Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W tym roku obchodzi jubileusz 30-lecia pracy jako fotoreporter żużlowy.  Nie sfotografował tylko dwóch turniejów Grand Prix. O tym, jak robi się zdjęcia na żużlu, skąd pasja do fotografowania oraz kto kradnie zdjęcia, w rozmowie z fotoreporterem Jarosławem Pabijanem.

Jarku, skąd u Ciebie zainteresowanie fotografią?

Tak naprawdę to chyba odziedziczyłem to w genach. Brat mojej mamy, czyli mój wujek, pracujący przez wiele lat w Słupsku, zainteresował mnie fotografią mniej więcej w okresie, kiedy kończyłem szkołę podstawową.

A skąd zamiłowanie do fotografowania żużla?

A nie, nie. Jedno musi być jasne – żużel pojawił się u mnie szybciej aniżeli fotografowanie. Na żużel chodzę regularnie od 1980 roku. Miałem wtedy jedenaście czy dwanaście lat. Najpierw więc był żużel, później  dopiero fotografia. Bardzo chciałem być bliżej żużla, a nie tylko być posiadaczem najdłuższego szalika w tzw. „młynie”. Chciałem coś robić, aby być bliżej i widzieć oraz wiedzieć więcej. Zacząłem więc fotografować żużel najpierw z trybun, a później to już poszło.

Zdaniem Mike’a Patricka, Jarosław Pabijan to obecnie najlepszy fotograf zajmujący się żużlem

Mike Patrick twierdzi, że żużel lat 80. ubiegłego wieku, a ten teraźniejszy to też różnica dla fotografa. Podzielasz tę opinię?

Wydaje mi się, że w latach 80. czy 90. ubiegłego wieku my jako grupa zawodowa mogliśmy trochę więcej, ale staliśmy wtedy zdecydowanie  gorzej sprzętowo aniżeli dzisiaj. Wszystko się jednak zmienia. Mnie się wydawało z perspektywy wspomnień chłopca, że żużel lat 80. to najwspanialsza rzecz jaka była. Obejrzałem na youtube kilka spotkań z lat 80. i stwierdziłem, że tego – w większości – nie da rady oglądać. Wydaje mi się, że tamten żużel był bardziej bohaterski. Obserwowaliśmy zmagania człowieka z maszyną. Jeśli chodzi o widowiskowość, to teraz żużel zdecydowanie na niej zyskuje. Więcej mamy walki w kontakcie. Wydawało mi się, że widziałem w żużlu wszystko, a w tym roku zobaczyłem słynną akcję Emila po bandzie w Częstochowie, jakiej jeszcze nie widziałem.

Jak wyglądają przygotowania fotoreportera do zawodów? Sporo osób zazdrości, że jesteś blisko zawodników, ale te zdjęcia też muszą być fajne, aby były kupowane…

Na pewno gdzieś na dnie leży wątek ekonomiczny. Bez dobrego sprzętu jest ciężko o dobre jakościowo zdjęcia. Jeśli mamy odpowiedni sprzęt, to jedziemy na stadion, który już znamy, pokonujemy wszystkie kwestie organizacyjne (ochrona, biuro prasowe itd.) i zabieramy się do pracy. Na każde zawody muszę mieć jakiś pomysł i to zależnie jest od obiektu, na którym się znajduję i jakie miejsca do fotografowania są wówczas  dostępne. Ustalam sobie plan działania i po prostu działam jak najlepiej potrafię. Swojego pomysłu staram się nie zmieniać. Kiedyś byłem na zawodach młodzieżowych w Gdańsku. Zawody młodzieżowe często obfitują w upadki. Stałem na pierwszym łuku i obserwowałem, jak chyba trzy biegi z rzędu dochodzi do upadków na drugim łuku. Poszedłem więc na drugi łuk. Co się stało? W kolejnym biegu był wypadek na pierwszym łuku. Od razu zaznaczam, że pomimo iż upadki faktycznie bywają fotogeniczne, ja zawsze sobie i zawodnikom życzę, aby było ich jak najmniej. W związku z tym staram się nie działać chaotycznie, tylko wedle planu. Praca, a raczej jej kolejna ważna część jest też po zawodach, kiedy trzeba jak najszybciej zdjęcia powysyłać do redakcji. Szukam wtedy dogodnego miejsca i jak najszybciej staram się to zrobić.

Ile masz zdjęć w swoim archiwum?

Tego, niestety, nie jestem w stanie powiedzieć, ponieważ nie jest to łatwe do policzenia. Jedno wiem, że choćby z każdego turnieju Grand Prix mam około 800 zdjęć.

