Henryk Grzonka z Brucem Penhallem
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Henryk Grzonka to doskonale znany wszystkim dziennikarz żużlowy, miłośnik Śląska oraz radia. Przez wiele lat relacjonował dla Polskiego Radia zawody żużlowe. O tym, czy ważniejsze jest dla niego radio czy może speedway oraz o tym, w jaki sposób naprawić polski żużel w poniższej rozmowie. 

Panie Henryku, jeśli powiem żużel, to jakie będzie Pana pierwsze skojarzenie?

Jakie mam skojarzenie? Bez wątpienia wielcy zawodnicy. Rybnik, bo mimo, iż nie jestem z tego miasta, to tam się wszystko zaczęło. No i oczywiście emocje. 

A jak dodam Stadion Śląski…

Tak, to zdecydowanie kolejne skojarzenie. Należę do tych osób, które były na wszystkich najważniejszych imprezach rozgrywanych na tym obiekcie. Oglądałem wszystkie żużlowe imprezy rangi mistrzowskiej na tym stadionie. Mam do tego miejsca wielki sentyment. Tam właśnie rodziła się moja żużlowa pasja. Tam też zaczynała się moja przygoda z czarnym sportem. W ostatnich latach pisałem również monografię tego obiektu.

Taki obraz parkingu w Rybniku utkwił w pamięci Henryka Grzonki. Tak to wyglądało w czasie finału DMŚ w 1969 roku i przy okazji innych imprez.

Redaktor Grzonka pamięta swoje pierwsze zawody żużlowe?

Oczywiście. To był finał DMŚ w Rybniku, 21 września 1969 roku, kiedy Polska po raz czwarty zdobyła tytuł mistrzowski. Był to pierwszy finał mistrzostw świata rozgrywany w Rybniku. Byłem wtedy małym chłopakiem, który chodził do szkoły. Wtedy też u mnie zapaliła się iskierka do żużla. Muszę powiedzieć, że tamte zawody bardzo dobrze pamiętam. Wiele lat później, już pracując i komentując dla radia, wielokrotnie wracałem do tego finału na antenie. Ja nawet nie mogłem wtedy przypuszczać, że bohaterów tego finału, czyli Jancarza, Wyglendę, Tkocza czy Glucklicha poznam osobiście. Ciekawe jest to, o czym mało kto dziś pamięta, że wtedy pokonaliśmy żużlowe potęgi. Proszę pamiętać, że Wielka Brytania miała w swoich barwach zawodników z Nowej Zelandii. W barwach tej drużyny jechali wtedy Mauger i Briggs. Wygranie z nimi to było coś. Zainteresowanie tym finałem było niesamowite. Pamiętam, że na drzewach wokół stadionu „wisieli” ludzie, a każdy skrawek zieleni wokół stadionu wypełniony był zaparkowanymi motocyklami, bo samochód wtedy był jeszcze „dobrem bardzo rzadkim”. Nie było możliwości, aby się żużlem wtedy nie zarazić. 

Co darzy Pan największą miłością? Żużel, kolarstwo, radio czy Śląsk jako region?

Oj nie jest to łatwe pytanie. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Myślę, że to takie cztery w jednym. Moja przygoda z radiem trwała 35 lat. Komentowałem głównie żużel i kolarstwo. Zajmowałem się również tematyką Śląską. Ona była mi bardzo bliska. Wiele lat zajmowałem się postacią Stanisława Ligonia, ale kiedy było mi kiedyś dane usiąść za jego biurkiem – szefa radia, uznałem, że jest to wielkie wezwanie. Z mojej inicjatywy stanął w Katowicach jego pomnik, a ostatnio też napisałem jego biografię. Tematyka Śląska zawsze była mi bliska. Jak to mówi profesor Miodek, ja mam podwójną kompetencję językową. Mówię po polsku, ale jak trzeba, to i po śląsku moga gadać. Jak rozmawiam z Andrzejem Wyglendą, to zawsze po śląsku. Nie ukrywam, że znajomość śląskiego zawsze mi pomagała w kontaktach, także z zawodnikami. Traktowali mnie jak swojego. Pamiętam, że kiedyś Andrzej przyjechał na stadion na rowerze. Rower po śląsku to koło. Witamy się w parkingu. Obok stoją ludzie spoza Śląska, a ja mówię do Andrzeja: „zostow to koło i idź gipko się przeblykej bo chyba bydziesz musioł sztartować”. Kolarstwo oczywiście też jest dla mnie ważne. Reasumując powiem tak. Wszystkie te rzeczy stawiam na równi.

Henryk Grzonka z Ivanem Maugerem

Widział Pan żużel w wielu odsłonach. Na Śląsku ma on swoje elementy charakterystyczne?

Myślę, że nie. Kibice wszędzie kibicują tak samo. Przypomina mi się historia jednego serdecznego kolegi z Leszna. Zawsze jak przyjeżdżał na Śląsk, to mówili na niego gorol. Z biegiem czasu, Michał doskonale poznał realia naszego regionu. Niedawno mi powiedział, że nie jest z nim tak źle, bo ostatnio mówią do niego: „jesteś gorol, ale oswojony”. Wszędzie jest podobnie. Jeśli mówimy o Rybniku, to mam wrażenie, że tu kibice byli nieco „zmanierowani”. Byli przyzwyczajeni do sukcesów i jak przyszły chude lata, to musiało minąć pokolenie, aby kibice się przyzwyczaili, że nie zawsze trzeba wygrywać. Myślę, że żużel na śląsku jest jak najbardziej porównywalny z żużlem w innych regionach. 

Jaki jest Pana Śląski zespół wszech czasów?

To dosyć proste. Myślę, że tak: Joachim Maj, Antoni Woryna, Paweł Waloszek, Andrzej Wyglenda, Jan Mucha oraz Stanisław Tkocz. 

Kiedy na ligowe tory powróci Śląsk Świętochłowice?

To jest twardy orzech do zgryzienia. Żużel w Świętochłowicach miał tak naprawdę zawsze pod górkę. Kiedy w 1951 roku powstawał tor na terenach huty Florian – tak zwany Hasiok, (hasiok to po śląsku śmietnik, a hasie to żużel wielkopiecowy – dop.red.) to wydawało się, że żużel w Świętochłowicach będzie miał się dobrze. Tak się jednak nie stało. Później była sekcja zrzeszeniowa w Świętochłowicach. Wtedy postawiono tam przenieść sekcję z Ostrowa Wielkopolskiego, tak jak z Bytomia do Łodzi przeniesiono Ogniwo. Sekcje zrzeszeniowe szybko jednak upadły i znów zaczęły się ciężkie lata. Później pojawił się brat Roberta Nawrockiego, Paweł Waloszek. Na nim budowała się wtedy drużyna. Był również Jan Mucha. To był zawodnik, moim zdaniem, nie do końca spełniony. Janek to był wielki talent, ale traktował żużel jako przygodę, bez jakiejkolwiek presji na wynik. Był Józek Jarmuła, dla którego nie było miejsca w Rybniku, o Glucklichu nie wspominając. Poza pięcioma latami na przełomie lat 60 i 70, nigdy dobrze nie było. Tylko w tamtym czasie Śląsk był mocny. Pamiętam, że wtedy Śląsk wygrywał nawet z Rybnikiem, a to już była sztuka. O jednym z wygranych spotkań krążyło później wiele legend czy anegdot. Słyszałem taką anegdotę, że temu, co obsługiwał kominy coś się tam dało, a on puścił trochę więcej „szlaki”. Później wystarczyło to polać i zanim asy z Rybnika się zorientowały dlaczego tor jest tak śliski, to było po meczu. Co do przyszłości Śląska, to ja życzę im jak najlepiej. Podziwiam tamtejszych działaczy za to, co obecnie robią, aby móc szkolić młodzież. Oni nie mają toru, trenują na innych obiektach i za to wielki szacunek. Wierzę, że uda im się przywrócić do użytku tor i na nim będą mogli prowadzić zajęcia z  młodymi zawodnikami. Czy to stanie na ligowe nogi? Nie wiem. Najważniejszem aby ruszyło szkolenie. Póki co, szanse na ligę widzę w czarnych barwach. 

