fot. Jarosław Pabijan
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Zapraszamy na drugą część rozmowy będącej efektem wizyty w domu Tomasza Golloba. Domu wypełnionym kevlarami, medalami, pucharami. Czy jest szansa na powrót do jakiejkolwiek sportowej rywalizacji? Książka czy film? Co u brata Jacka? Dlaczego nie zapadła decyzja o przenosinach do teamu rajdowego? To tylko kilka pytań, na które poznajemy odpowiedzi.

Bartosz Zmarzlik wywalczył tytuł mistrza świata bez angielskiej zaprawy. To znaczy, że on już nie musi się decydować na jazdę w tamtejszej lidze?

Powiem tak – mistrzów się nie osądza. Bartek sam wie, czego najlepiej potrzebuje. Dziś mamy zupełnie inną generację zawodników i bardzo trudno powiedzieć, co dla kogo jest kluczowe. Jeśli ktoś zostaje mistrzem świata, to ciężko przecież uznać, że do bycia najlepszym jeszcze mu czegoś brakuje.

Pan podczas swojej kariery aż 311 razy wywalczył podwójne ligowe zwycięstwo z bratem Jackiem. W czym tkwiła tajemnica doskonałej jazdy parą?

Odpowiedź jest bardzo prosta – te zwycięstwa to był efekt naszej ciężkiej  pracy. Myśmy razem jeździli wiele lat i doskonale się rozumieliśmy. Zresztą, mi się dobrze też jeździło z każdym zawodnikiem bydgoskiej Polonii. Nie bez znaczenia jest fakt, że kiedyś inaczej wyglądały też treningi. To wszystko było zupełnie inne, bardziej zespołowe. Wszyscy trenowaliśmy razem, nieraz nawet pół dnia, aby się dobrze dopasować. Teraz treningi – z tego, co widzę – mają charakter bardziej indywidualny.

Wtedy nawet na mecze wyjazdowe jeździło się całą drużyną, jednym autobusem. Z przodu zawodnicy, a z tyłu motocykle. To dopiero była więź…

Dokładnie tak było. Wszyscy podróżowali razem.

Co dziś porabia Jacek?

Najlepiej gdyby on sam powiedział, nie chcę tego robić za niego. Jacek przebywa w Polsce, spokojnie żyje i mogę powiedzieć, że naprawia swój organizm. 

Klan. Trochę wspólnie wygrali. Tomasz, papa Władysław i Jacek.
. FOT. JAROSŁAW PABIJAN

Tak bardzo jest zniszczony przez motorsport?

Tak. Jego organizm, można powiedzieć, jest bardzo mocno popsuty. Urazy kręgosłupa, biodra, noga – ma nad czym pracować i to też nie jest łatwe.

Pachnie wymianą stawów biodrowych? Pytamy, bo to teraz szybko dopada ludzi, np. sportowców.

Niewykluczone, że w jego przypadku może to nastąpić, ale – tak jak mówię – najlepiej porozmawiajcie z samym Jackiem.

Był taki Wasz wspólny, pamiętny bieg. Ostatni w meczu. 1994 rok, Wrocław. Oszukaliście wtedy, w pozytywnym słowa znaczeniu, Tommy’ego Knudsena i Dariusza Śledzia. Wydawało się, że Sparta nie może przegrać, a jednak Gollobowie ukradli te dwa punkty…

Wiecie, że oglądałem sobie ostatnio ten bieg? Bez wiary w zwycięstwo nie ma co myśleć o sukcesach. Ja w tym wyścigu, tak naprawdę, nic wielkiego nie robiłem. Jechałem swoim tempem i uważam, że za bardzo Knudsenowi nie przeszkadzałem. To Tommy w pewnym momencie popełnił błąd.

A jego pretensje po wyścigu nie były słuszne.

Moim zdaniem nie były do końca uzasadnione. 

Egon Müller, mistrz świata z 1983 roku, twierdzi, że Tomasz Gollob byłby kilkukrotnym globalnym championem, gdyby klan Gollobów bardziej ufał zagranicznym tunerom.

Kolejny mit. Inaczej to wygląda z ówczesnej perspektywy Egona, a inaczej z naszego punktu widzenia. Dziś zawodnicy mają sprzęt od najlepszych tunerów, których jest dwóch. Egonowi łatwo się mówi, ale, uwierzcie, mnie, osobie ze „wschodu”, też nie było łatwo dostać się do upragnionego, najlepszego tunera. Wydawałem na sprzęt krocie marek niemieckich czy dolarów i to była studnia bez dna. My nie mieliśmy możliwości posiadania tego samego sprzętu jaki miał choćby Hans Nielsen czy inny klasowy wówczas zawodnik. Nie było takiej opcji i ja to rozumiałem. Po prostu nie mogłem się dostać do najlepszych tunerów. Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Mamy dwóch klasowych tunerów i oni decydują, kto w danym roku  będzie mistrzem świata. Jest to śmieszne, zabawne i dla mnie, niestety, niezrozumiałe. 

A uważa Pan, że motocykl powinno się ważyć razem z zawodnikiem?

Zdecydowanie tak, bardzo cenna uwaga. Ja to mówię otwarcie od kilkunastu lat. Niesprawiedliwe jest ważenie samego motocykla. Maszyna, ubiór oraz zawodnik – to powinna być jedność. Wtedy byłoby zdecydowanie bardziej sprawiedliwie.

Tomasz Gollob i Sławomir Drabik.

Doszły nas słuchy, że kilka lat temu był Pan bliski zostania jeźdźcem firmowym jednego z zespołów motocyklowych, co by oznaczało rozstanie z torem żużlowym.

Miał miejsce taki epizod. Bodajże w 2015 czy 2016 roku byłem w Abu Dhabi i Dubaju na rajdach, które są elementem przygotowań do Dakaru. Wtedy pojechałem tam nie bez powodu, zamierzałem się przekonać, jak ewentualnie można się przygotować do startu w imprezie. Chciano mnie sprawdzić i zobaczyć jak sobie radzę. Brałem też udział w rajdzie motocyklowym Baja 300 w Niemczech, gdzie startowałem na motocyklu Joana Barredy. Na husqvarnie. Nawiasem mówiąc, bardzo przykre jest dla mnie to, że i w Emiratach Arabskich, i w Niemczech na Baja 300 uczył mnie sam Paulo Goncalves. Portugalczyk, który w styczniu zginął na trasie Dakaru, a w 2015 roku ukończył imprezę na drugim miejscu, za Marciem Comą. On mi udzielał rad i pokazywał, jak odczytywać roadbooki, jak je kreślić, jak używać we właściwy sposób.

To była wstępna selekcja do Dakaru?

Mnie tam zaprosili Rafał Sonik z zespołem oraz team niemiecki Barredy i Goncalvesa, z którym bardzo się zbliżyłem. Wszystkiego mnie uczył. Tymczasem w styczniu się dowiedziałem o jego kraksie na Dakarze. Miał wypadek, a gdy dotarły do niego służby, był już nieprzytomny.

To prawda, że pojawił się wtedy dylemat – wysiadać ze speedwaya i brać za rajdy, czy może dalej trwać przy głównej miłości życia?

Tak. Była propozycja po rajdzie Baja 300, abym został członkiem niemieckiego teamu. Nie mogłem sobie jednak na to pozwolić, bo miałem już podpisany kontrakt w Polsce na występy w klubie żużlowym. A tego nie dałoby się pogodzić. Zrezygnowałem zatem z tej możliwości, zostałem przy żużlu. Namowy były na tyle silne, że – przyznaję – wróciłem do Polski i się zastanawiałem. Rozmawiałem o sprawie z kilkoma osobami. Zostałem jednak przy żużlu i tym samym nie zbliżyłem się do tego rajdowego układu. Szczerze powiem, że marzyłem o tym, aby jeździć w rajdach dla polskiego teamu i to też był jakiś czynnik, który zaważył na mojej decyzji. Przez kolejne dwa lata czyniłem starania, aby związać się z polskim teamem, jednak wiemy, co się stało wiosną 2017 roku. Ale słuchy doszły panów dobre.

fot. Paweł Prochowski

Sporo się zawsze mówiło o Tomaszu Gollobie jako biznesmenie. Sporo, ale głównie po cichu. Co się okazało udanym biznesem, a na czym się Pan sparzył?

Co wyszło w biznesie? To, że jeździłem na żużlu, tak bym to określił. O innych sprawach biznesowych nie mówmy, to są zupełnie inne bajki.

Przy okazji ostatniego sukcesu Zmarzlika sporo mówiło się też o Pana cegiełce. Sam Pan przytaczał takie słowa, które dawno temu miał skierować do Bartka, mianowicie „Ja ci, młody, skrócę tę drogę do tytułu mistrza świata”. No właśnie. A co zmieniłby Pan dziś w swojej drodze po tytuł, która okazała się drogą okrężną. Nie wsiadł Pan do windy, lecz szedł schodami naokoło.

To są dwa wątki. Pierwszy to taki, że ja tę drogę przebyłem i nie była ona łatwa. U schyłku swojej kariery poznałem Bartka i zacząłem mu podpowiadać, gdy miał 13 czy 14 lat. Trenowaliśmy któregoś razu na torze w Gorzowie, Bartek podszedł i powiedział, że chciałby kiedyś jeździć jak ja. I też być mistrzem świata. Powiedziałem mu, że jest to możliwe, ale trochę to potrwa. Zaznaczyłem jednocześnie, że jeśli będzie moje uwagi przekładał na swoją żużlową pracę, to skrócę mu ten czas oczekiwania o jakieś dziesięć lat w stosunku do siebie. Wszystko, co mogłem, mu przekazałem. Wspólna  nasza droga polegała na tym, że przekazywałem Bartkowi wszystkie możliwe wskazówki z prośbą, aby on w nie wierzył i mi zaufał. Bo to, co za każdym razem powiem, nie będzie kłamstwem, lecz prawdą. Bartek wielokrotnie sprawdzał te moje wskazówki i w momencie, gdy zaczął w nie wierzyć, droga po tytuł zaczęła się skracać. Człowiekowi jest łatwiej, gdy może korzystać z czyichś, sprawdzonych już porad. A wracając do pytania, dlaczego Bartek szedł tak krótko, a ja tak długo… Ja miałem nieporównywalnie trudniejszą przeprawę, której w żaden sposób nie można porównać do obecnych czasów w żużlu. Ja musiałem walczyć tak naprawdę ze wszystkim. Dziś mamy zupełnie inny czas. Bartek jeździ bardzo dobrze i robi swoje motocykle u najlepszego tunera na świecie, u Rysia Kowalskiego. Nie ma problemów logistycznych z pokonywaniem granic, nie musi walczyć z tunerami, wreszcie nie musi walczyć z tyloma doskonałymi zawodnikami naraz. To wszystko ma ogromny wpływ.

fot. Paweł Prochowski

Wasze ciała i sylwetki – Pana oraz Zmarzlika – bardzo się jednak różnią. To znaczy, że te uwagi nie zawsze musiały być podane na tacy, lecz niekiedy należało je przemielić i przełożyć na siebie?

Tak. Bartek jest niższy i mniejszy. Musiał te uwagi przetworzyć na swoje potrzeby. Zawsze to Bartkowi powtarzałem – wszystko musisz dopasować do siebie i do swoich warunków. Bartek to jedyny zawodnik, z którym się bardzo dobrze rozumiałem, jeśli chodzi o przekazywanie wskazówek. Bo w żużlu, panowie, jest tak – jeżeli zawodnik się pyta o coś drugiego zawodnika, to sugestie nie zawsze są do końca trafne. Ja dużo wskazówek przekazywałem też innym i wielu z nich sądziło, że Gollob mówi nieszczerze. A ja, uwierzcie, zawsze byłem szczery. Ale to już od samego sportowca zależy, co zrobi, jak zrobi i czy przełoży to na wygrywanie. 

Kto w tym roku zdobędzie tytuł mistrza świata? Ale oczekujemy konkretnych nazwisk. Jako zawodnik mógł Pan mówić „jest nas szesnastu, każdy chce wygrać”, lecz dziś, od eksperta Golloba, chcemy wyciągnąć konkrety…

Myślę, że w rozkładzie sił nic się nie zmieni. Każdy ma swoje szanse, ale powiem po swojemu – dziś wygrywać jest w stanie każdy, lecz na koniec mistrzem świata może zostać niewielu. Rundę może wygrać każdy, ale w walce o tytuł będą się liczyli Zmarzlik, Madsen i Sajfudtinow. Czy ktoś do nich dołączy, przekonamy się w trakcie sezonu. 

