dlatego, że wątek przebrzmiały, czyli już nudny i małochwytliwy. Ot tak. Z dobrego serca.

Równie cichutko wokół Rybnika. A jeszcze niedawno wrzało. Prezes Mrozek odgrażał się puszczeniem Łaguty z torbami, miały być pozwy, zwrot ogromnych pieniędzy i inne cuda na kiju. W rewanżu „Grisza” i jego poplecznicy mówili o obronie dobrego imienia i takoż wysokich odszkodowaniach za owego dobrego imienia naruszenie. I co? Mija kilka miesięcy i cisza. Nie wiadomo, czy Mrozek cokolwiek wyegzekwował, czy w ogóle złożył pozew, bądź pozwy, czego owe żądania dotyczą, jakich kwot, czy „Griszka” poszedł do sądu przeciw rybnickiemu prezesowi i czy coś ugrał. Jak makiem zasiał. Dlaczego? Bo nie ma sensacji. Gdyby sąd przyznał jednemu czy drugiemu rację i jakąś kwotę, byłoby o czym trąbić, ale skoro tak cichutko, to pewnie na pogróżkach się skończyło i to już nikogo, po czasie, nie „rajcuje”. Można by co prawda wrócić na chwilę do wątku nagłej obniżki formy Kacpra Woryny, w końcówce poprzedniego sezonu, ale skoro nie skusił się nań żaden z ekstraligowych tuzów, mimo baaardzo długiego wyczekiwania ze strony zainteresowanego zawodnika, to przyszło poprzestać na przyjęciu za prawdziwe żarliwych wyznań żużlowca wobec prezesa o uwielbieniu, miłości i wdzięczności, tudzież przywiązaniu tyleż wzajemnym, co dozgonnym obu panów.

Cisza takoż w sprawie „Zengiego”. Ileż było współczucia, żalu i serdecznych życzeń. Na początku. Wówczas także media prześcigały się w informowaniu o stanie zawodnika. Z chirurgiczną precyzją, dbałością o najmniejsze szczegóły i do tego „fachowym” lekarskim językiem opisywano rodzaj urazu, pomstując przy tym na hiszpański NFZ i bierność tamtejszych medyków. Najuczciwiej opisał sytuację żużlowca Tomek Dryła na naszych łamach, ponieważ po informacje poszedł do źródła i tam je otrzymał. Inni kombinowali przez pośredników, rozmawiali z osobami trzecimi, które z „Zengim” nawet słowa o kontuzji nie zamieniły, ale „wiedziały” co czuje i jak się czuje. Teraz cisza. Długa, żmudna, mozolna i trudna rehabilitacja przed zawodnikiem, więc… nic ciekawego. Sensacja gruchnie, kiedy wróci. Znowu wszyscy „branżowi”, od sensacji ma się rozumieć, będą się prześcigać w zapierających dech, doniesieniach o żużlowcu, który niemal stracił nogę i znowu się ściga. Chore to, nie sam zawodnik.

Ogrywa się też wątek podróży w czasoprzestrzeni uczestników cyklu Grand Prix. W piątek gonią po lidze przez pół świata na turniej. Inni, często już w niedzielę, krótko po północy, pędem wracają nad Wisłę, by na ligę zdążyć. I co jeszcze można nasmarować? Policzyć najkrótszą trasę, sprawdzić dozwolone prędkości na poszczególnych odcinkach i udowodnić, że jadąc zgodnie z przepisami nie mają prawa być na czas? Przecież są. Zawsze są. To może porównać z futbolem i pośmiać się, że FIM nie potrafi zadbać o interesy swych rozgrywek jak piłkarski odpowiednik? W skrócie, gdy w piłkę gra reprezentacja, nie gra żadna liga. Tam można, a w speedwayu widocznie nie, no i o czym tu napisać więcej niż akapit? Zatem dalej gladiatorzy będą gnać przez Europę z ligi na GP i z powrotem, nie przejmując się ograniczeniami prędkości, czy przepisami o dozwolonym czasie pracy kierowców, a ich praw nikt już nie spróbuje nawet bronić, bo… wątek się opatrzył.

Czasem, na chwilę gruchnie coś świeżego i rozdmuchanego do granic, gdy wybucha. Ot, zawieszono licencję toru w Pile, jednocześnie zamiatając pod dywan grzechy i grzeszki przedstawicieli GKSŻ niby odpowiedzialnych (tylko za co). Zawieszono w błysku fleszy i atmosferze skandalu, po czym cichutko odwieszono, bo pilanie nie dyskutowali szczególnie i wzięli polecenia oraz decyzje na klatę. Miesiąc objawił się jako kickbokser. No to się objawił. Pokrzyczały media: „Oj, ty niedobry Pawełku”, bazując na nagraniu z wyciszonymi tekstami Vacula w tym dialogu. A dobry sędzia? Gdzie racje drugiej strony. W porządku, tylko ile można trąbić wokół jednej wystawionej nogi, że młody Holder też kozak? i to tyle, nawet akapitu nie wyda.

A może pora spróbować inaczej. W miejsce taniej sensacji, zacząć ze sobą rozmawiać. Nie przemawiać, nie przekrzykiwać, ale zwyczajnie pogadać, jak człowiek z człowiekiem. Cuda mogą wyjść. Okaże się, że ten Nawrocki wcale nie taki zły, tylko za mocno się rozpędził i popadł w tarapaty. Że kiedy się z nich wygrzebie, to postara się spłacić choć część należności wdowie, mimo że te kontraktowe zapłacił, a teraz sam żałuje, że bez namysłu palnął publicznie o spełnieniu, czego spełnić nie był w stanie, a potem brnął jeszcze głębiej. Jeśli nie, to sądy są od rozstrzygnięć, a od egzekucji komornicy, nie media. Te instytucje będą z pewnością znacznie skuteczniejsze. Ważne, by nie występować z pozycji wszechwiedzącego, cenzora, czy wyroczni. Ty sobie pogadaj, a ja i tak wiem lepiej. To pierwszy krok do zadufania, a stąd krótka droga na manowce. Warto też pamiętać o kilku bardzo trudnych słowach i zwrotach w języku polskim. Proszę, dziękuję, przepraszam, czy zechciałbyś, jaka jest twoja wersja, co chciałbyś przekazać – zacznijmy od tego.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI