Greg Hancock/ fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

W martwym sezonie warto wrócić na moment do najbardziej ekscytujących wydarzeń ostatnich lat, próbując odtworzyć sobie gorącą atmosferę tamtych dni. A przy okazji, pojawia się możliwość spojrzenia na rozpalające zmysły skandale z perspektywy czasu i chłodnej głowy.

Na początek Grand Prix roku 2016 i czwarty tytuł Grega „Herbiego” Hancocka. Pamiętacie tegoroczne finałowe zawody SEC w Chorzowie? Ilu gotowych było powiesić Pawła Przedpełskiego na suchej gałęzi, za „odebranie” medalu Kacprowi Worynie. „Pawełek” postanowił w decydującym starciu pojechać fair, po sportowemu. W nagrodę zebrał lawinę hejtu. Kibice pomstowali na Polaka, że nie podłożył się koledze, że zabrał rzeczonemu krążek, czyli w gruncie rzeczy o to, że był… uczciwy. A jak oceniali identyczną sytuację z udziałem Amerykanina w finałowym turnieju SGP 2016? Tutaj było już inaczej. Zgodnie z moralnością Kalego. Kali ukraść krowę dobrze, Kalemu ukraść krowę źle.

Paweł Przedpełski. FOT. JĘDRZEJ ZAWIERUCHA.

Greg Hancock po raz czwarty w swojej karierze sięgnął po złoty medal indywidualnych mistrzostw świata w sezonie 2016. Tytuł zapewnił sobie w Melbourne. Podczas zawodów nie zachował się jednak jak na mistrza przystało. Kowboj jechał na Grand Prix Australii jako zdecydowany lider cyklu. Po tym, gdy wypadek i kontuzja wyeliminowały z walki jego najgroźniejszego rywala – Jasona Dolye’a – Amerykanin wskoczył na pierwsze miejsce i zyskał ogromną przewagę nad pozostałymi zawodnikami. Tak dużą, że wystarczyło w Melbourne zdobyć trzy punkty, by przypieczętować tytuł. Stało się to już w pierwszej serii startów. Hancock w 4. wyścigu pokonał Piotra Pawlickiego, Antonio Lindbaecka i Fredrika Lindgrena, zapewniając sobie triumf w całym cyklu.

Hancock nie miał już na sobie presji, ale postanowił wmieszać się jeszcze w podział pozostałych medali. Faworytami do dwóch miejsc na podium byli Tai Woffinden i Bartosz Zmarzlik. Przed zawodami, do pozycji zajmowanej przez nieobecnego na torze Doyle’a, Brytyjczyk tracił osiem punktów, a Polak dziesięć. Te straty odrobili po czterech seriach startów. A przy okazji, zrównali się ze sobą punktami w klasyfikacji. I w zasadzie mogliby skupić się tylko na wzajemnej rywalizacji, gdyby nie Chris Holder, który zbliżył się do nich na dwa oczka. Australijczykowi pomógł w tym… Hancock.  Tuż przed metą 9. wyścigu przepuścił Holdera (obaj są wspierani przez jednego, mocnego sponsora – firmę Monster) na pierwszą pozycję. To mocno komplikowało sytuację,  głównie Zmarzlika, który w tym samym biegu był ostatni. Po jakimś czasie i zapewne analizie powtórek tego wyścigu, sędzia zawodów zdecydował o wykluczeniu Hancocka za niesportowe zachowanie i odebrał mu dwa punkty.

Zmarzlik, Woffinden i Holder awansowali do półfinałów, a z nich – do wielkiego finału Grand Prix Australii. To oznaczało, ze wszystko rozstrzygnie się w ostatnim biegu. W nim najszybszy był Australijczyk, a za nim na metę wpadli Brytyjczyk i Polak (ostatni był Antonio Lindbaeck). Takie zaś rozstrzygnięcia oznaczały, że Holder nie zdołał odrobić wszystkich strat i musi obejść się bez medalu. Zmarzlik zdobył brąz, a cykl Grand Prix zakończył z jednym punktem straty do srebrnego Woffindena.

