Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dwa lata temu Valentino Rossi, bezsprzecznie najgłośniejsze nazwisko globalnego sportu motocyklowego, walczył o osiemnasty medal wyścigowych mistrzostw świata w swoim 22. sezonie startów. Wciąż miał też szanse na historyczny, dziesiąty tytuł. Wszystko układało się dobrze, bo kolejny wyścig odbywał się na torze Misano Adriatico, czyli w domu „Vale” – tylko słynny Włoch, oraz Jorge Lorenzo trzykrotnie wygrywali tam w królewskiej klasie. Miało to być więc odbicie i początek drogi do wielkiego triumfu. Wszystko było na miejscu – cudowny tor owiewany śródziemnomorską bryzą z pobliskiego Adriatyku, wspaniała pogoda, dziesiątki tysięcy fanatycznych kibiców Rossiego, reporterzy ze 101 stacji telewizyjnych i ten niepowtarzalny, unikalny klimat wyścigów we Włoszech.

Zabrakło tylko… głównego bohatera. Nie było walki o czwarte zwycięstwo w San Marino, osiemnasty medal i dziesiąty tytuł. Były złamane kości – piszczelowa i strzałkowa, ból żeber i mnóstwo krwiaków, bo tuż przed swoją najważniejszą być może rundą MotoGP w ostatnich pięciu latach, wielki Valentino pogruchotał się… na motocyklu enduro!

Valentino Rossi, władca wyobraźni milionów motocyklistów na każdej szerokości geograficznej, wyścigowy bóg wojny, generator milionów dla serii MotoGP, marketingowy złoty graal, obwarowany dziesiątkami zapisów kontraktowych – postanowił poszaleć sobie na enduro. Ale ten fakt nie jest tak ciekawy, jak tłumaczenie słynnego „Doctora”, czemu sam musiał udać się do doktora. Vale nie mówił nic o przygotowaniach do wyścigu, o tym, że trening enduro daje mu profity w startach w MotoGP – bo oczywiste jest, że nie daje. Rossi powiedział, że odkręcił gaz w endurówce, bo… cholernie to lubi, to jego pasja i wielka miłość.

No, to pewnie już się domyślacie, o czym będzie ten felieton? A może jednak Was zaskoczę? Grzegorz Zengota złamał nogę na motocrossie i się zaczęło, bo zacząć się musiało… Zakazać mx, czy nie zakazywać? Od lat to samo pytanie, ten sam problem i ta sama – moim zdaniem, nieco jałowa – dyskusja. Jakby cały temat fizyczno-motorycznych przygotowań żużlowców zamykał się w crossie. A potem zakażemy enduro? Potem pitbajków i skuterów śnieżnych? To niedorzeczne. Speedway jest sportem stosunkowo mało skomplikowanym, ale chyba nie aż tak! Co zatem poddaję pod dyskusję? Nie to, czy motocrossu zakazywać, czy nie, tylko: czy motocross jest żużlowcom potrzebny? Czy daje im w przygotowaniach to, czego potem wymaga od nich na torze motor bez hamulca, w minutowym wyścigu? Czy może wręcz przeciwnie?

Nie kwestionuję tego, że wielu żużlowców po prostu uwielbia motocross i to też jest szalenie ważny aspekt ogólnych przygotowań, ponieważ na wykonywaniu treningu, który daje satysfakcję, korzysta przede wszystkim głowa. A kiedy głowa czysta, ciało pozytywnie wyczerpane i odpowiedni poziom endorfin – jest dobrze.

Motocross na pewno poprawia ogólną kondycję, oraz wydolność. I to bardzo. Pytanie jednak brzmi – w jakim zakresie jest to potrzebne żużlowcowi? Jakie umiejętności poprawia i jakie nawyki kształci? Nasz najwybitniejszy zawodnik w historii, Tomasz Gollob, uważa, że motocross jest żużlowcowi niezbędny. Gollob wie, co mówi – jest mistrzem świata. A np. taki Nicki Pedersen, trzykrotny czempion, uważa, że to kompletna bzdura, sam na mx nie jeździ i jego zdaniem to chora koncepcja. Ilu zawodników – tyle mądrości. To może inaczej?

Nawyk

Mówimy często o ćwiczonych zimą przez żużlowców padach judo, które uczą gibkości i przydają się przy upadkach. Super – kreowanie naturalnych odruchów, bezrefleksyjnych reakcji. Czemu w takim razie w jednym aspekcie doceniamy pamięć mięśniową, a innym razem rozumujemy całkowicie sprzecznie z tą teorią? Bo co pomaga kreować motocross? Moment startowy? Nie. Jazdę ślizgiem? Nie. Kontrolę motocykla bez hamulca? Też nie. Pracę sprzęgłem? Przeciwnie – zbyt wiele motogodzin na mx może zaszkodzić i kusić do chwytania za klamkę w żużlówce – nie mędrkuję tutaj, usłyszałem to w rozmowie z pewnym zawodnikiem. „W jednym sezonie dużo jeździłem na mx, ale kiedy podczas wyścigu ruszyłem odruchowo palcami w stronę klamki sprzęgła, to odstawiłem motor crossowy do garażu i odtąd nie jeżdżę nim od wiosny do jesieni” – usłyszałem. W kuluarach oczywiście.

Do szerokich rozważań teoretycznych skłoniła mnie dwa lata temu dyskusja w gronie najlepszych na świecie zawodników hard enduro. Kilku z nich naprawdę interesuje się żużlem, a wszyscy są specjalistami od biomechaniki, teorii ruchu, motoryki, odżywiania. I mają fachowo dobrany, różnorodny, komplementarny i dedykowany program treningowy. Podśmiewywali się, że żużlowcy zimą biegają na nartach i jeżdżą na crossie, przebiegają półmaratony po lesie itp., robiąc – według nich – dokładnie nie to, co powinni. Pogadaliśmy, wysłuchałem wielu argumentów i temat wydał mi się tak ciekawy, że zacząłem go trochę drążyć. Niemożliwe przecież, żeby myliła się cała dyscyplina!

Spotkałem się z fachowcami, pokręciłem po AWF-ach, trochę poczytałem i wnioskuję, co następuje. Zaznaczam, że nie podaję żadnych prawd objawionych, nie stawiam się w roli fachowca, który wszystko wie najlepiej, a sam na żużlu nigdy nie jeździł. Pytam tylko, proponuję temat do dyskusji i zachęcam do refleksji. Oto, czego się dowiedziałem i co – przynajmniej względnie – zrozumiałem.

Błysk

Przede wszystkim skończmy w końcu porównywać żużel do motocrossu, F1, czy piłki nożnej. Zgadzam się, że bliżej mu do skoków narciarskich, ale bynajmniej nie ze względu na niszowość dyscypliny. Czas wysiłku, refleks, mobilizacja – tu są podobieństwa. Tak samo: sprint, lekkoatletyczne mioty, skoki wzwyż i w dal. To są być może, paradoksalnie, dyscypliny zbliżone do żużla, jeśli weźmiemy pod uwagę funkcjonowanie organizmu.

Idąc dalej można wnioskować, że w sferze motorycznej motocross jest przeciwskuteczny, programując ciało żużlowca (a przede wszystkim – jego mózg i mięśnie) do kompletnie innych zadań. Koduje w mózgu i całym organizmie biegunowo odmienne nawyki. Ciało szykuje się na długotrwały wysiłek, podświadomie rozkłada maksymalną koncentrację na długi czas, przyzwyczaja zawodnika, że faza wytężonej pracy trwa, dajmy na to – pół godziny.

