Einar Kyllingstad (z lewej), fot. archiwum prywatne Einara Kyllingstada
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Jak sam mówi – jego największym sukcesem jest brązowy medal Mistrzostw Świata Par, wywalczony w 1991 roku w Poznaniu. W polskiej lidze reprezentował barwy gorzowskiej Stali. O tym, co obecnie porabia i jak ocenia swoją karierę przeczytacie w rozmowie z rodakiem Rune Holty – Einarem Kyllingstadem.

Einar myślę, że w Polsce są kibice, którzy Cię pamiętają. Powiedz na początku – czym się obecnie zajmujesz?

Pracuję jako osoba odpowiedzialna za konserwację urządzeń technologicznych w fabryce papieru w Hallstavik.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z żużlem?

Tak jak to bywa w tym sporcie najczęściej. Miałem jednego kolegę, który startował, a może inaczej – starał się jeździć na żużlu. Namówił mnie do tego, abym i ja wsiadł na motocykl, i spróbował swoich sił. Tak też zrobiłem. To było w 1980 roku. Wtedy zaczęła się moja przygoda z żużlem.

Nadal oglądasz żużel oczy odciąłeś się od tego sportu, tak jak niektórzy zawodnicy, po zakończeniu swoich karier?

Jak tylko mam okazję to oczywiście, że oglądam, zarówno w TV jak i na żywo. 

Einar czy żużel był kiedykolwiek popularny w Norwegii?

Szczerze mówiąc – nie. U nas ta dyscyplina nigdy za bardzo się nie rozwinęła. Tak naprawdę wciąż ma status sportu niszowego, pomimo tego, że choćby w latach 80. ubiegłego wieku mieliśmy paru zawodników, którzy na co dzień ścigali się choćby w Anglii. 

Twój największy indywidualny sukces w karierze to udział w półfinale Indywidualnych Mistrzostw Świata w Wiener Neustadt w 1992 roku. Do finału nie udało Ci się jednak awansować …

To prawda. Indywidualnie wtedy doszedłem najdalej. Odpadłem w półfinale. Należy jednak pamiętać, że „schody” były już w finale Nordyckim w Elgane. W czołówce było bardzo ciasno. Wygrał Rickardsson z dwunastoma punktami, a ja z dziewięcioma ledwo wszedłem do półfinału. Odpadł wtedy nie kto inny, jak Hans Nielsen. Ja w Wiener Neustadt byłem po prostu w słabej dyspozycji. To nie sprzęt był winny, ale ja sam. Kiepsko pojechałem i zasłużenie odpadłem. 

Einar Kyllingstad dzisiaj, fot. archiwum prywatne Einara Kyllingstada

Rok wcześniej świętowałeś brązowy medal mistrzostw świata wywalczony w Mistrzostwach Świata Par w Poznaniu.

To były doskonałe zawody w wykonaniu Norwegii. Wraz z Larsem Gunnestadem wywalczyliśmy brązowy medal. Wspominam te zawody niezwykle miło. Pamiętam, że największym zaskoczeniem była dla nas liczba widzów, jaka zgromadziła się na stadionie. Wy byliście i nadal jesteście szaleni na punkcie żużla. 

Lars Gunnestad zaczął później startować dla Morawskiego Zielona Góra, a Ty, w 1992 roku, pojawiłeś się w polskiej lidze w barwach największego rywala Zielonej Góry, Stali Gorzów.

Wiesz prawda jest taka, że sporo działaczy czy innych osób z polskich klubów było na tym finale w Poznaniu. Po zawodach ktoś z Gorzowa zaczął się ze mną kontaktować i namawiać na starty. Robił to na tyle skutecznie, że mnie przekonał i w 1992 roku byłem już zawodnikiem Stali. 

Pojechałeś w zaledwie dwóch meczach

Dokładnie. Nie pamiętam już tego tak dobrze, minęło kupę lat, ale we Wrocławiu jechałem dla Stali. Odniosłem tam kontuzję. Miałem mocno zwichnięty łokieć. Po jego wyleczeniu, kiedy byłem gotowy na powrót do polskiej ligi, już mnie nie powoływano. 

Miałeś propozycję startów z innych polskich klubów?

Nie. Ta z Gorzowa była jedyną, jaką otrzymałem w swojej karierze.

W latach 1985 – 1988 ścigałeś się w lidze angielskiej. Zacząłeś od umowy w Reading, a swoją angielską przygodę skończyłeś w Oxfordzie. Opowiesz coś o tym?

Anglia to, tu może nie powiem nic nowego, najlepsza szkoła żużla. Po wywalczeniu przeze mnie mistrzostwa Norwegii w 1984 roku doszło do rozmów z Reading i ostatecznie tam podpisałem kontrakt. W tym angażu bardzo pomógł mi mój przyjaciel, były żużlowiec, Edgar Stangeland. Starty w lidze angielskiej to była i szkoła żużla, i szkoła życia. Pomimo trudów, związanych ze startami na Wyspach, wiele się tam nauczyłem. 

Kiedy skończyłeś starty w Anglii, zacząłeś ścigać się w Szwecji. Rospiggarna stała się niemal drugim Twoim domem.

Zgadza się. Hallstavik to moje miejsce na ziemi. Tu spędziłem cudowne lata na żużlu. Znałem Mikaela Teurnberga i w 1989 roku zaczęliśmy rozmawiać na temat współpracy. Od 1990 zacząłem jeździć dla Hallstavik i spędziłem tam dziesięć cudownych sezonów. Dwa razy wywalczyłem mistrzostwo jako zawodnik tego klubu i dwukrotnie jako menedżer. Nie przesadzę, jeśli powiem, że kocham ten klub. 

Einar Kyllingstad z drużyną Rospiggarny Hallstavik, fot. archiwum prywatne Einara Kyllingstada

Einar kto przygotowywał Twoje silniki? Doszły mnie słuchy, że w Szwecji sam sobie byłeś tunerem…

Masz dobre informacje albo dobrze szperasz w starych materiałach (śmiech). To prawda. W Szwecji zazwyczaj byłem samowystarczalny pod kątem sprzętu. Miałem silniki i sam przy nich pracowałem. Anglia to była inna bajka. Tam już nie było tak łatwo. Silniki w Anglii przygotowywał mi Reg Randell, który pracował choćby z Johnem Davisem czy później Chrisem Louisem oraz Rayem Mortonem. 

Kiedy Norwegia doczeka się następców Larsa Gunnestada, Einara Kyllingstada czy też Rune Holty ?

To jest bardzo trudne pytanie. W naszym kraju najpierw musi skutecznie zafunkcjonować szkolenie młodzieży. To jest podstawa. Kolejny krok to popularyzacja tego sportu w Norwegii, a do tego koniecznie potrzebny jest nasz rodak w cyklu Grand Prix. Jak widzisz, to nie są takie łatwe tematy. Trzeba być dużym optymistą, aby wierzyć, że żużel w Norwegii będzie się rozwijał. 

Karierę zawodniczą zakończyłeś w 1999 roku.

Tak. Przyszedł taki czas, że poczułem – Einar pora kończyć. I po blisko dwudziestu latach skończyłem, aby cieszyć się normalnym życiem z rodziną. 

Najlepszy i najgorszy moment Twojej kariery?

Najlepszy to bez dwóch zdań tytuł mistrza Szwecji z Rospiggarną oraz brązowy medal par w Poznaniu. Najgorszy to ten zwichnięty łokieć we Wrocławiu. Nie wiadomo co by było, gdybym nie odniósł tej kontuzji. Może startowałbym dalej dla Gorzowa i rozwijał się w polskiej lidze? Nie wiem i już się tego nie dowiem…

Kto w tym roku będzie mistrzem świata?

Oj, to nie pytanie do mnie. Ja już aż tak w tym sporcie nie siedzę. Jeśli jednak pytasz to być może zaskoczę, ale stawiam na Taia Woffindena. 

Ostatnie pytanie. Kto był lepszym zawodnikiem Ty czy Lars Gunnestad?

(śmiech) Ja odpowiem że ja, Lars, że on. Prawda jest taka, że obaj mieliśmy umiejętności i obaj, w pewnym momencie, potrafiliśmy napsuć krwi najlepszym rywalom. 

Dziękuje za rozmowę.

Dziękuje za pamięć. Pozdrawiam kibiców w Polsce, szczególnie tych, którzy mnie jeszcze pamiętają. 

ROZMAWIAŁ: ŁUKASZ MALAKA

2 komentarze on Einar Kyllingstad: Potrafiliśmy napsuć krwi najlepszym
    Mariusz Stal
    14 Sep 2020
     7:56pm

    Świetnie się czyta wywiady z byłymi zawodnikami, wspomnienia wracają. Dzięki i czekam na więcej. Ciekawe co u całej plejady węgierskich zawodników, którzy kiedyś u nas startowali: Adorjan, Kocso, Tihanyi, Petrikovics, Hajdu, to była mocna ekipa

Skomentuj

2 komentarze on Einar Kyllingstad: Potrafiliśmy napsuć krwi najlepszym
    Mariusz Stal
    14 Sep 2020
     7:56pm

    Świetnie się czyta wywiady z byłymi zawodnikami, wspomnienia wracają. Dzięki i czekam na więcej. Ciekawe co u całej plejady węgierskich zawodników, którzy kiedyś u nas startowali: Adorjan, Kocso, Tihanyi, Petrikovics, Hajdu, to była mocna ekipa

Skomentuj