Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Żużlową licencję zdobył w 2004 roku na stadionie toruńskiego Apatora. W swojej karierze czterokrotnie sięgał po tytuł Drużynowego Mistrza Polski. Wciąż pozostaje zawodnikiem niespełnionym, jeśli chodzi o podium Indywidualnych Mistrzostw Polski. Po sezonie 2018 postanowił zmienić zielonogórski klub na lubelskiego beniaminka – Speed Car Motor. M.in. o bolączkach współczesnego speedwaya rozmawiamy z Grzegorzem Zengotą.

Skąd się wziął u Pana pomysł na żużlowe życie?

Tak naprawdę od najmłodszych lat chciałem zostać żużlowcem i, jak widać, chyba swoje marzenie spełniłem. Czasem się mówi, że ktoś został trafiony strzałą Amora, a ja w dzieciństwie zostałem najwyraźniej trafiony strzałą miłości do żużla.

Kto zabrał Pana na pierwsze zawody żużlowe?

Jaki to był dokładnie mecz, już nie pamiętam. Na pewno na pierwsze zawody zabrał mnie tata. Miał sklep motoryzacyjny i wielu ówczesnych zawodników przewijało się przez ten właśnie sklep. Pamiętam, że często pojawiał się u taty Andrzej Huszcza. Jak spotykałem wtedy w sklepie zawodników, to byłem mega zadowolony.

Gdy spogląda Pan na lata swojej kariery, która zaczęła się w 2004 roku, to jakie elementy chciałby Pan poprawić? Czego brakuje do doskonałości?

Ja wiem, co jest, jak pan mówi, do poprawki. Ale powiem szczerze, nie uważam, aby było konieczne dzielenie się takimi spostrzeżeniami przeze mnie  publicznie. To taka moja osobista tajemnica. Na pewno jest wiele elementów, w których sporo mi brakuje do doskonałości i cały czas pracuję nad nimi. Z każdym treningiem staram się swoje błędy eliminować. W żużlu jest bardzo ważna automatyka i aby omijały zawodnika kontuzje. Jeśli kontuzja przerywa zawodnikowi starty, to, niestety, zanika u niego ten automatyzm i trzeba wszystko budować od nowa. To znów wymaga czasu, a tego często po prostu nie ma.

Za Panem sezon 2018. Podejmie się Pan oceny?

Na pewno był to dla mnie sezon, który obfitował w różne doświadczenia. Nie ukrywam, należał do sezonów z kategorii – trudne. Cieszę się, że moim zdaniem wyszedłem z niego na koniec obronną ręką. Wyciągnąłem swoje wnioski i staram się trzymać w pamięci tylko dobre chwile. Skupiam się na tym, co będzie.

Przejście Pana z Zielonej Góry do Lublina stanowiło z pewnością pewne zaskoczenie dla kibiców. Co ciekawe, cierpkich słów nie szczędzili Panu publicznie niektórzy działacze klubu z Zielonej Góry. Nie ma Pan o to żalu?

Ja uważam, że zachowałem się należycie. Podziękowałem za spędzony sezon. Sobie nie mam nic do zarzucenia. To, jak się zachowały inne osoby, nie mnie oceniać. Mogę powiedzieć tylko tyle, że zdziwiłem się mocno, czytając w mediach o „powodach” naszego rozstania. Mogę tylko podziękować za współpracę. Mam nadzieję, że moje relacje z klubem w Zielonej Górze będą dobre.

A jak to się robi, że od lat jest Pan uznawany za jednego z najbardziej sympatycznych i przystępnych dla kibiców zawodników?

Dziękuje za taką opinię. Zdaję sobie sprawę, że jestem tak postrzegany i mam nadzieję, że tak pozostanie. Powiem tak – mam świadomość, jak ważni są dla tego sportu kibice, którzy przychodzą na stadion i zawsze staram się im poświęcać jak najwięcej swojego czasu. Nie ukrywam, są też momenty, kiedy staje się to trochę męczące, ale kibice wymagają od zawodników, moim zdaniem, należytego szacunku. Nierzadko jest tak, że parking po zawodach jest już prawie pusty, a ja stoję i rozmawiam czy robię sobie z kibicami zdjęcia. Sympatia ze strony kibiców jest może więc taką zapłatą za moje zachowanie? Kibicom bardzo dziękuje i jeśli będę mógł, zawsze będę poświęcał im czas.

Oprócz umiejętności torowych posiada Pan też spore marketingowe. Widać dbałość o sponsorów, a Pana social media zawsze są aktualne…

Jeśli taka jest opinia, to fajnie. Jednak, aby było jasne, zdaję sobie w pełni sprawę z faktu, że wyznacznikiem prawdziwej wartości sportowca jest jego forma i aktualne wyniki, a nie aktywność w mediach społecznościowych. Ja skupiam się na tym, aby być w dobrej dyspozycji i osiągać sukcesy sportowe, które wyznaczam sobie w swojej głowie. To jak funkcjonuję marketingowo, też jest jednak nie bez znaczenia. Powiem zresztą, że dostrzegam ostatnio taki trend, iż coraz więcej zawodników zwraca uwagę właśnie na swój wizerunek publiczny czy marketingowy. Stajemy się tym samym coraz bardziej profesjonalni. Pozytywne kreowanie swojego wizerunku przynosi też korzyści i na pewno poprawia wizerunek samej dyscypliny. W swoich działaniach w mediach czy marketingu cały czas się uczę i przywiązuję wagę do tego, jak jestem postrzegany na zewnątrz. Wszystko ma jednak swoje plusy i minusy. Jeśli się angażujesz na zewnątrz, ale akurat brakuje formy na torze, to można usłyszeć, że zamiast skupiać się na jeździe, robisz to czy tamto. To jednak tak nie funkcjonuje. To nie ja podczas spotkań ligowych aktualizuję swoje strony itd. Są osoby, które mi w tym pomagają. Ja skupiam się tylko na swojej pracy na torze. Podsumowując, cieszę się, że jestem na zewnątrz postrzegany pozytywnie. 

Pana cele indywidualne i drużynowe na sezon 2019?

Tu jest prosta odpowiedź. Drużynowo chciałbym, abyśmy zaprzeczyli opiniom, że jesteśmy jako zespół  skazani na spadek. Chciałbym dołożyć swoją cegiełkę do dobrego wyniku Motoru Lublin. Poza tym, oczywiście, dobre występy w zawodach indywidualnych. Moim życzeniem nadrzędnym jest jednak to, aby odjechać sezon bez żadnej kontuzji. 

Coraz częściej jest Pan też obecny jako ekspert podczas transmisji żużlowych w telewizji. Ta praca wychodzi Panu całkiem dobrze. Rozważa Pan taki rodzaj aktywności zawodowej po zakończeniu kariery?

O tym, co będę robił po zakończeniu swojej kariery na torze, absolutnie jeszcze nie myślę. Dla mnie to bardzo odległy moment na tę chwilę. Chcę jeszcze parę dobrych lat jeździć na wysokim poziomie i parę sukcesów na torze odnieść. Co do współpracy z telewizją, jest to dla mnie pozytywne zajęcie. Fajnie jest komentować sport, który uprawia się na co dzień samemu. Myślę, że wykonuję tą pracę nie najgorzej, a dochodzą do mnie też pozytywne głosy na ten temat. To cieszy. 

Dziennikarze, kibice często żyją w przekonaniu, że zawodnicy zarabiają kosmiczne pieniądze. Jak wiele potrzeba środków finansowych, aby być odpowiednio przygotowanym do sezonu żużlowego i w jego trakcie?

Jeśli mam na to zagadnienie spojrzeć przez swój pryzmat, to myślę, iż niezbędna jest kwota rzędu 500-600 tysięcy złotych. Sądzę, że zawodnicy z cyklu Grand Prix inwestują jeszcze większe środki. Bardzo łatwo jest liczyć, ile mniej więcej zarabiają zawodnicy i faktycznie kwoty na przeciętnym Kowalskim robią wrażenie. Jednak trzeba pamiętać, że żużel to taki sport, że aby te duże kwoty zarabiać, odpowiednio dużo trzeba najpierw w sprzęt zainwestować. Nie mówiąc o innych kosztach, które należy również ponieść. Żużel to niewdzięczny sport. Jeśli wszystko jest dobrze, to na pewno można odłożyć jakieś środki na to, co będzie po zakończeniu czynnej kariery. Jeśli jednak coś idzie niezgodnie z planem i są komplikacje, to wcale tak różowo nie jest. Powiem na swoim przykładzie. Ostatni sezon, który niósł za sobą trochę komplikacji, sprawił, że zyski i wydatki były umiejscowione niedaleko siebie, biorąc pod uwagę kwoty. Jeśli masz gorszy sezon, to nie za bardzo masz za co inwestować w kolejny i powoli zaczyna się tworzyć takie trochę błędne koło. Dodatkowo, jeśli się jeździło słabiej, nie ma co marzyć o tym, że uda się gdzieś podpisać super kontrakt na następny sezon. W żużlu naprawdę nie wszystko wygląda tak  różowo. Nie będę już wspominał o kolegach, którzy startują choćby w drugiej lidze, gdzie, proszę mi wierzyć, jest bardzo ciężko i ja ich po prostu podziwiam. Generalnie, jeśli idzie dobrze, to ok, jeśli jednak coś dzieje się nie tak, to dla zawodnika zaczynają się po prostu ruchome schody i przyszłość często nie rysuje się już wtedy w różowych barwach.

Co by Pan zmienił, gdyby była taka możliwość, w polskim żużlu?

To jest bardzo złożone zagadnienie. Powiem tak. Żużel powinien iść w kierunku bardziej profesjonalnym. Mamy PGE Ekstraligę. Wszyscy mówią – najlepsza liga świata. Ja jednak twierdzę, że środków dla zawodników powinno być więcej i na pewno odmienny sposób zarobkowania. Wszyscy patrzą przez pryzmat topowych zawodników, ale nie zapominajmy, że w Ekstralidze jeździ nie tylko pierwsza dziesiątka z największą średnią. Liga ma więcej zawodników i ci z jej końca nie zarabiają tyle, ile czołówka. Zarobki najlepszych nie mogą być medialnym wyznacznikiem dobrobytu, jaki panuje w lidze żużlowej. Nie wolno zapominać, że żużlowiec funkcjonuje w zgoła odmiennych warunkach niż piłkarz czy koszykarz. My nigdy nie wiemy, czy kolejny bieg, mecz nie okaże się dla nas po prostu ostatnim w sportowej  karierze. Z naszej perspektywy jesteśmy trochę w niewdzięcznej roli. Zawodnicy w innych sportach drużynowych wiedzą z góry, ile zarobią na podstawie tego jak silną rolę pełnią w swoim zespole. My jesteśmy rozliczani z naszej aktualnej  postawy na torze. To powoduje, że zatraca się gdzieś wartość zespołu, a zawodnicy patrzę przez pryzmat głównie swojego wyniku indywidualnego. Ja osobiście uważam, że żużel przez to trochę zatracił już charakter sportu  drużynowego. Myślę, że ta kwestia powinna być poruszona i  jak najszybciej zmieniona. W piłce nożnej, przykładowo, zawodnikowi trafi się okres ze słabszą formą, a mimo wszystko zarabia ustalone kwoty. W żużlu, gdy nie masz formy, możesz mieć sezon stracony pod względem sportowym i fatalny pod kątem finansowym. W naszym sporcie nie masz formy, to nie startujesz i tym samym po prostu dokładasz do tego sportu. Powiem więcej, właśnie choćby taki system jak teraz, sprawia – choć osobom postronnym ciężko to zrozumieć – że często towarzyszy nam bardzo mocna presja. Gdyby ona była mniejsza, to może kilku z tych, których, niestety, straciliśmy, nadal by z nami było.

W pełni się z Panem zgadzam. Ostatnio coraz częściej poruszają ten temat również dziennikarze…

Powiem tak – moim zdaniem zawodnicy powinni być rozliczani na zasadzie normalnych wypłat. Niech ich wysokość będzie uzależniona od, przykładowo, jakiegoś rankingu choćby. Niech będą premie. Kiedy, załóżmy, drużyna awansuje do fazy play-off, to klub zarabia dodatkowo na kibicach, którzy zapełniają stadion czy na dodatkowych transmisjach telewizyjnych. Tak samo niech będą cięcia wynagrodzenia o ustalony procent, jeśli zespół nie osiągnie założonego wyniku. Ale niech to wszystko funkcjonuje na normalnych zasadach i niech będzie w końcu logicznie unormowane, w końcu nazywamy się najlepszą ligą świata.

Bez Was, zawodników, ten sport nie ma prawa bytu. Dlaczego solidarnie nie zaczniecie więc walczyć o zmianę sytuacji?

Szczerze? Raz z braku czasu, dwa – doskonale Pan wie, że za pewne wypowiedzi zawodnicy mogą zostać ukarani. Tym samy niektórzy chowają głowę w piasek i skupiają się na sobie, aby dobrze odjechać sezon i być jako tako zabezpieczonym. Tak to wygląda. Gadaniem można narobić sobie wrogów, a nikt ich mieć nie chce. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, iż problem zostanie rozwiązany i my, zawodnicy, doczekamy momentu, kiedy będziemy mieli coś do powiedzenia. Wydaje mi się, że jesteśmy przecież bardzo  ważnym elementem układanki pod nazwą polski żużel.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA