Tomasz Suskiewicz.
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tomasz Suskiewicz to postać znana i uznana w środowisku żużlowym. Były mechanik Ryszarda Dołomisiewicza, Tomasza Kornackiego, Piotra Protasiewicza, Tomasza Golloba, Tony Rickardssona, obecnie zaś menedżer, mentor i przyjaciel Emila Sajfutdinowa. Takie referencje muszą robić wrażenie. Sporo dyskusji toczy się w ostatnim czasie wokół limiterów obrotów, narzuconych żużlowcom przez FIM od bieżącego sezonu. Są tacy, którzy twierdzą, jak Grzegorz Walasek, czy moja skromna osoba, że to kolejne niczemu i nikomu nie służące „udziwnienie”, podnoszące i tak niemałe koszty uprawiania dyscypliny. Jednak same limitery mają też swoich zwolenników, do którego to grona zalicza się popularny „Susi”. Jak argumentował swą opinię w pogaduchach? Ano dosyć logicznie…

Tomasz Suskiewicz: – W tym momencie jest dwóch producentów, żaden nie zbankrutował, wbrew temu co pisałeś. Jest włoska „Selettra” i niemiecki „PVL”. Ten drugi miał problemy finansowe, ale w spółce córce, zupełnie nie związanej z produkcją limiterów i rzeczywiście tamta zbankrutowała. W obecnej chwili urządzenia są dostępne dla każdego i kto ile potrzebuje, może je sobie zakupić. Z tego co wiem, w samej fabryce GM jest ich około tysiąca sztuk, dostępnych od ręki.

Do czego więc owe limitery?

Przez to, że technologia się rozwija, nawet w żużlu, zdarza się, że zawodnicy na starcie, w pogoni za prędkością, wykręcają silniki nawet do 14 500, czy 14 800 obrotów. Kiedy silnik pracuje więc na jałowym biegu, przy starcie, z wciśniętym sprzęgłem, osiągając 14 000 obrotów, to wiadomo, że bardzo szybko zużywają się sprężyny, zawory, tłok, ponieważ sam tłok przy tej skali „nie wie już” czy on jest na górze, czy na dole. Największy problem ze zużywaniem się silników jest w związku z tym na starcie. Nie mają go zawodnicy, startujący z mniejszego gazu, ale ci, którzy nawijają na full, to już inna bajka. Po to właśnie wprowadzono limiter, także do silników o pojemności 500 ccm. Żeby te zabójcze obroty nie przekraczały granicy 13 500, choć docelowo ma to myć jeszcze zmniejszane. Nie wiem w tej chwili czy to będzie obniżka o 500 obrotów co rok, czy co dwa lata, ale jest tendencja, wręcz zalecenie, by to było jeszcze niżej. Również producent silników „GM” nie zaleca rozkręcania obrotów silników do takich wartości jak ma to miejsce teraz. Chodzi o to, by serwisy były tańsze i można je było wykonywać może mecz, może dwa później. Zawodnicy nie ponosiliby więc tak wysokich kosztów serwisowania. Na początek limitery testowano dwa lata w silnikach 250 ccm. Wszystko dlatego, że gdy bodaj trzy lata temu, podczas mistrzostw świata 13-15 latków w Pradze, te silniki zaczęły kręcić tak wysokie obroty, zwyczajnie eksplodowały. Zawody prawie się nie odbyły, bo ci zawodnicy, którzy mieli pecha, pożyczali motocykle, żeby w ogóle ukończyć rywalizację. Syn Giuseppe Marzotto miał wtedy ręce pełne roboty, bo silniki kręcąc tak wysokie obroty eksplodowały niemal jeden po drugim. Wtedy właśnie ktoś wpadł na pomysł zastosowania limiterów i zaczęto ich używać w jednostkach o pojemności 250 ccm. Tam zdały egzamin praktyczny, stąd od dwóch lat była rekomendacja w regulaminie technicznym FIM, by używać tego sprzętu, zaś od obecnego roku wprowadzono taki obowiązek w pięćsetkach.

A co z tymi, którzy dotąd startowali z pełnego gazu? Czy oni będą musieli na nowo uczyć się procedury pod taśmą?

– Nie. Nie ma takiej potrzeby. Limiter „Selettry”, gdy silnik przekroczy dopuszczalne obroty, będzie wydawał ostrzegawczy sygnał dźwiękowy, podobnie jak w silnikach crossowych, czy szosowych. Jeśli kogoś będzie to rozpraszało na starcie, to musi kupić limiter konkurencji. Urządzenie „PVL” charakteryzuje się tym, że zawodnik odczuje wyraźnie, iż silnik nie wchodzi na wyższe obroty, mimo nakręcania gazu na full. Mówiąc obrazowo więc, nawet jak nakręci maxa, to i tak wystartuje z 13 500 obrotów. Czy i jak będzie to komu pasowało, to już jest kwestia regulacji, zębatek, zapłonu. Skoro tunerzy sprzedają sprzęt w cenach w jakich sprzedają, to niech też pogłówkują jak to dopasować do zawodnika, by ten startujący dotąd z pełnego gazu, nie musiał na nowo uczyć się procedury . Tuner jest w stanie się wykazać i tak przygotować silnik, by zawodnik nie musiał zmieniać techniki startu.

Czyli nie ma ryzyka, że po nakręceniu 13 500 obrotów limiter odetnie dopływ paliwa i motocykl zgaśnie?

– Nie. Absolutnie. To w ogóle nie jest z tym związane. Limiter działa tak, że podaje iskrę, bo to element w cewce zapłonowej. I teraz. Limiter, po osiągnięciu granicznej wartości, nie podaje iskry coraz częściej, mówiąc obrazowo, tylko zatrzymuje się na górnej, ustalonej wartości. Z Emilem testowaliśmy te urządzenia podczas ubiegłorocznych treningów i dla niego nie miało to znaczenia. On jednak startuje z mniejszego gazu, więc i kłopot mniejszy. W czasie testów, nawet podczas startu Emil nigdy nie dokręcił obrotów do tych granicznych 13 500.

Zatem wedle „Susiego” limitery mają sprawić, że serwisowanie mogłoby odbywać się rzadziej, co z kolei obniży, a nie podniesie koszty. Cenę samego limitera i ewentualny czas amortyzacji wydatku zweryfikuje praktyka, choć już teraz, choćby Grzegorz Walasek, dosyć sceptycznie wyraża się o pomyśle i ewentualnych, na razie siłą rzeczy wirtualnych, oszczędnościach. Bez względu jednak na stanowiska obu panów, dopiero sezon pozwoli uzyskać praktyczną wiedzę, który z nich miał rację i czy owe limitery przyniosą wzrost, czy też obniżenie kosztów.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI