Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Po ostatnich wydarzeniach, których bohaterem był Maksym Drabik, niejednokrotnie wieszczono jego przenosiny do Wrocławia. Jak mówi sam zainteresowany – to bzdury. Dawid Lampart, w szczerej rozmowie, opowiedział nam nie tylko o możliwościach kontraktowych, ale także o przemyśleniach dotyczących poprzedniego sezonu, planach na przyszłość i relacjach z młodszym bratem, Wiktorem.

Początek sezonu 2019 w PGE Ekstralidze był całkiem niezły w Pana wykonaniu. Później było już trochę gorzej. Czy przeanalizował Pan to sobie i już wie dlaczego tak się stało?

Ja myślę, że duży wpływ na to miały sprawy pozasportowe, pozażużlowe, bo tamten rok był dla mnie bardzo intensywny. Ożeniłem się, później przeprowadzka, remonty, zobowiązania biznesowe, potem przerwa w startach i to wszystko tak się ułożyło, że nie wróciłem do tego rytmu, w którym byłem do połowy sezonu. Ta pierwsza połowa sezonu 2019 może nie była rewelacyjna, ale zawsze te 5-7 punktów byłem w stanie zdobyć, co w Ekstralidze nie jest najgorszym wynikiem.

W drugiej części sezonu sztab szkoleniowy trochę żonglował Panem i Robertem Lambertem. Jak to wygląda z perspektywy zawodnika?

Często to wyglądało tak, że do obchodu toru nie wiedziałem czy jadę od początku, czy w ogóle wyjadę na tor choć jeden raz. Zdarzało się, że mieliśmy pewne ustalenia, po czym te ustalenia się zmieniały. Było to ciężkie i dla mnie, i dla Roberta. Tak naprawdę siedzieliśmy w parku maszyn i nie wiedzieliśmy, co się będzie działo. Menedżer Jacek Ziółkowski bardziej stawiał na Roberta, bo zazwyczaj to on jeździł te trzy biegi. Ja niekoniecznie.

Ma Pan trochę żalu? Takiego sportowego?

Nie mam żalu, bo to co było już minęło. Różne są sezony i tyle. Nie ma co roztrząsać i płakać nad rozlanym mlekiem. Muszę sobie znaleźć w przyszłym roku taki klub, w którym będę mógł spokojnie odjechać cały sezon, wystartować we wszystkich meczach i w jak największej ilości biegów. To mi pozwoli wrócić do formy, do której byłem przyzwyczajony, czyli takiej, w której zdobywam około dwóch punktów na bieg.

Kto z kolegów z drużyny najbardziej Pana zaskoczył swoją postawą w poprzednim sezonie?

Poza mną, w tej drużynie wszyscy pojechali dobry sezon. Myślę, że utrzymanie się w Ekstralidze składem, w którym większość chłopaków albo nie jeździła, bo miała przerwę jak Grisza, albo nie startowała w tej Ekstralidze przez dłuższy czas, jak Paweł Miesiąc czy nawet AJ, jest niezłym wynikiem. Moim zdaniem wszyscy pojechali fajnie i nie ma co kogoś specjalnie wyróżniać, bo to cała drużyna utrzymała tę Ekstraligę.

Podpisał Pan w Lublinie kontrakt warszawski. Czy była to przemyślana decyzja?

Podpisałem kontrakt warszawski w Lublinie, ponieważ jeździłem tam przez ostatnie dwa lata i w sumie po rozmowie z prezesem Kubą Kępą nie było żadnych problemów, aby taki kontrakt podpisać. A czy będę tam startował w tym sezonie? Tego jeszcze nie wiem. Dużo będzie zależało od przedsezonowych sparingów, od tego jak w nich pojadę.

Będzie Pan brał w nich udział?

Jeśli tylko będzie mi dane wystąpić w sparingach, to oczywiście, że tak, ale to nie zależy ode mnie. Jeśli się nie uda – będę szukał innych okazji do jazdy na początku sezonu, żeby zacząć startować.

Jeśli jesteśmy przy kontrakcie warszawskim, muszę zadać i to pytanie – czy dzwonił do Pana ktoś ze Sparty?

Nie było ze mną żadnego kontaktu ze strony Sparty Wrocław. Nic mi również nie wiadomo, aby klub z Wrocławia kontaktował się z Rafałem Trojanowskim, który jest menedżerem zarówno moim, jak i Wiktora. Takimi sprawami zajmuje się Rafał. On jest teraz w Tajlandii, także z tego co wiem, przez ostatnie dwa tygodnie nie było żadnych zapytań.

Jest Pan otwarty na propozycje ze wszystkich lig?

Szczerze mówiąc, nie chciałbym startować w drugiej lidze, bo mam większe ambicje. Wolałbym startować w drużynie z pierwszej ligi lub Ekstraligi. Zależy mi żeby czuć się potrzebnym i uniknąć pozycji w drużynie, w której jak jestem to jestem, a jak mnie nie ma, to też jest dobrze.

Czy rozgląda się Pan za startami w ligach zagranicznych?

Wydaje mi się, że żeby zapewnić sobie jazdę w ligach zagranicznych, trzeba najpierw coś reprezentować sobą w lidze polskiej. A druga część sezonu w Ekstralidze, w tym roku, nie była w moim wykonaniu zbyt rewelacyjna. Określiłbym ją raczej słowem mizerna. Za to w Danii jeździłem dobrze. Robiłem tam w każdym meczu po 10 punktów. Poziom tam jest może troszkę niższy, ale tam też jeżdżą zawodnicy z Grand Prix i Ekstraligi, i udawało mi się tam nie raz z nimi wygrać. Mam podpisany kontrakt ze Slangerup Speedway Klub, tak jak w zeszłym roku. Kompletnie nie wyszedł całej drużynie mecz finałowy na naszym torze. Było w tym dużo nie tylko naszej winy, ale też osób, które przygotowywały tor na zawody. Intencja była taka, aby nie pojechał na nim nikt inny, tylko my, a wyszło całkiem odwrotnie. Czasem tak bywa.

Czym mógłby Pana przekonać do siebie potencjalny pracodawca?

Ja nie muszę mieć gwarancji startów, ale wystarczy żeby nie było w drużynie kogoś pod numerem 8. To jest w ogóle moim zdaniem niedobry pomysł, bo wcale to nie wprowadza dobrej atmosfery w drużynie, tylko ją psuje, bo zawsze ktoś tam jest za plecami. Kiedy w naszej drużynie nie było tego numeru 8 to de facto lepiej jeździliśmy niż później, gdy doszedł Grisza i pojawiła się jakaś presja. Ale taki jest regulamin i do niego trzeba się dostosować. Jak ktoś jest dobry, to nie patrzy na numer 8 i to wszystko.

Jak wyglądają Pana przygotowania do sezonu?

Raczej nie odbiegają od tych corocznych przygotowań, ale w tym roku dużo częściej trenuję z Maćkiem Kuciapą. Te treningi są bardzo intensywne, a przy tym są to jedne z ciekawszych, jakich miałem okazję doświadczyć przez ostatnich kilka lat. Widzę efekty, więc do wiosny będziemy trenować razem. Oczywiście, Maciek też ma swoje obowiązki. Kilka dni w tygodniu spędza w Lublinie, bo tam trenuje ze szkółką i Oskarem Boberem. Nie mogę więc ćwiczyć z nim tyle, ile bym chciał. Kiedy nie mam do dyspozycji Maćka – biegam lub jeżdżę na crossie, bo pogoda w tym roku sprzyja.

Jeśli już zahaczyliśmy o cross, widziałam, że generalnie motosport jest dość mocno obecny w Pana życiu. Proszę mi trochę o nim opowiedzieć.

Przygód mieliśmy bardzo dużo, bo dużo jeździmy na wyprawy motocyklowe. Często jeździliśmy np. w góry do Rumunii. Z Rzeszowa mamy też blisko w Bieszczady. Kiedyś zorganizowałem wycieczkę na pitbike’ach z Rzeszowa w głębokie Bieszczady. Przejechaliśmy ponad 100 kilometrów tylko i wyłącznie po bezdrożach. Myślałem, że znam trasę, ale jednak nie znałem (uśmiech). Zeszło nam 12 godzin. Jak dojechaliśmy do celu to 3 albo 4 motory stanęły nam pod bramą bez kropli paliwa. Mieliśmy dużo szczęścia.

Bracia Lampartowie (Wiktor z lewej i Dawid z prawej) często wspólnie jeżdżą na pitbike’ach lub crossie, fot. Lamba Pitbike

Między Panem a Wiktorem jest 11 lat różnicy. Czy to Pan wprowadził Wiktora w świat żużla?

Na pewno miałem na to jakiś wpływ. Pewnie gdybym ja nie jeździł na żużlu, to on raczej też nie, bo u nas w rodzinie nie było żadnych tradycji zawodniczych. Mój dziadek chodził na żużel, tata i wujek także, ale żaden z nich nie startował na żużlu. Ja jako nastolatek musiałem długo namawiać mamę i tatę, żeby dostać zgodę na pierwsze treningi. Później trzeba było mi kupić jakiś motocykl, ponieważ w szkółce w Rzeszowie nie było takowego, więc trochę mi z tym zeszło. Potem Wiktor już podrósł, więc chwila minęła zanim i on mógł startować na żużlu. Od małego jeździł ze mną na motorach. I tak po kolei rozpoczął swoją przygodę. Początkowo, przez pierwszy rok, dwa, starałem mu się pomagać jak mogłem. Mieliśmy wsparcie z rzeszowskiego klubu. Później dogadałem się z Rafałem Trojanowskim, aby wziął go pod swoje skrzydła i jak widać fajnie się rozwija. Wydaje mi się, że obie strony są zadowolone. Oni sobie sami działają i ja się w to nie wtrącam.

Rafał Trojanowski jest menedżerem dwójki braci, choć w dużej mierze sprawuje pieczę nad Wiktorem, fot. FB Lampart Racing

Macie z Wiktorem oddzielne teamy. Dlaczego?

Wiktora w sezonie praktycznie nie ma, więc ciężko byłoby to jakoś pogodzić. Poza tym mamy podobne charaktery, często się kłócimy, często się godzimy. Może to też ma na to jakiś wpływ? (uśmiech). Wiktor odjeżdża mniej więcej 80 zawodów w ciągu roku, ja odjeżdżam 30, więc de facto nie da się tego połączyć.

Czuje się Pan za niego trochę odpowiedzialny?

Już teraz nie. Wiktor jest już dorosły. Rafał nadzoruje jego sprawy biznesowe, żużlowe, wszystkiego pilnuje. Ja jedynie mogę się czuć odpowiedzialny jako jego brat, ale w żużel nie ingeruję. Jeśli potrzebują jakiejś pomocy, konsultacji to oczywiście pomagam.

A na meczach? Wymieniacie na bieżąco uwagi, spostrzeżenia?

Wiktor jest dobrym zawodnikiem, ma ze sobą dobrego mentora, więc nie trzeba mu udzielać rad. Jeśli widzę, że coś mógłby poprawić, aby być lepszym, to oczywiście mogę mu to powiedzieć, ale czy on skorzysta z mojej rady to już jest druga strona medalu. W tym sezonie Wiktor było dużo lepszym zawodnikiem ode mnie, więc to ja powinienem się od niego uczyć, akurat teraz, a nie odwrotnie.

Czy myślał Pan o tym żeby uczyć dzieciaki? Macie w Rzeszowie do tego fajne zaplecze.

W naszym kraju prowadzenie szkółki można traktować wyłącznie jako hobby, bo z tego nie da się żyć. Nie można rzucić wszystkiego i zacząć tylko szkolić dzieci i młodzież, więc to nie jest takie proste. Zdarzyło mi się kilka razy podpowiadać dzieciakom, które zaczynały przygodę z motoryzacją, wytłumaczyć podstawy. Nawet mi to wychodziło, bo mnie słuchały (uśmiech), ale poważniej o tym nie myślałem. Dzięki uprzejmości firmy Greinplast i naszemu uporowi stworzyliśmy fajne miejsce w Rzeszowie, gdzie można pojeździć i na małych pitbike’ach, i dużych motocyklach crossowych. Mamy tor do hard enduro, aby poćwiczyć przejazdy przez opony, kłody, belki. W tamtym roku zrobiliśmy coś na wzór minitoru. Co prawda jest to nawierzchnia ziemna, ale można się poślizgać. Na pewno prowadzenie szkółki jest fajne, ale zabiera bardzo dużo czasu. My dążymy do tego, aby mieć coraz lepsze zaplecze, ale są to plany długofalowe.

Jakie jest Pana marzenie pozażużlowe?

Ja życzę sobie i mojej żonie dużo spokoju i dużo zdrowia, bo ten rok pod względem rodzinnym będzie czymś nowym. Tamten rok był dla nas szalony i przede wszystkim ciężki. Dlatego teraz najważniejsze są dla nas spokój i zdrowie.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała KAMILA JANKOWSKA

ZOBACZ TAKŻE: