fot. Motor Lublin
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

System wynagrodzeń dla żużlowców wciąż wzbudza burzliwą dyskusję. Jest mocno kontrowersyjny, a na pewno do idealnego mu dużo brakuje. Zawodnicy mają robić show. Ma być widowisko i ostro. Za jaką cenę?

„…a więc jak ma być żużel sportem zespołowym, skoro każdy na swój prywatny rachunek jedzie? Zupełnie jak w cyklu Grand Prix, do którego akurat pchają się, tak uważam, nie pracownicy żużlowi, lecz prawdziwi sportowcy. Tacy, którzy przechowują w głowach osobiste ambicje i marzenia. Którzy mają odwagę pójść na wojnę i ryzykować zdrowiem w imię nakarmienia ego. Którzy nie szukają tam spełnienia finansowego, lecz sportowego. A liga? Powtórzę – to nie rezerwowi są w żużlu problemem, lecz niedoskonały system nagradzania, średnio przystający do sportu, bo zapożyczony z normalnego rynku pracy. Przecież ten wspomniany piłkarz, siatkarz czy koszykarz wie, ile mniej więcej zarobi w miesiącu, bez względu na jakość i czas pracy. Czy gra, czy siedzi, pieniądz kontraktowy się należy. A żużlowiec? Mimo ważnej umowy nie jest pewien niczego.” – tak na łamach pobandzie pisał 11 stycznia redaktor naczelny portalu Wojciech Koerber.

DMP to rozgrywki drużynowe czy jednak indywidualne? Przecież liczy się przede wszystkim dobro drużyny, prawda? Ale nikt nie wie przed meczem ile zarobi. Chyba, że mówimy o ryczałcie, ale na to mogą sobie pozwolić tylko wybitni. Podczas audycji u Przemysława Sierakowskiego „Wieczorne Magnata Rozmowy” głos w tej sprawie zabrał nowy nabytek Speed Car Motoru Lublin, Jakub Jamróg.

– Oczywiście, że w środowisku żużlowym o tym rozmawiamy, ale nie wierzę, żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Najważniejsze żebyśmy stworzyli fajne widowisko i wozili się po bandach. Niektórzy chyba się boją, że gdybyśmy mieli określone wynagrodzenie przed meczem, to zaczęłyby się kombinacje. Jestem przekonany, że tak by nie było – mówi drugi zawodnik ubiegłorocznego finału Złotego Kasku.

Wielokrotnie można zauważyć sytuację, w której mimo porażki drużyny, nie wszyscy w jej szeregach z tego powodu doświadczają smutku. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz. – Nie chcę wymieniać konkretnych nazwisk, ale widziałem, gdy dana drużyna nie zdobyła medalu, a jeden z jej zawodników jeździł po meczu na jednym kole. Miał dobry kontrakt i wiedział po meczu, że zarobił dużo pieniędzy. Przecież można by tak zrobić, że na przykład przed każdym meczem dostajemy 20 procent wynagrodzenia, a resztę po. Nie rodziłoby to aż tylu ostrych sytuacji. – kończy były zawodnik Sparty Wrocław.

A co, gdy zawodnik doznaje kontuzji? Wtedy nie zarabia wcale. To trudny temat, bo zawsze ktoś będzie mniej lub bardziej pokrzywdzony. Ale może warto się nad nim pochylić i spróbować znaleźć „złoty środek” – dzięki któremu nie ucierpi widowisko, a i zawodnicy wspólnie będą przeżywali porażki i wygrane swoich drużyn. Wszak DMP to w końcu zawody drużynowe.