Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Żużlowy arbiter. Funkcja niewdzięczna, bo wciąż na cenzurowanym, do tego relatywnie słabo opłacana. Żyć się z sędziowania nie da. Zazwyczaj stajesz w ogniu krytyki, a chwalić za dobrą robotę nie ma komu, wszak to twoja rola i nic w tym nadzwyczajnego, że jesteś dobry w swoim fachu. Co więc pcha rozjemców, że chcą podjąć się tej niewdzięcznej roli?

Splendor, sława? Raczej nie. Przedłużenie kontaktu z miłością życia, po zakończeniu kariery? Też nie, bo byłych rajderów w tym gronie praktycznie nie uświadczysz. Kto więc zostaje arbitrem?

Reguły oczywiście nie ma. Różne wykształcenie, zróżnicowane miejsce pochodzenia, choć w większości przypadków z ośrodków żużlowych, różnorakie doświadczenia i zainteresowania. Takoż charaktery skrajnie odmienne. Czasem to niespełniony zawodnik, któremu nie poszło, bądź w ogóle nie próbował na torze. Bywa statystyk, czy historyk dyscypliny, któremu zamarzyło się posmakować speedwaya od kuchni. Zdarza się, że sędziowanie to rodzaj tradycji rodzinnej jak u Najwera, młodego Bryły, czy Grodzkiego. Są tu apodyktyczni, nieznoszący sprzeciwu despoci, którym się wydaje, że pozjadali wszystkie rozumy, albo zjedli zęby na żużlu. To na szczęście margines. Większość to prywatnie sympatyczni, kontaktowi faceci, nieskorzy do małostkowości, czy mszczenia się na osobach lub klubach za wcześniej doznane „krzywdy”. Choć i tu bywają wyjątki. Pamiętam arbitra „z aspiracjami” i wysokim mniemaniem o sobie, który przed meczem oprowadzał ostentacyjnie po murawie dzierlatkę w wieku własnej wnuczki, a potem w trakcie zawodów wykluczył zawodnika za rzekomo obsceniczny gest wobec siebie. Tylko, że ów żużlowiec przed taśmą postawił motocykl na haku i odparowywał gogle. Trzeba było nie lada wyobraźni, by odebrać ten ruch jako stukanie się w głowę i to w kierunku rozjemcy. No ale czego się nie robi, by zaimponować małolacie i pokazać kto tu rządzi. W większości sędziowie to sprawiedliwi i uczciwi ludzie, choć zwykle bez kierunkowego wykształcenia.

Kogóż więc spotykamy pośród żużlowej Temidy? Czy to jedynie prawnicy zobligowani korporacyjnie do zachowania obiektywizmu i bezstronności? Otóż nie. Przegląd i rozrzut profesji znaczący. Na co dzień żyją z zupełnie innych branż, nawet nie związanych ze sportem. W sezonie, nieco z doskoku, przeistaczają się w wyrocznie. I jeszcze jedno. Obok byłych zawodników, niespotykanym zjawiskiem w tym gronie są kobiety, choć niektórzy kibole często nadużywają wobec arbitrów określeń płci pięknej lub części ich boskiego ciała, powszechnie uważanych za obelżywe.

Czyżby emocje i adrenalina nie pozwalały piękniejszej połowie ludzkości trzeźwo oceniać? Na pewno nie. Przeszkodą może być mozolna droga od aspiracji, przez staż, po samodzielne sędziowanie. Kobieta obarczona pracą zawodową, utrzymaniem domu, wychowaniem dzieci, nie bardzo pewnie ma ochotę wygospodarować część własnego, okrojonego wolnego czasu, najczęściej w weekendy, kiedy może zająć się sobą, bądź zwyczajnie odsapnąć, na realizację pasji i ambicji. Dodajmy realizację wymagającą i bez gwarancji dobrego skutku. Opasłe tomiska regulaminów, wciąż „uzupełnianych”, testy psychofizyczne (teraz pewnie kilkoro kibiców uśmiechnęło się pod nosem, myśląc, skoro taki frajer jak ten Iksiński zdał, to nie mogą być trudne i każda kobieta dałaby radę), a potem konieczność stażowania praktycznie na swój koszt, w różnych, odległych często miejscach i różnym, nie do zaplanowania, czasie. Był owszem wyjątek. W latach osiemdziesiątych zasiadała na wieżyczce Irena Nadolna z Gdańska, ale to jedynie wyjątek potwierdzający regułę braku kobiet za pulpitem.

Kim są byli i obecni arbitrzy zgrupowani w stowarzyszeniu sędziów sportu żużlowego? Są zwyczajnymi ludźmi, jak my. Miewają lepsze i gorsze dni. Dobre i złe samopoczucie. Prywatne problemy w domu i pracy. Mają różne charaktery i różną psychikę. Bywają mniej lub bardziej odporni na stres. Są wśród nich introwertycy i ekstrawertycy. Zdarzają się postaci o rozległej wiedzy, z wielu odległych od sportu dziedzin, że nie tylko Jacek Ziółkowski, nomen omen, były arbiter, mógłby wygrywać teleturnieje. Są fani dobrej, ciężkiej, rockowej muzyki, którzy niejednego współczesnego rajdera mogliby zagiąć wiedzą, czy kolekcją evergreenowych winyli. Prywatnie są więc osobami interesującymi i kontaktowymi, skłonnymi do rozmów nie tylko o speedwayu. A że trafi się antypatyczny, oschły i apodyktyczny egzemplarz? A gdzie ich nie ma?

Czemu więc żużlowcy nie pchają się do tego grona ? Bo zdobycie uprawnień wymaga wiedzy, cierpliwości i konsekwencji. Część rajderów ma wymówkę w postaci braku wykształcenia, choć w dobie płatnych szkół i szkółeczek, gdzie poziom nauczania równa się poziomowi wpłat czesnego, to nie jest alibi. Rozumiem, że wielu ekszawodnikom ze szkołą było i jest nie po drodze, to jednak, myślę o „papierku”, coraz łatwiej go sobie kupić. Gorzej z regulaminami i długim stażowaniem. Tu kłania się brak konsekwencji u większości. Łacniej rozsiąść się wygodnie na kanapie w TV i mądrować nie ponosząc odpowiedzialności, niż tę odpowiedzialność przyjąć na barki. Zamiast więc próbować, wolą przedłożyć możliwość podworowania sobie z arbitrów jako takich, przed kamerami, najczęściej łamaną, kaleką polszczyzną.

Czy zatem warto być rozjemcą ? Nie mam pojęcia. Wyobraźcie sobie taką historię. Po latach terminowania, egzaminach i zaliczeniu pierwszych, samodzielnych imprez arbiter zaczyna dopracowywać się szacunku i dobrej marki w środowisku. Działacze i zawodnicy uważają gościa za sprawiedliwego, nieprzekupnego twardziela i za to go cenią. Ten sympatyczny facet jedzie któregoś dnia sędziować mecz o medale DMP. Dochrapał się. Trybuny pełne, nerwowi gospodarze, podekscytowani goście i… klops. Obowiązuje Kalkulowana Średnia Meczowa. Górny pułap to, w zamyśle, bariera dla tworzenia zespołów marzeń. Dolny, ma wyrównać szanse i pozwolić uniknąć jednostronnych widowisk z dysproporcjami w składach. Zatem emocje i święto speedwaya zarazem, a tu… brakuje lidera jednej z ekip. Wszyscy inni zdążyli i są. Obcokrajowcy takoż. A ten jeden, najważniejszy dla drużyny, taki Madsen, czy Vaculik, akurat nie zdążył. Owszem, był na stadionie, ale po czasie wyznaczonym przez regulamin, którego ten akurat sędzia nie pisał, ale który musi respektować. Dura lex sed lex. Sprawiedliwy ogłasza walkower, a mecz odwołuje. Drużyna lidera bowiem, bez niego, nie spełnia dolnego kryterium KSM. Kibice i działacze wściekli, wynik dwumeczu przesądzony. Arbiter pakuje się do samochodu i wraca. W drodze słyszy w radio, że kilkanaście minut wcześniej popełnił wielbłąda. Nie doliczył do średniej „poszkodowanej” ekipy, KSM małolata, którego zgłoszono w miejsce lidera. Wtedy ekipa spełniłaby limit i zawody można by odjechać. W jednej chwili olśnienie. Nerwy, wstyd, gorączkowe rozmyślania. Czasu nie cofniesz. Myślisz. Czy ekipa gwiazdora postąpiła z premedytacją, nie zgłaszając błędu, gdy był czas na zmianę decyzji, licząc na powtórkę i start w pełnym zestawieniu? Nawet jeśli. Niczego to nie zmienia. To ty popełniłeś drobny błąd, jakich wiele i jaki każdemu może się zdarzyć, ale tu jakże kosztowny. Dosłownie i w przenośni. Krew pulsuje, myśli kłębią się coraz bardziej. Zaczynają wydzwaniać łowcy sensacji. Każdego z osobna przepraszasz, bijąc się w piersi. Kara nieunikniona. Chwilowa pomroczność, a jakże brzemienna. Jesteś przy tym osobą publiczną, z rozpoznawalną facjatą. W pracy, w sklepie, na osiedlu. Wszędzie głupie uśmieszki, dosadne przytyki, kretyńskie komentarze. Fala hejtu przelewa się niczym tsunami. Zaczynasz się zastanawiać, po co ci to było, całe to sędziowanie. Nikt nie weźmie w obronę, najwyżej takiego wyśmieją i uciszą. Zostajesz sam. Tyle się mówi i pisze o roli psychologów w klubach, pomagających mniej odpornym na stres zawodnikom. Sędzia jest osamotniony. Wsparcie może znaleźć najwyżej w najbliższych. Z czasem afera przycicha. Zainteresowanie gaśnie, ale w tobie wciąż to siedzi. Najlepszą, podobno, metodą na zwalczenie skutków ciężkiej kontuzji, jest możliwie najszybszy powrót do uprawiania dyscypliny. Ty jednak nie możesz. Zostałeś zawieszony, a w sklepie wciąż się głupkowato podśmiewują. Trzeba być twardzielem, by zdzierżyć.

Nie jestem i nie chcę być odbierany, jako adwokat arbitrów. Wiem, że w większości to ludzie sympatyczni i otwarci, z którymi można porozmawiać o wielu, nie tylko żużlowych, kwestiach. Przy nich duża część telewizyjnych, zawodniczych mądrali, byłaby jak dzieci we mgle, bo obok żużla, a i to nie zawsze, trudno znaleźć z nimi wspólny temat, na który umieliby sklecić trzy sensowne zdania na krzyż. Są przy tym rozjemcy życzliwi. Mimo że późno, weekend i akurat był na działce, nie odmówił mi ostatnio jeden z najzacniejszych pośród nich, pomocy w rozwianiu regulaminowych wątpliwości. Z pamięci i na poczekaniu. Nie odsyłał, nie zasłaniał się regulaminem, tylko pogadał jak… sędzia z dziennikarzem. A że czasem któregoś dopadnie pomroczność jasna i odwinie wielbłąda sezonu. Ludzka rzecz. Kto uważa, że potrafiłby lepiej, bezbłędnie, niech sam zostanie arbitrem. Nabory ogłaszane są dość regularnie, a chętnych jak w szkółkach, spory deficyt.

PRZEMYSŁAW SIERAKOWSKI

2 komentarze on Wśród sędziów zawodnicza posucha
    AinC
    22 Jul 2019
     10:22pm

    Bardzo sensownie napisane. Najłatwiej krytykować sędziego z pozycji kanapy przed telewizorem, albo wystarczy na meczu, na stadionie posłuchać ilu jest „dr hab” z regulaminu. Osobiście podziwiam i wiem, że sam nie nadawałbym się na arbitra. Trzeba mieć stalowe nerwy, wiedzę i dystans do tego co inni mówią na ich temat.

    Orzech
    24 Jul 2019
     10:53pm

    Po co tyle pisać o niczym, z tego artykułu nic się nie dowiadujemy. Wiadomo stres. Myślałem że autor przybliży setki sędziów, zainteresowania, czym się zajmują, a to takie bla, bla, bla

Skomentuj

2 komentarze on Wśród sędziów zawodnicza posucha
    AinC
    22 Jul 2019
     10:22pm

    Bardzo sensownie napisane. Najłatwiej krytykować sędziego z pozycji kanapy przed telewizorem, albo wystarczy na meczu, na stadionie posłuchać ilu jest „dr hab” z regulaminu. Osobiście podziwiam i wiem, że sam nie nadawałbym się na arbitra. Trzeba mieć stalowe nerwy, wiedzę i dystans do tego co inni mówią na ich temat.

    Orzech
    24 Jul 2019
     10:53pm

    Po co tyle pisać o niczym, z tego artykułu nic się nie dowiadujemy. Wiadomo stres. Myślałem że autor przybliży setki sędziów, zainteresowania, czym się zajmują, a to takie bla, bla, bla

Skomentuj