Rune Holta i Greg Hancock. FOT. JAROSŁAW PABIJAN
Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Dziś 50. urodziny obchodzi Greg Hancock, czyli bezsprzecznie jeden z największych żużlowców w historii. Amerykanin to zawodnik, który ścigał się na żużlu 30 lat i był idolem trzech pokoleń kibiców czarnego sportu. Z okazji okrągłej rocznicy urodzin, czterokrotny mistrz świata udzielił obszernego wywiadu brytyjskiemu tygodnikowi Speedway Star. W nim przedstawił 15 najważniejszych momentów swojej kariery. Oto one:

POCZĄTKI

Hancock nieraz podkreślał, że zdecydowanie więcej pamięta z samych początków swojej kariery niż z późniejszego okresu, w którym zdobywał tytuł za tytułem. Amerykanin rozpoczął starty na Wyspach w 1989 roku. Jego pierwszą drużyną była Cradley Health Heathens. „Zaczynałem od udziału w 40-60 zawodach w Wielkiej Brytanii, a w kolejnych latach doszedłem do 120 we wszystkich ligach. Miałem wtedy wokół siebie wielu dobrych ludzi. Wszystkie narzędzia zostały dla mnie rozłożone. Trzeba było je chwycić i mądrze z nich korzystać”.

AKADEMIA ERIKA (1989-1990)

Pierwszy rok startów był dla zawodnika z Kalifornii bardzo różny. Najważniejsze było dla niego to, że mógł wystartować w finale Drużynowych Mistrzostw Świata. Stało się to jednak w nieprzyjemnych okolicznościach. W pierwszym wyścigu finału z Bredford doszło do poważnego wypadku, w którym ucierpieli Lance King, Simon Cross, Erik Gundersen i Jimmy Nilsen. Hancock, jako zawodnik rezerwowy, zastąpił w tym wyścigu Kinga. „Na stadionie panowała niesamowita cisza po tym wypadku. Nie byłem świadom rzeczywistych obrażeń Erika. Po prostu wiedziałem, że wszyscy są kontuzjowani i jadą do szpitala. Następnie z każdego zespołu pojechali zawodnicy rezerwowi. Byłem jednym z nich. Pamiętam, że zająłem drugie miejsce za Gertem Handbergiem. Potem nie zdobyłem punktów. Ta noc była bardzo ważna dla mojego pierwszego roku na żużlu. Nauczyłem się z niej wiele.”

W kolejnym roku Gundersen, który był jedną z najważniejszych osób dla kariery Amerykanina, kontynuował rehabilitację po ciężkiej kontuzji. Zaprosił do siebie na ten czas Hancocka i Billy’ego Hamilla, zaczynającego wtedy starty na Wyspach. „Było wiele rzeczy, których nauczył mnie Erik. Miałem przygotowanie mentalne i sprzętowe. Dowiedziałem się o wielu praktycznych rzeczach, takich jak odpowiednie spanie i jedzenie – to było zawsze ważne dla Erika. Musiałem ciężko pracować, ale też dobrze się bawić. Erik był tego zwolennikiem.”

AMERYKANIE RZĄDZĄ ŚWIATEM (19 września 1992)

Pierwszy triumf w Drużynowych Mistrzostwach Świata, „Grin” zdobył z reprezentacją w 1992 roku. Amerykanie w składzie Greg Hancock, Sam Ermolenko, Billy Hamil, Ronnie Correy oraz Bobby Ott zdobyli w finałowym turnieju w Kumli 39 punktów i wyprzedzili Szwedów o sześć oczek. „Tor przygotowany w Kumli na Finał DMŚ był bardzo śliski w dniu treningu. Potem w nocy oraz kolejnego dnia mocno padało i tor wyglądał jak zaorane pole. Pomyślałem, że będzie ciężko, ale było w porządku. Pamiętam, że Per Jonsson pobił rekord toru w pierwszym swoim biegu. Potem ja go pobiłem w pierwszym moim starcie. W kolejnym wyścigu Per znów go odbił. Przyjechaliśmy na ten tor i rządziliśmy.”

Greg Hancock. fot. Jarosław Pabijan

TRIUMF W HACKNEY (30 września 1995)

Po zwycięstwach drużynowych przyszedł czas na sukcesy indywidualne. Pierwszym z 21 wygranych turniejów Grand Prix przez Hancocka okazał się ten na stadionie w Hackney. Amerykanin triumfował w nim przed Samem Ermolenko i Markiem Loramem.

„To moje pierwsze zwycięstwo w Grand Prix i to w pierwszym roku cyklu, więc było to dla mnie wspaniałe. To była szalona i ulewna noc. Pamiętam, że jeden z moich dobrych,  wieloletnich przyjaciół i sponsorów, Troy Lee, przyleciał, aby obejrzeć to Grand Prix. Jego lot był opóźniony. Do tego, gdy wsiadł do taksówki, to zawieziono go na zły stadion. Pojawił się na Hackney Stadium dopiero, gdy schodziłem z podium. Powiedział: Przybyłem na imprezę!. Ta forma była wtedy nowa i wielu ludzi było do niej negatywnie nastawionych. Niektórzy fani byli źli, ponieważ zrezygnowano z turnieju jednodniowego. Ole Olsen wpadł na świetny plan uruchomienia serii Grand Prix i bardzo mi się to podobało od samego początku.”

PIERWSZY TYTUŁ (30 września 1997)

Dwa lata później dzisiejszy solenizant był już na samym szczycie światowego speedwaya. W sezonie 1997 wywalczył złoto cyklu Grand Prix. Za plecami Hancocka, który uzbierał 118 punktów, znaleźli się Billy Hamill (101) i Tomasz Gollob (92). „To była wspaniała noc. Mój pierwszy tytuł mistrzowski zdobyty podczas Grand Prix Danii. Odkąd byłem dzieckiem i oglądałem mojego idola – Bruce’a Penhalla, który zdobył dwa tytuły, to był mój cel numer jeden. W końcu osiągnąłem to, co zawsze zamierzałem zrobić. Stałem na najwyższym stopniu podium i myślałem: O Boże! Zrobiłem to! Co teraz? To było wspaniałe, czułem się jak w Disneylandzie!”

KRÓL CARDIFF (12 czerwca 2004)

Podobnie jak wielu innych zawodników, sympatyczny Kalifornijczyk ceni sobie zwycięstwo w turnieju w Cardiff. Jego zdaniem, atmosfera na Principality Stadium jest niepowtarzalna. „W tych moich 15 najważniejszych momentach, brytyjskie Grand Prix z 2004 bardzo się wyróżnia. Zwycięstwo w Cardiff sprawia wrażenie wygranej w Mistrzostwach Świata. Jest to bez wątpienia jeden z największych i najbardziej prestiżowych turniejów do wygrania w Grand Prix. Zjeżdża się tam tłum 40 000 prawdziwych fanów żużla z całego świata. Ten turniej nie jest zdominowany przez Brytyjczyków, Polaków czy Amerykanów. Wszyscy tam wspierają żużel i bez względu na to, kto wygra. To miejsce podczas turnieju wybucha. To niesamowite.”

KLUCZOWE ODKRYCIE W GORICAN (29 sierpnia 2010)

Hancock nie ukrywa, że w trakcie jego długiej kariery było kilka momentów, w których zastanawiał się on nad jej zakończeniem. Okres trudnych przemyśleń Amerykanin miał chociażby w 2010 roku przed turniejem Grand Prix w Gorican.

„Ciężko pracowaliśmy z chłopakami z Prodrive, którzy odpowiadali za moją ramę. Robiliśmy postępy, ale myślałem: „Cholera, może gonię swój własny ogon”. Niespodziewanie chłopacy wyciągnęli produkt, który był świetnie dopasowany do mojej ramy. Odjechałem trening i po prostu powiedziałem mojemu mechanikowi po sześciu okrążeniach: Wygram na tym mistrzostwo świata. Naprawdę w to uwierzyłem. Mogłem jechać tak, jak chciałem. Zawsze staramy się znaleźć większą prędkość, ale znalezienie jej to nie tylko silnik, zapłon, gaźnik lub zębatka. Od lat miałem naprawdę dobre silniki, ale nie mogłem znaleźć odpowiedniego połączenia z resztą sprzętu. To nie wygląda tak, że kupujesz sprzęt, składasz części i jeździsz. Musisz złożyć coś, co działa specjalnie dla Ciebie. Tak właśnie zrobili chłopacy z Prodrive i cały zespół. Ci faceci byli kluczem do mojego punktu zwrotnego. Zwycięstwo w 2010 roku w chorwackim Gorican było wisienką na torcie. Wiedziałem, że to mamy. Następny rok musiał być nasz. To było moje odczucie i cholera, tak się okazało!”

Fot. Jarosław Pabijan

KONIEC WYCZEKIWANIA NA DRUGI TYTUŁ (24 września 2011)

Triumf w Gorican był wstępem do wielkich sukcesów Hancocka w kolejnym roku. Co ciekawe, swoje kolejne złoto Amerykanin również świętował na chorwackim obiekcie. „Po wygraniu tam tytułu mistrzowskiego w 2011 roku pomyślałem: Wow to miejsce, na zawsze będzie dla mnie szczególne! Nigdy wcześniej nie siedziałem i nie rozmyślałem nad moimi osiągnięciami. Ludzie natomiast często przypominali mi, że zdobyłem to, czy tamto. Po prostu robiłem to, co lubiłem. Teraz jednak czasem patrzę na to trofeum z prawdziwym poczuciem satysfakcji. Zajęło mi to masę czasu! Wygranie tytułu w 2011 roku było wspaniałym uczuciem – zrobiłem to 14 lat po zdobyciu pierwszego złota.”

WSPANIAŁA PIĄTKA (2011)

Sezon 2011 spokojnie można nazwać złotym dla czterokrotnego mistrza świata. Wygrał on w tamtym czasie aż pięć trofeów. Oprócz triumfu w cyklu, zwyciężył także w lidze polskiej z Falubazem Zielona Góra, szwedzkiej z Piraterną Motala, duńskiej ze Slangerup Speedway i czeskiej z PDK Mseno.

„Każdy z tych sukcesów napędzał kolejny. Kiedy wygrywałem jednego dnia, to chciałem moją dyspozycję przełożyć również na kolejny dzień i kolejne zawody. W życiu nie dzieje się tak przez cały czas. Musisz mieć wokół siebie odpowiednią grupę ludzi, którzy ciężko pracują i myślą w określony sposób. Wszyscy z nas chcieli wygrywać. Nie chodziło tylko o moje nastawienie. Z jazdą drużynową jest tak, że musisz znaleźć się w odpowiednim zespole, w odpowiednim czasie. Sezon w Polsce spędziłem w Zielonej Górze, gdzie pracowałem z Markiem Cieślakiem, który jest świetnym menedżerem. Współpracowaliśmy również wcześniej we Wrocławiu, a później w Tarnowie. Z tymi zespołami też odnosiliśmy sukcesy. Jestem wielkim fanem Marka, jako menedżera. Wie, jak wyciągnąć najlepsze cechy z poszczególnych zawodników. Jest zdecydowanie jednym z najlepszych menedżerów na świecie.”

Na czele Greg Hancock. fot. Jarosław Pabijan

TARNOWSKA KARMA (16 września 2012)

Kolejnym kluczowym momentem z kariery Amerykanina jest triumf w PGE Ekstralidze z Unią Tarnów. Było to złoto zdobyte w niecodziennych okolicznościach. Swoją osobną historię ma półfinał z tamtego sezonu pomiędzy Unią, a Unibaxem. W pierwszym meczu Jaskółki ograły Anioły 48:42, w drugim natomiast było bardzo blisko walkowera dla torunian. Wszystko przez to, że Hancock spóźnił się o sześć minut na zawody.

„Mój lot był odwołany, wszystko robiliśmy w biegu. Próbowaliśmy znaleźć samoloty lecące z Warszawy do Torunia. Niespodziewanie jednak lotnisko i przestrzeń powietrzna wokół Torunia została zamknięta. W końcu jednak tam dotarłem. Wylądowałem w Gdańsku i następnie ktoś mnie przewiózł z Gdańska do Torunia. Pamiętam, że jechał bardzo szybko. Do tego natrafiliśmy na korek pod stadionem. Podjechaliśmy do policjanta i powiedzieliśmy mu, że jestem zawodnikiem i próbuję się dostać na stadion. On jednak wzruszył ramionami, nie przepuścił nas i powiedział, że taki jest sport. Wyskoczyłem więc z samochodu i ostatnie kilkaset metrów przebiegłem sam. Gdy dobiegłem, to widziałem, że sędzia patrzy na zegarek. Jeśli bym się nie stawił godzinę przed rozpoczęciem meczu, to zostałbym wykluczony z niego wykluczony. Wiedziałem, że będą problemy. Widziałem Wojciecha Stępniewskiego, który wtedy pracował dla Torunia, a teraz jest prezesem Ekstraligi. Patrzył na sędziego, kiwał głową i powiedział, że takie są zasady. Stadion był pełny. Ja zostałem wykluczony, a Tarnów przegrał mecz, bo mieliśmy zbyt niski KSM wśród zawodników. Szykowały się kary dla mnie i dla zespołu”.

Później okazało się jednak, że sędzia Piotr Lis źle obliczył KSM tarnowskiej ekipy. Ostatecznie przekroczył on dolny limit wynoszący 34 punkty. Jaskółki bez Hancocka miały średnią 34,03. Zdecydowano się więc na powtórzenie spotkania w kolejną niedzielę.

„Cały toruński stadion wracał do domu bardzo szczęśliwy, ponieważ wygrali to spotkanie. Fani tarnowscy byli po prostu zdruzgotani. Jednak ktoś popełnił błąd. Byliśmy w stanie jechać, ponieważ mieliśmy Jakuba Jamroga w boksie i to dawało nam odpowiedni KSM. Tego dnia popełniono sporo błędów, które wiele kosztowały drużynę z Torunia. W kolejnym spotkaniu było 45:45, więc w dwumeczu to my byliśmy lepsi. Następnie zdobyliśmy tytuł. Karma wróciła”.

PIERWSZY TYTUŁ W ANGLII (2013)

Hancockowi przez bardzo długi czas brakowało tytułu w brytyjskiej Premiership. Jego kolejny cel został zrealizowany podczas startów w Poole. Do jazdy w ekipie Piratów namówił go Matt Ford. Promotor tamtejszego zespołu zapewnił Kalifornijczyka, że da mu szansę na uzupełnienie kolekcji medalowej.

„Mieliśmy Maćka Janowskiego i Darcy’ego Warda, to już było wspaniałe. Oczywiście był też Chris Holder, który zmagał się z kontuzją. Poza tym startowali z nami Josh Grajczonek i Rohan Tungate. To była wspaniała ekipa. Czułem się tam jak starszy opiekun, ale ja sam też byłem dzieciakiem. Musiałem się tam po prostu pojawić i stać się częścią zespołu. Wszyscy mi w tym pomogli i nie było niepotrzebnej presji. Gdybym miał wrócić i jeździć tylko w Wielkiej Brytanii, na pewno zastanowiłbym się nad Poole. Uwielbiam tę część świata i to, jak efektownie kibice tam dopingują.”

TRZECIE MISTRZOSTWO (11 października 2014)

W 2014 roku Hancock znów był największym z największych. Na trzeci tytuł Amerykanin nie musiał czekać tak długo, jak na drugi. Ten sezon w cyklu przebiegał pod znakiem kontuzji. Poszczególne rundy IMŚ odpuścili zarówno Hancock, jak i Krzysztof Kasprzak, Chris Holder czy Tai Woffinden. Ostatecznie „Grin” zakończył rywalizację z ośmioma punktami przewagi nad żużlowcem Stali Gorzów.

„Miałem małą kontuzję ręki, której doznałem w Gorzowie, gdy upadłem z Nielsem Kristianem Iversenem. Myślałem: Jak wszystko może iść dobrze, skoro nagle ktoś wjeżdża we mnie na maksymalnej prędkości? Przegapiłem Grand Prix w Vojens, ale bez wątpienia nie chciałem pozwolić, by głupia kontuzja palca mnie zatrzymała. Inni żużlowcy jednak też odnosili kontuzje. Przypieczętowałem tytuł w Toruniu. Wygrałem również trzeci raz w Cardiff, a wygranych w tym miejscu nigdy nie ma się dość.”

Greg Hancock/ fot. Jarosław Pabijan

WYGRANA W MELBOURNE (24 października 2015)

W 2015 roku miał miejsce szczególny turniej dla żużlowca z Whittier. Do swoich niesamowitych trofeów dołożył on perfekcyjny występ w turnieju Grand Prix. Podczas zawodów w Melbourne, Hancock nie znalazł pogromcy i zdobył komplet 21 punktów.

„Gdy weszliśmy na stadion Etihad, spojrzałem na tor i od razu zobaczyłem że jest bardzo szeroki. Pomyślałem: To moje miejsce! Ten tor jest fantastyczny i tak powinien wyglądać żużel. Do tego potrzebne jest jeszcze trochę przyczepności, ale tylko trochę. Myślę, że to wtedy idzie mi najlepiej – gdy jest bezpiecznie. Można jechać po całej szerokości toru, nie jest za bardzo przyczepnie i nie ma jednej właściwej ścieżki pod bandą. Wygranie zawodów z maksymalną liczbą punktów nie jest łatwe. To są mistrzostwa świata. Ścigasz się z najlepszymi z najlepszych. Jednak kiedy walczysz o mistrzostwo świata, to zawsze musisz być w swojej najlepszej dyspozycji.”

UPRAGNIONY TRIUMF NA SZWEDZKIEJ ZIEMII (14 sierpnia 2016)

Wraz z kolejnymi triumfami, Hancock szukał sobie następnych wyzwań. Jednym z nich było odczarowanie turniejów Grand Prix Szwecji. Przez długi czas mówiło się, że Amerykanin zrobi w żużlu wszystko, ale rundy IMŚ w kraju ze stolicą w Sztokholmie nie wygra.

„Występ w Malilli w 2016 roku był dla mnie powodem do dumy. To był punkt na liście który mogłem odhaczyć i powiedzieć: Tak, zrobiłem to. Była wtedy ze mną cała ekipa – cała rodzina. Podobnie jak w Gorican w 2010 roku, to były kolejne zawody odwołane z powodu deszczu. Musieliśmy wrócić na stadion następnego dnia. Uwielbiam ścigać się w dzień. Tor wtedy jest zupełnie inny. Wydaje się, że dobrze mi idzie w tych odmiennych warunkach. Finał z Jasonem Doylem był niesamowity. Mój mechanik Rafal Haj świetnie zmienił ustawienia motocykla, wykonał dobrą robotę we właściwym czasie. Jedyne co musiałem zrobić, to odpowiednio pojechać.”

MISTRZOSTWO NUMER CZTERY (22 października 2016)

W sezonie 2016 Hancock był pewny tytułu mistrzowskiego już przed ostatnimi zawodami w Melbourne. W związku z tym, spodziewano się, że w australijskiej rundzie cyklu zbyt wiele się nie wydarzy. Turniej przyniósł jednak mnóstwo kontrowersji. Po dziewiątym biegu tamtych zawodów Amerykanina oskarżono o przepuszczenie Chrisa Holdera, który miał wtedy szansę na zdobycie srebrnego bądź brązowego medalu.

 „Wygrana tytułu mistrza świata po raz czwarty w Australii to kolejny pamiętny moment. To w tamten wieczór zostałem też wykluczony za to, że rzekomo pozwoliłem Chrisowi Holderowi się wyprzedzić. Gdy cofam się do tamtego dnia wciąż myślę: “O mój Boże, oni serio mnie wtedy wykluczyli”. Byłem wściekły. Pomyślałem: Pieprzyć ich. Wykluczyli mnie za domniemane pozwolenie komuś żeby mnie wyprzedził! Nie rozumiem tego. Wszyscy martwili się, że nie pojawię się na podium. Powiedziałem: “Stanę na waszym cholernym podium, ale to jakaś bzdura”. Ostatecznie jakoś to wyszło. Było trochę kontrowersji, ale skończyłem z kolejnym tytułem mistrza. Czułem zwycięstwo, radość i spełnienie po raz kolejny w życiu. Nigdy nie stawiałem sobie za cel czterokrotnego zdobycia tytułu mistrza świata ani bicia rekordów. Chciałem tylko jeździć w wyścigach i je wygrywać. Chciałem wiedzieć, że daje z siebie wszystko i raz wygrać światowe mistrzostwa. To był mój cel. Wyszło jednak, że skończyłem z czterema zwycięstwami.”

10 komentarzy on 15 najważniejszych momentów na pięćdziesiątkę Grega Hancocka
    smok
    3 Jun 2020
     10:51am

    Gdy Grin zdobywał swój pierwszy tytuł, miałem 14 miesięcy, gdy ostatni, 20 lat. Wspaniała kariera, wybitna postać. Dość barwna, kontrowersyjna, na ogół lubiana. Jeden z najlepszych żużlowców w historii tego sportu.

    Edziu
    3 Jun 2020
     8:53pm

    ” Hancock, jako zawodnik rezerwowy, zastąpił w tym wyścigu Crossa”. Simon Cross to Brytyjczyk,więc nie mógł go zastąpić w finale drużynówki.

    Edziu
    3 Jun 2020
     8:55pm

    ” Hancock, jako zawodnik rezerwowy, zastąpił w tym wyścigu Crossa”.Simon Cross to Brytyjczyk,więc nie mógł go zastąpić w finale drużynówki. Słabo,bardzo słabo odrobiłeś lekcje Bartku.

    Edziu
    3 Jun 2020
     9:00pm

    „Dwa lata później dzisiejszy solenizant…” Bartku-JUBILAT,nie solenizant(imienin Greg nie obchodzi). Dalej boję się czytać,ale robi się ciekawie.

    Edziu
    3 Jun 2020
     9:29pm

    Co usuwacie komentarze? Nie potraficie przyznać się do błędu??? Simon Cross,to Brytol , Hancock zastapił w tym wyścigu Lance Kinga i nie jest solenizantem tylko JUBILATEM!!! Ten Bartek,to uczeń Ostafa,Hynka,Kuczery i Borka???

    Steev
    4 Jun 2020
     12:22am

    „Solenizant to ktoś, kto ma danego dnia imieniny lub urodziny. Jubilat to ktoś, kto obchodzi jubileusz. Pięciolatek zdmuchujący świeczki na swoim torcie urodzinowym na pewno nie jest jubilatem. Nie są też jubilatami ani solenizantami górnicy w dniu 4 grudnia (Barbórka) ani nauczyciele w Dniu Edukacji Narodowej.” Tako rzecze słownik PWN

      Bartosz Rabenda
      4 Jun 2020
       1:23am

      Dokładnie tak. Według definicji przedstawianej przez PWN można używać zwrotu solenizant w kontekście każdej osoby, która świętuje urodziny. Jubilat natomiast dotyczy osób, które obchodzą okrągły jubileusz. Generalnie należy podchodzić do tych obostrzeń językowych z pewnym dystansem. I to jest ważne. Dystans ponad wszystko! Pozdrawiam

Skomentuj

10 komentarzy on 15 najważniejszych momentów na pięćdziesiątkę Grega Hancocka
    smok
    3 Jun 2020
     10:51am

    Gdy Grin zdobywał swój pierwszy tytuł, miałem 14 miesięcy, gdy ostatni, 20 lat. Wspaniała kariera, wybitna postać. Dość barwna, kontrowersyjna, na ogół lubiana. Jeden z najlepszych żużlowców w historii tego sportu.

    Edziu
    3 Jun 2020
     8:53pm

    ” Hancock, jako zawodnik rezerwowy, zastąpił w tym wyścigu Crossa”. Simon Cross to Brytyjczyk,więc nie mógł go zastąpić w finale drużynówki.

    Edziu
    3 Jun 2020
     8:55pm

    ” Hancock, jako zawodnik rezerwowy, zastąpił w tym wyścigu Crossa”.Simon Cross to Brytyjczyk,więc nie mógł go zastąpić w finale drużynówki. Słabo,bardzo słabo odrobiłeś lekcje Bartku.

    Edziu
    3 Jun 2020
     9:00pm

    „Dwa lata później dzisiejszy solenizant…” Bartku-JUBILAT,nie solenizant(imienin Greg nie obchodzi). Dalej boję się czytać,ale robi się ciekawie.

    Edziu
    3 Jun 2020
     9:29pm

    Co usuwacie komentarze? Nie potraficie przyznać się do błędu??? Simon Cross,to Brytol , Hancock zastapił w tym wyścigu Lance Kinga i nie jest solenizantem tylko JUBILATEM!!! Ten Bartek,to uczeń Ostafa,Hynka,Kuczery i Borka???

    Steev
    4 Jun 2020
     12:22am

    „Solenizant to ktoś, kto ma danego dnia imieniny lub urodziny. Jubilat to ktoś, kto obchodzi jubileusz. Pięciolatek zdmuchujący świeczki na swoim torcie urodzinowym na pewno nie jest jubilatem. Nie są też jubilatami ani solenizantami górnicy w dniu 4 grudnia (Barbórka) ani nauczyciele w Dniu Edukacji Narodowej.” Tako rzecze słownik PWN

      Bartosz Rabenda
      4 Jun 2020
       1:23am

      Dokładnie tak. Według definicji przedstawianej przez PWN można używać zwrotu solenizant w kontekście każdej osoby, która świętuje urodziny. Jubilat natomiast dotyczy osób, które obchodzą okrągły jubileusz. Generalnie należy podchodzić do tych obostrzeń językowych z pewnym dystansem. I to jest ważne. Dystans ponad wszystko! Pozdrawiam

Skomentuj