A speedway to eksplozja! Kilka sekund bezpośredniej koncentracji pod taśmą, błyskawiczny refleks, siła i minutowe zapotrzebowanie tlenowe. Trzeba przez 60 sekund utrzymać kierownicę w łapach tak, żeby motor szedł, a tylne koło cięło koleiny i nierówności, jak stalowy lemiesz. A potem… zazwyczaj przez dobry kwadrans wyrównywać oddech, relaksować się i przygotowywać do kolejnego wybuchu emocjonalno-motorycznego.

Refleks

Żaden wysokiej klasy sprinter nie biega treningowo długich dystansów, ale ćwiczy krótkie interwały i godziny spędza na siłowni. Tak samo, jak np., skoczek narciarski. Zasada jest podobna – szybkość reakcji, wystrzał i krótki wysiłek. Do tego trzeba przyzwyczajać organizm i centralny ośrodek nerwowy. Dbać o rozwój włókien szybkokurczliwych w mięśniach. Te mają dwojakie przełożenie na dyscyplinę taką, jak żużel. Po pierwsze ułatwiają błyskawiczne wygenerowanie maksymalnego potencjału całego organizmu. Odpowiednio „zakodowany” treningiem zawodnik będzie sprawniejszy przy krótkich próbach wysiłkowych – a to idealnie pasuje do speedway’a. Długie biegi, czy półgodzinne wyjazdy na tor motocrossowy przynoszą dokładnie odwrotny skutek. Po drugie, włókna szybkokurczliwe są bardzo mocno unerwione. Systematyczna praca nad ich wzmacnianiem rozbudowuje i kształtuje ich strukturę, a im lepsze unerwienie i im więcej połączeń neuronowych w ciele – tym lepszy refleks! Człowiek to bardzo skomplikowana, ale jednak – maszyna. Kiedy mózg zarejestruje ruch zamka – daje impuls. W wielkim uproszczeniu ten impuls musi przebyć drogę od centralnego ośrodka do ramienia i przez przedramię dotrzeć ostatecznie do dłoni zwalniającej klamkę sprzęgła. „Wędruje” właśnie połączeniami neuronowymi, zatem im jest ich więcej i im lepszą mają strukturę – tym szybsza reakcja!

Siła

Siła. Chodzi o siłę. Dlatego sprinterzy, pływacy krótkodystansowi, czy skoczkowie narciarscy spędzają mnóstwo czasu na siłowni. Tyle, że to nie jest „tradycyjny” trening. Chodzi o to, żeby dźwigać duże ciężary, ale przy małej liczbie powtórzeń i odpowiednio rozplanowanej powtarzalności. Ważący po 50 kilogramów skoczkowie robią przysiady ze sztangą ważącą pod 150 kg. Ale robią je dwa, góra trzy. I nie chodzi tylko o wzmocnienie mięśni nóg, które głównie odpowiadają za wybicie z progu. Chodzi o zakodowanie organizmu do maksymalnego, ale jednocześnie krótkotrwałego wysiłku, w połączeniu z koncentracją. Są na to odpowiednie programy akademickie. Zestawy ćwiczeń poprawiających jednocześnie siłę i dynamikę, przy zachowaniu skupienia, kształtujące szybką reakcję na zaskakujące bodźce. Mocny, krótkotrwały wysiłek z dodatkiem „reakcji na niespodziewane zadanie” – jak najszybsze naciśnięcie zapalającej się lampki, odnotowanie sygnału dźwiękowego wraz z lokalizacją pochodzenia źródła dźwięku itd. Czyż to nie brzmi, jak program skrojony pod żużel? Koncentracja i refleks przy starcie, siła i sprawność przy dojeździe do łuku, oraz natychmiastowe „wyczucie” atakującego rywala, którego trzeba zlokalizować np. po dźwięku zbliżającego się silnika… A wszystko to w sekundy, a nie godziny.

Od razu odpowiadam na dwa najczęściej pojawiające się kontrargumenty, które padały w moich rozmowach z żużlowcami i trenerami. Nie chodzi o to, żeby całkowicie zrezygnować z pracy nad kondycją i wytrzymałością. Jest ona bardzo potrzebna, ale – jak wskazują badania – głównie przy regeneracji po wyścigu i zawodach. Dobra kondycja pozwala po prostu organizmowi szybciej wrócić do równowagi. Po drugie – w zarysowanym systemie nie chodzi o rozrost masy mięśniowej, a przez to – pewne „usztywnienie” organizmu i przyrost wagi. Należy dobrać taki trening, który zwiększy potencjał mięśni przy zachowaniu ich struktury. Uniknięcie zjawiska hipertrofii (wzrost objętości i masy mięśnia) byłoby pewnie dla znakomitej większości żużlowców kluczowe aż do momentu, kiedy przepisy nakażą ważyć motocykl razem z zawodnikiem. Znamy dziś wiele sposobów na osiągnięcie takiego rezultatu, Już proste ćwiczenia pozwalają zwiększyć siłę mięśni i poprawić ich unerwienie (kluczowe dla szybkości reakcji) o 15-30%, nie powodując zmian w budowie ciała zawodnika. Trzeba jednak pamiętać o dobraniu całościowego programu (trening, dieta, regeneracja), bo granica między progiem pozytywnego pobudzenia a zmęczeniem jest bardzo cienka.

Jazda w ciemno

Problem w tym, że brakuje tak naprawdę naukowych, poważnych publikacji dotyczących sportów motocyklowych w ogóle. Przez swą specyfikę dyscypliny te nie są obszarem badań akademików, którzy zajmują się głównie „tradycyjnymi” sportami, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i gier zespołowych. Skąd w takim razie obszerna wiedza na temat kompleksowego treningu np. u Tadeusza Błażusiaka? Dziesiątki przeczytanych książek nt. biologii, biomechaniki, struktury kostnej i tkankowej organizmu sportowca, setki konsultacji, udział w programach testowych – wszystko po to, by jak najlepiej poznać własny organizm, jego mocne i słabe strony, oraz – przede wszystkim jego zapotrzebowania przy wykonywaniu określonych zadań. Tadek powiedział mi ostatnio, że ciało to taki „system naczyń połączonych, ale z ustaloną ilością paliwa. Trzeba je umiejętnie i świadomie przelewać z jednego w drugie, by osiągnąć pożądane rezultaty. Organizm można przystosować do wielu specjalizacji i poprawić określone parametry, ale wymaga to lat doświadczeń, konsekwencji i dużej wiedzy własnej, bądź zaufania do fachowców najwyższej klasy”. On, startując w katorżniczych, wielogodzinnych wyścigach, musi mieć potworną wytrzymałość i ogromną siłę. I ma tę siłę, choć z pozoru wygląda na chuderlaka i nosi na luźno rozmiar spodni 30. Ale siłować się z nim na rękę nie polecam. Tadek – a jakbyś był żużlowcem, to jak byś trenował – zapytałem kiedyś? „Duże ciężary, krótkie serie, siła – czyli refleks, mądra regeneracja i wydolnościówka, oraz wytrzymałościówka ograniczone do minimum. Nawet bym nie biegał, nie mówiąc o motocrossie, czy enduro. Skoczkowie w sezonie mają przykaz, by nawet chodzić jak najmniej! Każdy trening, ale także wykonywanie codziennych czynności musi przyzwyczajać organizm do aktywności, którą ma wykonywać na najwyższym poziomie. Skoro żużlowiec ma wybuchać na minutę i w tak ograniczonym czasie, zachowując pełną koncentrację, osiągać maksimum wydolnościowe i siłowe, to na grzyba mu katowanie długich dystansów i kodowanie całemu skomplikowanemu układowi mięśniowo-nerwowemu, że siły trzeba rozkładać na dłużej, że ma być gotowy na maratoński wysiłek? A to wpaja motocross”. Zaznaczam w imieniu Tadka, że to jego autorska koncepcja i prosił mnie bardzo, że nawet jeśli o tym gdzieś wspomnę, to żebym nie przedstawiał go w roli eksperta, który pozjadał wszystkie rozumy. Co niniejszym czynię. I zapewniam, że on ma swoje dyscypliny i nie ma zamiaru nikogo pouczać. Ale, kiedy startuje w zimowej serii SuperEnduro, większość jego aktywności trwa 8 minut – tyle, ile wyścig. Szybki rower – 8 minut, ostry bieg – 8 minut, jazda kartingiem (niby dla zabawy i relaksu) – 8 minut itd., itd. On po latach wie, że to działa.

Organizm można zakodować

Historię w podobnym stylu opowiadał mi kiedyś w swoim domu Ivan Grikurovi, wybitny trener podnoszenia ciężarów. Jadąc kiedyś na rowerze po wsiach rodzinnej Osetii, zatrzymał się przy grupie chłopców, którzy rozgrywali mecz piłki nożnej. Jak to Gruzini – ambitni, zażarci, krzyczący itp. Był w śród nich jeden, który wyróżniał się sylwetką i zachowaniem. Miał nadwagę i w gąszczu śmigających jak małe motorki kolegów, nie nadążał  nawet przebiec z obrony do ataku. Był poza grą. Ale kiedy przypadkiem piłka trafiła pod jego nogi, dosłownie się zapalał! Krzesał z siebie nagle jakieś dziwne siły i dynamikę, o jaką nikt go nie podejrzewał. Bramek nie zdobywał, bo ten moment aktywacji trwał bardzo krótko. Grikurovi wiedział, że takiego właśnie chłopaka potrzebuje do dźwigania! Ma być spokojny, może nawet nieco ociężały, ale musi mieć umiejętność chwilowego wygenerowania ogromnego potencjału. Porozmawiał z nim po meczu, a następnego dnia zawiózł swoim żiguli do Cchinwali. Zaczęli wspólnie trenować. Po latach Grikorovi traktowany jest przez swojego podopiecznego, jak ojciec i dostaje od niego podarki w postaci domu, samochodu, wakacji. Chłopak zapowiedział, że całe życie będzie spłacał dług wdzięczności. Bo tym nieruchawym grubaskiem z abchaskiej wsi był Kakhi Kakhiashvili – jeden z najwybitniejszych sztangistów w historii i trzykrotny mistrz olimpijski. Prawda, że historia ładnie pasuje do rozważań o predyspozycjach i potrzebach jednostek w wielkim sporcie? Organizm ludzki to fascynująca maszyna, którą można rozgryźć i zaprogramować.

Try trial

Jest jeszcze PAP, czyli Post Activation Potential. Stosunkowo nowe odkrycie, ale już stosowane u skoczków i sprinterów. Okazuje się, że mocny, ale krótkotrwały wysiłek fizyczny przed ważną próbą sportową (znowu siła, siła, siła!) znacznie poprawia możliwości organizmu – refleks, dynamikę i krótkotrwałą wytrzymałość przy zachowaniu stuprocentowej koncentracji. Czego więcej potrzeba żużlowcowi? Odpowiedź wielu z nich zabrzmi oczywiście: motocrossu! I to cały paradoks. Chcą kontaktu z manetką, wyczucia, kochają motocykle itd.? To może… trial? Nie ma tam niebezpiecznej, narażającej na poważne kontuzje prędkości, ale są technika, balans, refleks, praca sprzęgłem, koncentracja i siła. Duża siła. Żeby pokonywać nawet podstawowe przeszkody, trzeba w pełnym balansie zachować zimne nerwy i pełne skupienie, fenomenalnie czuć motocykl, niezwykle precyzyjnie użyć sprzęgła i wygenerować mnóstwo siły, a chwilę później znów być spokojnym i skoncentrowanym, żeby ustać na podnóżkach. I taki trening naprawdę męczy nie mniej, niż motocross. To co chłopaki – trial challenge!? (śmiech).

Bardziej od tego, że ostatnio wielu żużlowców rozchrzaniło się na crossie ciekawi mnie to, że Pawlicki, Jeleniewski i Zengota doznali bardzo podobnych urazów. Dlaczego? Dwa razy – okej, ale trzy? Czy to może być przypadek? Motocross to gra dla fachowców, którą trzeba poznawać od małego. Nikt myślący nie będzie dla funu skakał z desantowym spadochronem z dużych wysokości – tak dla zabawy, dwa razy w roku, a potem przerwa… Żeby robić duże rzeczy na motocrossie, trzeba od małego trenować technikę, pozycję na motocyklu, opadać właściwie ze skoków, by tysiące mikrourazów wzmacniały odpowiednie kości i tkanki miękkie – stopniowo: od najmniejszych hopek, po gigantyczne półki. Innej drogi nie ma. To znaczy jest, ale cholernie ryzykowna. I, w kontekście żużlowców pytanie zasadnicze – czy naprawdę potrzebna? Bo mx uczy wytrzymałości, rozkładania sił i dozowania potencjału. A żużlowcy to sprinterzy, a nie maratończycy.

Dlatego moja odpowiedź na pytanie „czy zakazywać motocrossu?” brzmi: nie. Bo zakaz niczego nie rozwiąże w przypadku ludzi potrzebujących adrenaliny. Poza tym zakazywanie czegokolwiek raczej z góry uważam za złe i w tym przypadku jest podobnie. Zakaz mx otworzyłby tylko nowe pola: pitbike, bmx, skutery wodne itp. Natomiast na pytanie, „czy żużlowcy powinni jeździć ostro na motocrossie?” odpowiadam: nie wiem. To zawodowcy, mają świadomość, czym ryzykują. Jeśli decyzja poprzedzona jest poważną analizą i wynika ze świadomego ułożenia planu przygotowawczego, albo po prostu wielkiej pasji – niech to robią. Sportowiec sfrustrowany to żaden sportowiec.

Wystarczy tych rozkminek. To chyba brak ligi w najbliższy weekend skłonił mnie do tak głębokich przemyśleń. I tak – ilu Polaków, tyle opinii: jedni z marszu na pewno uznają to za bezsensowne filozofowanie, inni nie doczytają do końca, ale może ktoś będzie miał temat do przemyśleń na święta, których życzę spokojnych.

TOMASZ DRYŁA

One Thought on Dryła: Zakaz zakazywania mx. Nakaz myślenia
    Artemi Panarin
    18 Apr 2019
     11:29am

    Czyli Niki Pedersen wie co mówi. Wydaje się również, że być może trening wytrzymałościowy (bieganie etc.) żużlowcy stosują dla zbicia wagi. No ale to nie ta kolejność. Porównanie do skoków narciarskich jest trafne. Dodałbym jeszcze, że dla żużlowców bardziej adekwatne, byłoby przygotowanie Marcela Hirschera czy Mikaeli Shiffrin. No i jest pole do popisu na przyszły sezon aby jakaś agencja/akademia przygotowała zawodnika np. wg sposobu Teddyego łącznie z badaniami i syntezą…

Skomentuj

One Thought on Dryła: Zakaz zakazywania mx. Nakaz myślenia
    Artemi Panarin
    18 Apr 2019
     11:29am

    Czyli Niki Pedersen wie co mówi. Wydaje się również, że być może trening wytrzymałościowy (bieganie etc.) żużlowcy stosują dla zbicia wagi. No ale to nie ta kolejność. Porównanie do skoków narciarskich jest trafne. Dodałbym jeszcze, że dla żużlowców bardziej adekwatne, byłoby przygotowanie Marcela Hirschera czy Mikaeli Shiffrin. No i jest pole do popisu na przyszły sezon aby jakaś agencja/akademia przygotowała zawodnika np. wg sposobu Teddyego łącznie z badaniami i syntezą…

Skomentuj