Polakowi mocno kibicował, już wówczas, Zbigniew Boniek: – Nikt mnie tak nie pasjonował od czasów Tomka Golloba. To piękne Tobie kibicować – napisał po medalu Bartka na twitterze, szef Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Powody do zadowolenia miał również Piotr Pawlicki, który utrzymał miejsce w czołowej ósemce klasyfikacji i co za tym idzie, w kolejnej edycji cyklu. To nie udało się Maciejowi Janowskiemu, który po słabych zawodach w Melbourne spadł na 10. miejsce w klasyfikacji generalnej. Do bezpiecznej, ósmej pozycji na koniec cyklu, zabrakło mu tylko punktu. Później jednak okazało się, że Polak otrzymał stałą dziką kartę i jego również oglądaliśmy na światowych arenach w następnym roku.

To jak z tym Przedpełskim? Powinien puścić Kacpra, czy miał prawo ścigać się do końca? Po wykluczeniu, urażony Amerykanin wycofał się z dalszej rywalizacji. Na twitterze komentował: – Jestem podekscytowany zdobyciem tytułu mistrza świata. Dziękuję wszystkim za to, co dla mnie zrobili. Również Jury FIM – dodawał ironicznie Hancock.

Drugi z dziś opisywanych skandali, bezpośrednio dotyczy niektórych współczesnych ekspertów, stacji telewizyjnych transmitujących zawody ligowe. Sezon 2013. Finał. Po pierwszym spotkaniu u siebie, Unibax jechał do Zielonej Góry na rewanż, by powalczyć mocno o tytuł. Zadanie było potwornie trudne, acz wykonalne. Niestety dla torunian, dzień wcześniej, podczas Grand Prix w Sztokholmie, ciężkiej kontuzji uległ filar zespołu, Tomasz Gollob. Goście z Torunia próbowali „po dobroci” przekonać zielonogórzan do przełożenia meczu, choć to w sytuacji zdrowotnej Tomasza niewiele by zmieniło, a kiedy okazało się, że z tych planów nici, karnie wykonali polecenie sponsora i… oddali zawody walkowerem. Media grzmiały.

– Chcieli uniknąć kompromitacji i postępując w ten sposób skompromitowali się jeszcze bardziej – oceniał Łukasz Siudak, komentator żużlowy Orange Sport. I dodawał, że i tak nikt nie wierzył w zwycięstwo torunian. – Unibax był bez dwóch swoich gwiazd, czyli Chrisa Holdera i Tomasza Golloba. Jednak takich rzeczy w sporcie się nie robi. Nie można sobie nagle powiedzieć, że skoro gwiazda słabo jedzie, to wycofujemy się z wyścigu – mówił Siudak.

Menedżer zespołu z Torunia, Sławomir Kryjom starał się wytłumaczyć z decyzji o wycofaniu drużyny. Podczas specjalnie zwołanej konferencji prasowej powiedział, że próbowano osiągnąć porozumienie z Zieloną Górą i przełożyć mecz na inny termin. Jednak działacze Falubazu nie przystali na to rozwiązanie. Trudno się dziwić, bo żądanie było absurdalne.

We właściwy i godny sposób zachowały się władze Torunia. Prezydent  Michał Zaleski w obawie, że decyzja zaszkodzi reputacji jego miasta, szybko wydał oświadczenie. Wyraził w nim swoje ubolewanie, że doszło do tej sytuacji. I zaznaczył, że ma nadzieję, iż wkrótce szefowie klubu wyjaśnią, co dokładnie się wydarzyło.

Za samo odwołanie meczu torunian mogła spotkać olbrzymia kara finansowa. Jednak dla właściciela Unibaxu Romana Karkosika kary nie były straszne. To jeden z najbogatszych Polaków. Można było się także spodziewać karnej degradacji, o czym spekulowała prasa.

– Unibax to zbyt ważny klub, by został zdegradowany. Mimo wszystko świat żużlowy jest zbyt mały i słaby, by do czegoś takiego dopuścić. Liga straciłaby, gdyby Toruń z niej zniknął. Najlepszym rozwiązaniem byłyby po prostu ujemne punkty – uważał wówczas Siudak. Decyzja toruńskiego klubu o wycofaniu się ze spotkania już wtedy mogła mieć negatywne konsekwencje dla całej ligi: – To cios między oczy w sponsorującą ligę Eneę oraz telewizję. Sponsorzy będą się zastanawiali, czy warto zainwestować w ten sport, skoro dzieją się tu takie dziwne rzeczy. To może nawet zabić żużel w Polsce – twierdził Damian Michałowski z Radia Zet. Zdaniem dziennikarza, żużel w naszym kraju powoli wychodził z pewnego kryzysu. Jednak z powodu jednej, głupiej decyzji wszystko mogło zostać zaprzepaszczone: – Wyobraź sobie, że odbywa się finał Ligi Mistrzów, w którym Barcelona gra z Realem Madryt. Na trybunach tysiące kibiców czeka na mecz, a tu nagle oświadczenie, że spotkanie zostało odwołane, bo Lionel Messi doznał kontuzji. Ludzie potraktowaliby to jak jakiś żart. I tak samo to, co zrobił Unibax jest kpiną. To coś bezprecedensowego. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek był świadkiem podobnego wydarzenia – zastanawiał się Michałowski.

Tymczasem szefowie toruńskiego klubu w specjalnie wydanym oświadczeniu podkreślili, że decyzję o wycofaniu się z finału podjęli wspólnie z zawodnikami. Jednak z nieoficjalnych informacji wynikało, że żużlowcy chcieli pojechać. Potwierdzali to między innymi Jarosław Hampel z Falubazu, czy szef stowarzyszenia żużlowców Krzysztof Cegielski. Również znany dziennikarz, Tomasz Lis na swoim blogu przyznał, że rozmawiał z jednym z zawodników, który wyrażał gotowość startu.

– W kuluarach mówi się, że decyzję o wycofaniu zespołu podjął właściciel Unibaxu Roman Karkosik – twierdził Filip Czyszanowski z TVP Sport. – Jeszcze sześć lat temu ratował żużel w Toruniu, a teraz mówi się, że kompromituje ten sport i najwidoczniej go nie rozumie. Inaczej nie da się wytłumaczyć tego, co zrobił – mówił Czyszanowski.

Również kibice Unibaxu nie mieli złudzeń, kto stał za decyzją odwołania meczu. Część z nich wyjechała do Zielonej Góry na zawody, inni mieli oglądać je na telebimie, wystawionym na rynku w Toruniu. Do tego – jak wiadomo – nie doszło. Jedni pisali o wstydzie, inni domagali się ustąpienia Karkosika z jakichkolwiek decyzyjnych funkcji w klubie: – Jest mi żal kibiców. Zdaje się, że Unibax ma ich w głębokim poważaniu, bo w ogóle nie chciał organizować ich wyjazdu do Zielonej Góry. Od tego sezonu weszła w życie zasada, że kluby biorą odpowiedzialność za swoich kibiców na każdym spotkaniu. Świat żużla jest wściekły tylko na jednego człowieka, czyli na Karkosika. On myśli, że skoro ma kasę, to wszystko może – narzekał Michałowski z Radia Zet.

Słów krytyki z powodu całej sytuacji nie szczędził także… szef Ekstraligi Wojciech Stępniewski: – To nigdy nie powinno mieć miejsca. Bardzo przepraszam wszystkich kibiców. Cała nasza tegoroczna praca poszła na marne – powiedział Stępniewski, który jeszcze w poprzednim sezonie był prezesem… Unibaksu. Jak wtedy dodał, sprawa na pewno będzie miała swój dalszy ciąg i będzie rozpatrzona przez Komisję Orzekającą Ekstraligi. Nie chciał jednak spekulować na temat ewentualnych kar dla klubu z Torunia, ale powiedział, że „możliwości są nieograniczone”.

I czym ów skandal się zakończył? Generalnie – niczym. Karkosik zapłacił karę. Klubu nie zdegradowano karnie do niższej ligi. Ucierpieli funkcyjni toruńskiej ekipy, na czele z Kryjomem, bo im „łatwo” było dać po grzbiecie. Nawet nie pozbawiono ekipy z Grodu Kopernika srebrnych medali DMP. Tylko czy tak powinien wyglądać sport? No i jakie znaczenie miało, że akurat ta sprawa dotyczyła jednego z najbogatszych Polaków? Gdyby trafiło na biedniejszego, choćby Piłę z tego sezonu, decyzje byłyby inne, znacznie bardziej radykalne? Myślę, że tak, a Wy?

I tyle, dla odświeżenia, o skandalach mijającego dziesięciolecia. Co przyniesie nowy sezon? Oby emocje ale tylko sportowe.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI