Fot. Mateusz Dzierwa
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jason Doyle to jeden z tych zawodników, o których zdrowie kibice martwią się najbardziej. Australijczyk szturmem wdarł się na salony, ale poza spektakularnymi triumfami kolekcjonuje też groźne karambole. Zdaniem 34-latka wszystkie chwile związane z urazami odchodzą jednak w zapomnienie, gdy zdobywa się najważniejsze tytuły.

Historia problemów zdrowotnych Jasona Doyle’a jest bardzo długa. Żużlowi fani z pewnością pamiętają koszmarny upadek w Melbourne z 2015 roku, utratę mistrzostwa świata po kontuzji odniesionej rok później w Toruniu czy w końcu wychodzenie o kulach do prezentacji i heroiczną walkę o tytuł indywidualnego mistrza świata 2017.

– Najtrudniejsze są te urazy, gdy łamiesz kości. Kiedy złamałem kręgi szyjne w Melbourne, miałem bardzo dużo szczęścia. Moja rodzina wie, jak ciężko było mi potem wrócić – powiedział Doyle podczas jednej z imprez sponsorskich firmy Adrian Flux, sponsora tytularnego Grand Prix Wielkiej Brytanii.

Okazuje się, że Australijczyk odniósł już w swojej karierze tyle kontuzji, że sam nie potrafi ich zliczyć. – Naprawdę nie pamiętam, ile kontuzji już miałem. Myślę, że lista moich urazów może być dłuższa od listy moich osiągnięć – dodał zawodnik Get Well Toruń.

34-latek podkreśla również, że przy ciężkich kontuzjach istotne jest nie tylko fizyczne dojście do siebie, ale przede wszystkim poukładanie sobie wszystkiego w głowie. – Najtrudniejszy jest powrót od strony mentalnej. Czuję się silny psychicznie. Po tak wielu zderzeniach i upadkach jest to bardzo ważne – zaznaczył Australijczyk.

Zawodnicy wielu dyscyplin często podkreślają również, że o tej nieprzyjemnej stronie sportu zapomina się w momencie, gdy zdobywa się nagrody za wybitne osiągnięcia. Nie inaczej jest w przypadku mistrza świata z 2017 roku. – Wszystko okazało się warte zachodu, gdy zdobyłem tytuł indywidualnego mistrza świata – wspominał Doyle.

Jeden z asów w talii Jacka Frątczaka, jako osobnik doświadczony kontuzjami, stara się pomagać innym zawodnikom, którzy podczas zawodów uczestniczą w torowych incydentach. – Nie znoszę żużlowych wypadków. Jeśli widzę, że ktoś leży na torze, to zazwyczaj jestem pierwszą osobą, która pomaga ratownikom medycznym. Kiedy leżysz na torze, pierwsze, co chcesz zobaczyć, to inny zawodnik albo ktoś, kogo znasz osobiście – stwierdził żużlowiec.

Sezon 2018 Australijczyk może zaliczyć do udanych. Co prawda nie obronił tytułu indywidualnego mistrza świata, ale zakończył występy cało i zdrowo. A najpoważniejszy upadek zaliczył już w pierwszym biegu pierwszej kolejki PGE Ekstraligi. Po kontakcie z Linusem Sundstroemem uderzył głową o tor i z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu został odwieziony do szpitala.

BARTOSZ RABENDA