Które ze zrobionych fotografii na żużlu dostarczyły najwięcej satysfakcji?

Mam nadzieję, że takie zdjęcie dopiero przede mną. A tak na poważnie, nie prowadzę żadnego rankingu tego typu. Zawsze mam problem, jak ktoś mnie prosi o wysłanie kilku zdjęć tego czy tamtego zawodnika. Wybór wtedy bywa ciężki. Samemu ciężko oceniać własne zdjęcia.

Jarek Pabijan czasami „umawia” się z zawodnikami na zdjęcia. Tu „ustawiane” zdjęcie Bartosza Smektały

Masz swoich ulubionych zawodników do fotografowania?

To zależy. Obecnie bardzo fajnie fotografuje się Patryka Dudka, choć jeszcze nie miałem okazji zrobić z nim zdjęcia w warunkach treningowych, kiedy to można się „ugadać” na jakąś akcję. Obecnie zawodnicy są bardo kontaktowi. Większość zawodników, z którymi utrzymuję kontakt to szalenie sympatyczni ludzie – Emil Sajfutdinow czy Piotrek Protasiewicz. W sytuacji meczowej to chyba najbardziej fotogeniczne są akcje właśnie Patryka Dudka. W zeszłym roku w Gnieźnie „ugadałem” się na zdjęcie z Bartkiem Smektałą. Było to podczas treningu. Wymyśliłem zdjęcie szerokokątnym obiektywem i wymagało to tego, abym był bardzo blisko zawodnika. Bartek pokazał mi gdzie przejedzie najbliżej krawężnika. Ja sobie tam przysiadłem. Bartek przejechał jakieś czterdzieści centymetrów ode mnie, choć mi się wydawało, że to jakieś cztery centymetry. Sporo jest zawodników, którym można zrobić fajne zdjęcia.

Najbardziej zabawne czy warte wspomnienia wydarzenie związane z żużlową fotografią…

Kiedyś było Grand Prix na żużlu w Berlinie, które odbywało się w deszczu. W końcówce zawodów było już bardzo mokro. Był to pierwszy turniej, kiedy organizatorzy wymyślili, że fotoreporterzy nie będą obecni na murawie. Podczas zawodów liczba fotoreporterów systematycznie malała. Bynajmniej działo się to nie ze względu na deszcz, ale z faktu, że aparaty odmawiały posłuszeństwa. Podium fotografowało tylko kilku fotoreporterów. Zabrakło między innymi Mike Patricka, któremu wysiadły dwa aparaty. Pamiętam, że aparaty przypominały bryły błota.

Jak mówi Jarek Pabijan, fotografia żużlowa to wielka pasja, ale jednak również praca

Jeśli już wspomniałeś Mike Patricka… Mike twierdzi, że po jego odejściu to Ty najlepiej na świecie fotografujesz żużel. Zapytam jak kiedyś spytano Jerzego Mordela – zadowolony Pan?

Rumienię się (śmiech – dop. red.). Tak na poważnie, to niezwykle trudno określić czy ktoś jest dobry, czy niedobry, jeśli chodzi o robienie zdjęć. Mamy bardzo wielu fajnych fotografów tej dyscypliny w Polsce jak i poza granicami. Ja wcale za najlepszego się nie uważam i bardzo szanuję pracę swoich kolegów po fachu.  poro osób mnie pyta, czy Mike był wzorem. Mike w latach 90.,  kiedy ja zaczynałem fotografować, był nieosiągalny. Górował nad nami doświadczeniem i bardzo mocno sprzętowo. Mike wyciągał sprzęt i nam „spadały” szczęki. Kiedyś, pamiętasz, miało się Speedway Stara, to się kartkowało jak biblię. Teraz zdjęć jest wszędzie pełno. Mnie jest bardzo ciężko mówić o innych. To jest nie do zmierzenia w żaden sposób. Dla mnie osobiście ważni byli polscy fotoreporterzy. Stanisław Szalak i Mieczysław Bielak to te osoby, których zdjęciom się bardzo uważnie przyglądałem. To moi idole, obaj. Ja jako kibic kupowałem od nich swego czasu zdjęcia do swojej kolekcji. Później poznałem ówczesnego fotoreportera Przeglądu Sportowego – Włodka Sierakowskiego. Włodek był na zupełnie innym poziomie niż my wszyscy. Z każdej dyscypliny robił bardzo fajne zdjęcia. Jeszcze był i jest lokalny fotoreporter z Bydgoszczy – Tytus Żmijewski. Miałem więc kilku swoich „mistrzów” również.

Ile plus minus jest wart Twój sprzęt fotograficzny?

A będzie czytała to moja żona? (śmiech dop. red.)

Jak pokażesz, to pewnie tak …

Wiesz, to też nie jest łatwo określić. Myślę, że obecnie jest to równowartość dobrego samochodu.

Da się wyżyć z robienia zdjęć?

Pewnie by się dało. Mnie jest ciężko odpowiedzieć, ponieważ jestem aktywny zawodowo również na innych płaszczyznach. Nie znam wprawdzie nikogo w Polsce ani na świecie, kto żyje tylko i wyłącznie z fotografowania żużla, ale powiem, że mogę sobie to wyobrazić.

Jarosław Pabijan nie dotarł tylko na dwa turnieje Grand Prix

Jakie są cienie tego zawodu?

Uprawianie tego zawodu, oczywiście, niesie też za sobą cienie. My jako grupa zawodowa jesteśmy dość często okradani ze zdjęć. Ja mogę jeszcze jakoś sobie wytłumaczyć, gdy ktoś kopiuje zdjęcie dla swoich kolekcjonerskich, kibicowskich potrzeb. Jeśli tak robi, to trudno. Natomiast zdjęcia są kradzione z internetu przez różne firmy, sponsorów czy przeróżne podmioty i wykorzystywane. Osobiście zostałem okradziony przez pana Grzegorza Ślaka, który kiedyś wydał książkę o Gollobie. Wyobraź sobie, że zdjęcia zamówił i do dziś zapomniał jakoś za nie zapłacić. Warto pamiętać, że wykonywanie naszej pracy, i mówię to w imieniu swoich kolegów, to również koszty przez nas ponoszone. Warto więc, aby nasza praca była też szanowana przez tych, którzy z jej owoców chcą korzystać.

Opuściłeś tylko dwa turnieje Grand Prix…

Tak. Staram się zaliczać wszystkie po kolei. Opuściłem turniej w Abensbergu w 1995 roku i chyba Sydney w 2002 roku. Niemniej nie traktuję tego jak wyścigu. Są turnieje i po prostu na nich jestem.

Jak żona reaguje na Twoje częste wyjazdy?

Bywa różnie. Gdyby to była tylko pasja, jak dla innych chodzenie na ryby, pewnie „wojen domowych” byłoby więcej.  Tak naprawdę od kwietnia do początku października mam może dwa wolne weekendy, reszta to żużel. A teraz jeszcze liga w piątki… Jak już wspominałem, moja praca to wielka pasja, ale traktuję to bardzo poważnie. To praca.

Najdalszy wyjazd?

Oczywiście Nowa Zelandia. Dalej na żużlu się być już nie da.

Zawodowo czym się zajmujesz?

Jestem nauczycielem. Uczę fotografii i śpiewu. 

Jarosław Pabjan na scenie muzycznej Foto:www.vspectrum.blogspot.com

No właśnie, oprócz fotografowania udzielasz się muzycznie jako wokalista zespołu NOL…

Dawne czasy. Zespół NOL już jakiś czas nie istnieje – rozpadł się na etapie wydawania płyty koncertowej – i teraz śpiewam w formacji ANY MORE – gramy na zasadzie hobby i aktywnego spędzania czasu. Czasy, gdy zespół wydawał płyty i byliśmy rozpoznawalni, to już przeszłość. Niestety. Raz do roku „odpalamy” zespół Bydzia.com-band!, który gra podczas finału WOŚP. I tyle. W tej chwili jakby muzyka tylko w sensie edukacyjnym jest obecna. Niemniej heavy metalu z krwi się nie pozbyłem!

Tradycyjne pytanie na koniec. Kto zostanie drużynowym mistrzem Polski, a kto zwycięży w cyklu Grand Prix?

Przed sezonem stawiałem na Unię Leszno, ale muszę przyznać, że zaczynam mieć powoli wątpliwości. WTS Wrocław ogromnie mi ostatnio imponuje. Rozum nakazuje myśleć o Lesznie, bo tam są wszystkie niezbędne elementy, ale Wrocław jest niesamowicie napędzony. Jeśli chodzi o Grand Prix, to stawiałem przed sezonem na Woffindena. Kontuzja pokrzyżowała plany i te punkty są nie do nadrobienia. Na tę chwilę najfajniej wygląda Bartek Zmarzlik. Myślę, że w tym roku zobaczymy na podium mistrzostw świata dwóch Polaków.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA