fot. Speedway Grand Prix
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Mówią że dziewczyny lubią brąz, ale w tym roku okazję do sprawdzenia tego będą mieli Australijczycy. My wracamy do domu ze srebrem, a że w nowej formule notujemy progres w stosunku do roku poprzedniego, to za rok… będą nas czekać kolejne emocje. Znowu na rosyjskiej ziemi.

Jedno jest pewne. Drugi dzień finału Speedway of Nations dał kibicom więcej emocji niż sobotnia rywalizacja. Dał też jednak parę absurdów, które i w sobotę dało się dostrzec. Teoretycznie rywalizacja par, które kilkukrotnie zamiast z rywalami walczyły… ze sobą. Duńczycy i Brytyjczycy wiedzą, że o nich mowa.

Nadal jednak nie do końca wiem, jak traktować Speedway of Nations. Ambiwalentne uczucia to chyba najlepsze, co można napisać. Zaskoczenia ostatecznie nie było, bo wygrała drużyna, którą większość wskazywała jako faworytów. Liderujący w fazie zasadniczej Polacy ostatecznie musieli uznać wyższość Rosjan, a będący na pierwszym miejscu po sobocie Australijczycy finalnie wylądowali na trzecim stopniu podium – efekt niespodzianki i emocji w takim razie też zaliczony. Kochać to w takim razie czy nie? A może po prostu akceptować, jak sytuację, na którą wpływu i tak się nie ma?

Trudno nie odnieść wrażenia, że w całym tym turnieju po prostu czegoś brakuje. Po sobotniej rundzie sporo było głosów, że SoN powinien być przeplatany ze starą formułą DPŚ. Według mnie takie rozwiązanie ma rację bytu. Wielu kibiców jest przywiązanych do starej formuły i nic nie stoi na przeszkodzie, aby oba te byty funkcjonowały obok siebie. I nie chodzi tu o fakt sprzyjania Polakom, rozdzierania szat, że BSI wespół z FIM knuje za naszymi plecami, jakby też tym Polakom utrudnić zdobywanie kolejnych tytułów.

Polacy pokazali, że potrafią się odnaleźć w nowej formule i pewnie odnajdą się w niej też za rok. Oby z minimalnie lepszym skutkiem. I lepszym wyborem pól startowych, bo tej decyzji chyba w tym roku zabrakło.

TOMASZ KANIA