Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Przed sezonem w sportach zimowych 2022/2023 nikt się nie spodziewał, że wśród Biało-Czerwonych królami polowania będą nie skoczkowie narciarscy, nie łyżwiarki, czy łyżwiarze szybcy, nie specjaliści biatlonu (dalej w kryzysie), czy nasza jedynaczka w czołówce narciarstwa alpejskiego Maryna Gąsienica-Daniel, ale… snowboardziści!

 

Dla wielu kibiców w Polsce to szok, że nasi sportowcy jeżdżący po stoku na jednej desce nie tylko wyszli z cienia Kamila Stocha, Dawida Kubackiego czy Piotra Żyły, ale ich nawet zaćmili. A tak się właśnie stało! Na rozgrywanych w Gruzji (sic!) mistrzostwach świata w snowboardzie mistrzem został Oskar Kwiatkowski, a medal brązowy zdobyła Aleksandra Król. Oboje startowali na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Chinach w ubiegłym roku, oboje weszli do pierwszej ósemki – i oboje… byli z tego powodu niezadowoleni, bo chcieli medalu. Ta niechęć do sportowego minimalizmu przekuła się w dwa miejsca na podium na Kaukazie Południowym. Przy czym piszę ten tekst z nocy z poniedziałku na wtorek i wiem, że przed naszymi medalistami jeszcze po dwie szanse medalowe.

Brawa dla Polskiego Związku Narciarskiego, który dla tych konkurencji ściągnął zagranicznego trenera ze światowej czołówki i nie żałował pieniędzy na serwismenów – obcokrajowców. To w połączenie pracowitości z uporem, ambicjami i umiejętnością wyciągania wniosków z własnych błędów zaowocowało w przypadku Oskara Kwiatkowskiego i Aleksandry Król medalami MŚ.

Czyżby teraz po „Małyszomanii” i „Stochomanii” czekała nas „Oskaromania”?

RYSZARD CZARNECKI