A w jakiej roli, w trakcie nowego sezonu, widzi siebie Tomasz Gollob? Komentatora, eksperta, kibica, dyrektora sportowego? Polonii Bydgoszcz, rzecz jasna.

W każdej roli czuję się dobrze. Dopóki będę mógł, i dopóki będę chciany, to chcę tych roli grać jak najwięcej i do każdej pochodzę poważnie. Jednak powiem wam szczerze, że najłatwiej chyba odnaleźć się w tej bydgoskiej roli. To, co robi Jurek Kanclerz w Bydgoszczy, jest bardzo pozytywne i zasługuje na słowa uznania. 

On przemierzył za Panem pół świata. I tak mu się spodobało, że do dziś nie opuścił ani jednej rundy Grand Prix, co też uznajemy za mistrzostwo świata. Kiedy się poznaliście?

Jerzy to bardzo pozytywna postać w moim życiu. Poznaliśmy się jakieś trzydzieści lat temu, chyba koło 1990 roku. Jurek jest dla mnie jak drugi ojciec, łączy nas serdeczna znajomość i nawzajem sobie kibicowaliśmy. Powiem szczerze – kiedyś nie wierzyłem, że jakiś człowiek jeździ na wszystkie turnieje Grand Prix. Takich ludzi jak Jurek już w nowym pokoleniu nie ma. To ostatni taki dinozaur. 

Kibice się zastanawiają, czy doczekają jeszcze prawdziwej, szczerej do bólu autobiografii Tomasza Golloba. Kiedyś Pan wspominał, że po zakończeniu kariery przyjdzie pora na taką szczerą opowieść.

Myślę, że na książkę jest szansa. Nie ukrywam jednak, że byłoby fajnie, gdyby powstał film o mojej skromnej osobie. Tytuł… O, to byłby dobry tytuł – „Jaką drogę trzeba pokonać po tytuł mistrza”. Powiem więcej – niewykluczone, że być może kiedyś się takiej produkcji doczekamy. Mam pewne propozycje i zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Rozumiemy, że wstępne porozumienie już jest. Kto te propozycje składa? Canal+?

Ten temat na razie zostawmy. Zobaczymy czy i kiedy coś z tego wyjdzie. Póki co, jest za wcześnie na jakieś szczegóły. 

Jednego jesteśmy pewni. Rywalizację sportową ma Pan wyrytą w DNA. Czy wobec tego ma Pan wciąż marzenie, by do tego sportu wrócić w jakiejkolwiek roli i znów poczuć zew rywalizacji? Rafał Wilk kolekcjonuje złota paraolimpijskie w jeździe handbike’em, może Pan – gdyby zdrowie pozwoliło – też mógłby sobie znaleźć podobne poletko?

Na pewno nie będę mógł rywalizować choćby w takich sportach jak Rafał Wilk, bo organizm na to nie pozwoli. Dążę do tego, by stanem zdrowia dorównać Krzysiowi Cegielskiemu, choć różnica jest taka, że on ma brzuch, a ja nie. Mówię tu o pracy mięśni w tych partiach ciała. Jestem bardzo ostrożny w wybieganiu w swoją przyszłość. Na razie walczę o to, żeby niemożliwe dla innych, ale możliwe dla mojego sposobu myślenia się ziściło. Żeby nogi w jakiś sposób funkcjonowały. Pracuję cały czas nad sobą i mam nadzieję, że postępy będą. Póki co, bóle spastyczne się zmniejszyły w części brzucha i w części piersiowej – dzięki operacji. Czekają mnie kolejne operacje, które, mam nadzieję, będą poprawiały sytuację. Ale, póki co, kwestia uprawiania jakiegoś sportu jest dla mnie bardzo odległa.

fot. Paweł Prochowski

Leczenie, kolejne operacje to ogromne koszty.

Powiem wam, że na to wszystko trzeba mieć worek pieniędzy. Ja sobie z tego kiedyś sprawy nie zdawałem. Nie wiedziałem, ile człowiek będzie potrzebował. Dla mnie to jest studnia bez dna. Nie wspomnę też o tym, jak wiele osób już mi pomogło. Były bale charytatywne, inne inicjatywy, za które za waszym pośrednictwem wszystkim bardzo chcę podziękować. Poglądowo – operacja w Szwajcarii to koszt około pół miliona euro, choć trzeba zaznaczyć, że to też kwestia bardzo indywidualna. 

Śledzi Pan sprawę młodego Drabika?

Tak. Staram się i jestem z wydarzeniami w żużlu na bieżąco. Dla mnie, powiem szczerze, to jest niezrozumiałe. Nie łapię tego, co się dzieje w świecie używek, spraw dopingowych. Za moich czasów takich problemów nikt nie miał. 

Co by zmienił Tomasz Gollob w polskim żużlu? Co się Panu nie podoba?

Nie, nie. Absolutnie nie piszcie, że Gollobowi coś się nie podoba. W moich oczach do zrobienia jest w dyscyplinie bardzo wiele, aby ten sport się rozwijał i przetrwał. Należałoby wprowadzić wiele zmian. Bo koszty nie powinny zabijać młodych ludzi, którzy chcą ten sport rozwijać. Aby dziecko mogło trenować, nikt nie powinien brać kredytów czy wydawać ostatnich pieniędzy. Żużel powinien być bardziej dostępny dla tych, którzy chcą go uprawiać. Obecnie ten sport jest dla młodzieży za drogi.

Zwiedził Pan wiele krajów, wiele zakątków świata. Gdzie Tomaszowi Gollobowi podobało się najbardziej?

Nie należy do tego tak podchodzić, bo można urazić miejsce, które zamieszkuje się na co dzień. Świat jest piękny i kolorowy wtedy, kiedy są pieniądze. Jeśli ich nie ma, życie na każdym, najpiękniejszym zakątku świata może nie przynosić przyjemności. Wiele widziałem i ciężko coś wyróżnić. 

W polskiej lidze najczęściej, bo aż 108 razy stawał Pan pod taśmą z Gregiem Hancockiem. 61 razy Pan te pojedynki wygrał…

Greg to doskonały zawodnik. W ogóle z tą starą gwardią zawodników stosunki mam bardzo dobre. O Hancocku powiem tyle, że też rzucano mu wiele kłód pod nogi, a pomimo to przetrwał i być może jako 50-letni zawodnik pojedzie jeszcze w Grand Prix. Greg miał sporo trudnych chwil w swoim życiu. Jestem pewien, że jeszcze niejeden bieg wygra.

Piotr Protasiewicz skończył właśnie 45 lat i też chce walczyć o Grand Prix.

Ja mu życzę jak najlepiej. Z Piotrem kiedyś ostro rywalizowaliśmy na torze. Byliśmy rywalami, ale mamy do siebie wielki szacunek. Walka została na torze, teraz są normalne relacje. Piotrek pięknie się wobec mnie zachował. Odwiedzał w szpitalu czy wspierał w inny sposób. Nie każdego stać na taką klasę, jaką pokazał i pokazuje Piotr.

To kto Pana teraz wspiera?

Na pewno bracia Garcarkowie, Mirek Maszoński czy kilka innych osób. Nie można zapomnieć o senatorze Komarnickim, który organizował bale charytatywne, Tomku Utracie i turnieju golfowym pod Gorziwem oraz Polonii Bydgoszcz z Jurkiem Kanclerzem i zorganizowanych zawodach przy Sportowej. Musiałbym też wspomnieć o rzeszy osób, które ze mną zostały na dobre i na złe, wciąż wspierając. Pewnie nie wszyscy sobie tego życzą. Tu jednak chodzi też o pomoc całej dyscyplinie. A osobne podziękowania kieruję w stronę stacji Canal+ za współpracę. Wszyscy, którzy bezinteresownie wspierają sport, zasługują na uznanie. 

Rozmawiali ŁUKASZ MALAKA i WOJCIECH KOERBER

Tomasz Gollob i autorzy wywiadu. fot. Paweł Prochowski

CZYTAJ TAKŻE: