Brady Kurtz. Foto: KŻ Orzeł Łódź
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Brady Kurtz ma w środowisku żużlowym pseudonim „Szejk”. Nie odnosi się on jednak do tytułu używanego w krajach arabskich, a ma zupełnie inne znaczenie.

 

 

ŻUŻEL MOŻESZ OBSTAWIAĆ DO 500 ZŁOTYCH BEZ RYZYKA W FUKSIARZ.PL. ZAREJESTRUJ SIĘ TERAZ

Ksywka Australijczyka pochodzi od angielskiego „shake”- wstrząsać, mieszać. Przekleństwem zawodnika H. Skrzydlewska Orła Łódź było wyjście z drugiego wirażu obiektu w Pardubicach w październiku ubiegłego roku podczas tradycyjnego turnieju Zlatá Přilba. Przekoziołkował on kilka razy, by wylądować w płocie czeskiego toru. Na szczęście o włos ominął go nadjeżdżający zawodnik. Skończyło się na poważnym wstrząśnieniu mózgu. Ta kontuzja zakończyła jego ubiegły sezon. Sam Kurtz nie uznał tego wypadku za coś „alarmującego”. Powrócił do startów w tym sezonie, a występy w barwach Belle Vue Aces pozwoliły mu przebić się do czołówki.

– Nie wiem, dlaczego Lemo (Mark Lemon, szef Belle Vue) tak mnie nazwał. Na pewno to nie sprawka wielbłądów. Kto może wiedzieć, jak Lemo wpada na te ksywki, ma ich wiele w zanadrzu. Nie jeździłem na wielbłądach, wiem to na pewno! – mówi 26-latek cytowany przez „Speedway Star”. W ten sezon ligi brytyjskiej wchodził jednak z konkretnymi nadziejami.

– Zespół jest lepszy niż w ubiegłym sezonie. Nadchodzą dla nas lepsze czasy. Mam nadzieję, że dobrze zaprezentuję się w tym sezonie. Nie mamy problemów w zespole. Przykro mi z powodu Jake’a Allena, przyjaźnimy się. Świetny z niego facet. Matej to instytucja. Podnosi nas na duchu podczas obchodu toru, w boksach, w szatni. Śmiejemy się i żartujemy. To wszystko wygląda dobrze i jestem ciekaw, na co nas stać.

Ważnym momentem dla tego zawodnika było stwierdzenie, że wypadek w Czechach nie wiąże się dla niego z poważniejszymi konsekwencjami. – W wypadku w Pardubicach mocno uderzyłem się w głowę. W przeszłości głowa sprawiała mi problemy, naprawdę mnie to powaliło. Udałem się na badanie tomografem, które wykazało niewielkie krwawienie w mózgu. To nic niepokojącego, ale nie jest to coś, co powinienem ignorować – przytacza jego słowa brytyjski tygodnik. Jak się okazało, był to dla niego dobry pretekst do przemyślenia pewnych spraw.

– Chciałem trochę odpuścić. W ogóle nie startowałem w Australii, nie siedziałem na motocyklu od wypadku w Pardubicach. Wsiadłem na motocykl na tydzień przed wylotem do Wielkiej Brytanii na początek sezonu. Przerwa była tym, czego potrzebowałem najbardziej. Potrzebowałem czasu, by wrócić do siebie i przez dłuższy okres nie czułem się dobrze. Nie przeszło mi przez myśl, że mógłbym nie wrócić do zdrowia.

Cele tego zawodnika nieco zaburzyła pandemia. Na szczęście wszystko wróciło do normy. Australijczyk zaliczył dwa występy w barwach „Asów”, w których zgarnął komplety punktów. Teraz jego apetyt jest jeszcze większy, także jeśli chodzi o inne cele. – Mój następny cel to cykl Speedway Grand Prix. Mam wrażenie, że aż do teraz nie chciałem dostać się do niego. Zawsze czułem, że jestem blisko, ale jednocześnie miałem wrażenie, że nie jestem jeszcze wystarczająco dobry lub gotowy. Czas leci, mam 25 lat. Czuję, że muszę się spiąć i wejść do tego świata. Chcę odjechać dobry sezon. Czekam już na kwalifikacje do SGP w Nagyhalasz.

Węgierski turniej odbędzie się w najbliższą sobotę 11 czerwca. – To dla mnie wielkie wydarzenie. Później odbędzie się GP Challenge w Glasgow (zaplanowany na 20 sierpnia 2022-dop.AF) i to jest dobra wiadomość. Moje motocykle dobrze spisują się na tym torze. W ubiegłym sezonie w kwalifikacjach Tobiasz Musielak zdobył tam, jadąc na moich maszynach, maksa – 15 punktów!

Oczywiście, cykl mistrzostw świata to niełatwy kawałek chleba. – Różnica między dobrym zawodnikiem w lidze a jazdą w GP nie jest duża, ale czasem trudno znaleźć coś ekstra, ten czynnik X, który decyduje o sukcesie.

Czy Australijczyk będzie miał szansę się o tym przekonać, okaże się już niebawem.