Najzabawniejsza historia jaka przydarzyła się Panu za mikrofonem to…

Nie wiem czy mogę o tym mówić, ale lat minęło już sporo, to sobie pozwolę. Zawsze powtarzam, że zawód dziennikarza wymaga wielkiej pokory. Jak zabraknie pokory, to życie wytnie numer w najmniej spodziewanym momencie. Nieważne ile się pisze, ile się zrobiło. Zawsze trzeba mieć pokorę. Kiedyś pojechałem do Vojens. Były to czasy, kiedy GP jechano z eliminatorami. To była już któraś moja transmisja z Vojens. Być może wdarła się rutyna… Radio Katowice robiło wtedy już tylko wejścia na antenę, nie całą transmisję. Wchodzę na antenę i relacjonuję bieg z udziałem Tomasza Golloba. Bieg jest ważny, Gollob musi być pierwszy albo drugi, aby wejść do fazy głównej turnieju. Na trzecim okrążeniu orientuję się, że to nie ten bieg, nie jedzie ani Hancock, ani Gollob, ani Hamill, tylko inni zawodnicy. Jak mogłem się aż tak pomylić? Co może zrobić radiowy komentator w ciągu tych kilku sekund, które zostały do zakończenia wyścigu? Niewiele. Oddałem głos do studia i zacząłem myśleć, co dalej. Gollob u mnie „skończył” bieg na drugim miejscu i awansował dalej do fazy zasadniczej turnieju. Kolejne wejście miałem za jakieś piętnaście minut. W międzyczasie pojechał realnie ten bieg z Gollobem. Miałem dużo szczęścia, bo kiedy ten „zrobiony” już bieg rozegrano naprawdę – wszyscy minęli linię mety w takiej kolejności, jak ja kilkanaście minut wcześniej powiedziałem. Ale fart!!! Wróciłem na antenę i komentowałem dalej, jak gdyby nigdy nic. O tym biegu nie wspominałem, bo Golloba „miałem” już w fazie głównej turnieju. 

Wpadka ze szczęśliwym zakończeniem…

Tak. Jednak to nie koniec historii. Po jakichś dwóch tygodniach od tej transmisji idę na mecz w Rybniku. Wśród porządkowych był Pan Józek, z którym zawsze miałem sympatyczny kontakt. Pan Józek mówi do mnie, że musi mi coś powiedzieć. Zaczyna opowiadać, że kupił Canal Plus, który wówczas był dobrem rzadkim. „Wie Pan co, oni jednak mnie zrobili w ciula i p…… Oni godajom że pokazują na żywo a jo ten bieg z Golobem słyszoł u Pana w radiu sztwierć godziny pryndzyj. Pie…. że dowajom to na żywo…”. Uśmiechnąłem się pod nosem i powiedziałem: „Panie Józku, my zawsze robjymy na żywo”. To teraz zabawna historia, ale nie z tych za mikrofonem. Przeżywałem pierwszy medal Golloba w 1997 roku, wywalczony w Vojens. Po latach „posuchy” to też było coś niebywałego, niesamowitego. Spełniło się marzenie kibiców, komentatorów, wszystkich. Przez wiele lat cieszyliśmy się przecież, kiedy Polak awansował do finału światowego. Radość była większa, jeżeli udało mu się w finale tym zająć miejsce lepsze niż ostatnie. W Vojens wreszcie mieliśmy medal! Pamiętam, że po zawodach, wracając do domu, odciąłem ze słupa okolicznościowy, wykonany z tworzywa, plakat reklamujący zawody. Nie dało się go zwinąć, a był tak wielkich rozmiarów, że z problemami umieściłem go w Cinquecento, którym wtedy do Vojens pojechałem. Wiozłem go do Polski pod sufitem. Mam ten plakat do dziś.

1997, Vojens, GP Danii, Gollob wreszcie z medalem IMŚ

Panie Henryku, finał jednodniowy czy cykl Grand Prix? 

Będę niepopularny, ale uważam, że jest miejsce i na jedno i na drugie. Mamy przecież w skokach narciarskich i Puchar Świata i Mistrzostwa Świata. Pamiętam, że relacjonowałem finał dwudniowy z Amsterdamu i też się mówiło, że będzie to bardziej sprawiedliwie. Ja rozumiem, że w tych czasach liczy się biznes, turniejów musi być więcej, ale finał jednodniowy miał swój niepowtarzalny klimat. To było święto żużla. Pamiętam finały na Stadionie Śląskim, na które przybywała cała Europa. W 1979 roku zobaczyłem u angielskich kibiców kotyliony Zenka Plecha. One były wśród Anglików bardzo popularne. Na finały zjeżdżał się cały żużlowy świat. Pamiętam finał w 1991 roku na Ullevi. Tam pod stadionem był dosłownie niezwykły żużlowy piknik z udziałem kibiców z całego świata. Fantastyczna sprawa. Finał jednodniowy sprzyjał tym, którzy byli doskonale przygotowani i mieli odrobinę szczęścia. Tak, jak na igrzyskach olimpijskich. Marzę o tym, aby był Puchar Świata i Mistrzostwa Świata. 

W którą stronę zmierza żużel? Co zrobić, aby go umiejętnie odrodzić?

Powtórzę to, co mówię od lat. Polski żużel ma swoje pięć minut, ale trzy z nich już minęły. Uważam, że musimy się opamiętać i spojrzeć na niego z innej strony, bo inaczej kryzys może się pogłębiać. Na początku roku, kiedy zaczynała się pandemia, mówiłem, że nie będzie tak szybko powrotu do żużla, który znamy sprzed pandemii. To może sprawić, że te dwie minuty, które nam zostały miną szybciej aniżeli powinny. Do czego zmierzam? Kluby wpadną w problemy finansowe. Wiele samorządów wycofuje wsparcie dla klubów, szukając pieniędzy. Problemy ekonomiczne dotkną również sponsorów. To sprawi, że kluby, które tak ochoczo podpisywały kontrakty, mogą okazać się niewypłacalne. To po pierwsze. Musimy też zmienić podejście. Trzeba brać pod uwagę to, że może być nas nie stać nas na żużel, jaki znamy. Być może zawodników też nie będzie stać na 5 busów, 5 mechaników, 20 motocykli i liczne teamy? Po drugie, uważam, że polski nigdy nie było stać na trzy ligi klasy rozgrywkowe… Jak tworzono drugą ligę, to mówiono, że wielcy będą wspomagali tych najsłabszych. To się jednak nie stało. Kluby nie miały na opony, a kazaliśmy im jeździć na mecze do Miszkolca na Ukrainę. Ja uważam, że pomysł powiększenia Ekstraligi nie jest zły. To powinno się stać. Jest dobry czas ku temu. Przez wiele lat była Ekstraliga dziesięciozespołowa. Być może unikniemy sytuacji, w której w najlepszej lidze świata zespół, który nie łapie się do fazy play-off w wakacje kończy sezon. Powinna być Ekstraliga i pierwsza liga i tyle. Ktoś powie, że będą na zapleczu zbyt duże różnice. Zgadzam się, ale dziś też mamy i mocnych i słabych. Być może KSM by coś w niższej lidze pomógł, przynajmniej na początku mógłby pomóc. Nie stać nas po prostu na trzy ligi. Obecnie druga liga przemienia się w dziwny twór, który można by nazwać ligą środkowoeuropejską. Niedługo będą drużyny spoza Polski i dwa zespoły krajowe. Nasze zespoły będą generowały koszty dojazdów itd. Nie jestem przeciwny zagranicznym zespołom, ale to powinno być jakoś „mądrzej” zorganizowane. Proszę pamiętać, że kiedyś były trzy ligi, ale podzielone na grupy, właśnie ze względów ekonomicznych. Po to, aby drużyna załóżmy z Gdańska nie musiała jechać do Krosna. To drugi problem. Trzeci problem to kwestia widzów. Pandemia sprawiła, że ludzie śledzą żużel w telewizji i boję się o to, aby po pandemii te przyzwyczajenia nie zostały wśród kibiców. Może być tak, że zamiast dziesięciu tysięcy na mecz będzie chodziło pięć. 

Tomasz Gollob mistrzem świata po GP Włoch Terenzano 2010. Henryk Grzonka nagrał wtedy bardzo długą rozmowę

Kiedy powróci memoriał redaktora Ciszewskiego, który Pan wielokrotnie współorganizował?

Miałem do tego turnieju wielki sentyment. Pierwszy w 1983 roku był rozgrywany w formie jednego biegu, po finale kontynentalnym IMŚ. Ten bieg, a wcześniej finał, to była zarazem moja pierwsza radiowa transmisja w życiu na ogólnopolskiej antenie Polskiego Radia. Potem szybko doprowadziłem do tego, by redakcja sportowa Radia Katowice objęła memoriał patronatem. To było oczywiste, bo Ciszewski swoja karierę zaczynał właśnie w naszej redakcji. Potem Radio ustanowiło medal, którym przed każdym memoriałem wyróżnialiśmy ludzi szczególnie zasłużonych dla sportu żużlowego. Swego czasu doprowadziłem do tego, że tym medalem uhonorowaliśmy tę, wspomnianą na początku, mistrzowską drużynę z 1969 roku. Zabrakło tylko Glucklicha, który nie dojechał ze względu na zalane mieszkanie. Pewnie Memoriał Ciszewskiego już przeszedł na dobre do historii, tak jak wiele innych podobnych imprez. Nasza pamięć jest krotka i dzisiaj tylko najstarsi kibice wiedzą kim był Ciszewski. Dziś tak naprawdę mamy memoriał Smoczyka, a gdzie dziś są inne memoriały, które przez wiele lat były rozgrywane? Ja i tak się cieszę, że udało się rozegrać ponad 20 edycji.

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje również. Wszystkim kibicom życzę najlepszego w Nowym Roku.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA 

Fragmenty archiwum Henryka Grzonki:

Finał IMŚ 1986 na Stadionie Śląskim, na stanowisku komentatorskim (znów z Maćkiem Pakulskim z którym w latach 80-tych robiliśmy „we dwójkę”
1989 Finał IMP Leszno z mistrzem Polski (wtedy z II ligowego Kolejarza Opole) Wojtkiem Załuskim
Finał IMŚ w Bradford 1990, Per Jonsson mistrzem (przełamał wieloletnią dominację Duńczyków na żużlowym tronie)
Finał DMŚ 1990 w Pardubicach. Wielka sensacją było pojawienie się Erika Gundersena (rok po strasznym karambolu w poprzednim finale DMŚ w Bradford). Organizatorzy na prędce zorganizowali konferencje, a ja miałem okazję nagrać z nim rozmowę o tym, co go spotkało i jak wraca do „żywych”.
Finał IMŚJ w Pile 1998 – ś.p. Robert Dados mistrzem świata
Na zlocie żużlowych weteranów w Równem (od prawej Ove Fundin,Jerzy Szczakiel, Borys Samorodow, Jan Mucha, no i ja
Grand Prix Danii 2006 Parken Kopenhaga
GP Niemiec w Gelsenkirchen. Na torze „z plasteliny”, który uniemożliwił odjechanie zawodów
One Thought on Żużel. Henryk Grzonka: Z Wyglendą rozmawiamy po śląsku. Największa wpadka była z Gollobem (WYWIAD)
    Żużel. Lidsey triumfuje w turnieju w Gillman. Crump pojechał w finale | PoBandzie
    29 Dec 2020
     2:09pm

    […] Żużel. Henryk Grzonka: Z Wyglendą rozmawiamy po śląsku. Największa wpadka była z Gollobem (WY… Bartosz Rabenda […]

Skomentuj

One Thought on Żużel. Henryk Grzonka: Z Wyglendą rozmawiamy po śląsku. Największa wpadka była z Gollobem (WYWIAD)
    Żużel. Lidsey triumfuje w turnieju w Gillman. Crump pojechał w finale | PoBandzie
    29 Dec 2020
     2:09pm

    […] Żużel. Henryk Grzonka: Z Wyglendą rozmawiamy po śląsku. Największa wpadka była z Gollobem (WY… Bartosz Rabenda […]

Skomentuj