Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Tego nazwiska kibicom Kolejarza Opole przypominać nie trzeba. Dziś 63. urodziny obchodzi Węgier, Zoltan Hajdu, który barw opolskiej drużyny bronił w latach 1991-1994. To właśnie on był pierwszym obcokrajowcem w historii klubu. 

 

Jak mówi sam Zoltan Hajdu, w lidze polskiej pewnie by nie wystartował, gdyby nie znajomość języka węgierskiego przez byłego trenera Kolejarza Opole – Mariana Spychałę. 

– Tak naprawdę dla Opola wynalazł mnie pan Marian Spychała. On miał dużo wspólnego z Węgrami i, co ważne, bardzo dobrze mówił po węgiersku. Skontaktował się ze mną i zaproponował starty w Polsce dla Opola. Oczywiście zgodziłem się – wspomina dzisiaj Hajdu. 

Największym zaskoczeniem dla Węgra było samo przyjęcie jego osoby w opolskim klubie. – Pierwszy występ w Polsce był ogromnym przeżyciem. Pamiętam, że czułem się jak gwiazda. Zostałem serdecznie przywitany przez kierownictwo klubu, jak i samą publiczność, której liczba na stadionie mogła budzić spore zdziwienie. U was ten sport jest bardzo popularny – kontynuuje Węgier. 

Dzisiejszy solenizant, pomimo tego, że w barwach Opola startował aż do 1994 roku, nie jest w stanie wyróżnić jakiegokolwiek spotkania ligowego. 

– Powiem szczerze, że po prostu nie pamiętam. Po drugie, nigdy nie przywiązywałem do tego wagi. Starałem skupiać się na wyniku całego zespołu. Do dziś najbardziej pamiętam publiczność oraz to, że był taki zawodnik w pierwszym sezonie, z którym startowałem, chyba „Wociech” (Wojciech Załuski – dop.red). On był bardzo dobry, ale później odszedł do innego klubu. W każdym meczu starałem się jechać jak najlepiej i chyba nawet nieźle mi to wychodziło – wspomina Hajdu. 

W drugim sezonie startów dla opolskiego klubu Zoltan Hajdu „wykręcił” średnią biegopunktową wyższą niż 2.5 pkt. na bieg. 

– Ten drugi rok w Polsce był dla mnie zdecydowanie najlepszy. Po Opolu jeździłem jeszcze rok w Łodzi, ale to do Opola mam największy sentyment. Patrząc na swoją karierę, myślę, że nie byłem złym zawodnikiem. Szkoda tylko, że nigdy nie awansowałem do finału światowego. Najbliżej byłem chyba w półfinale w Lonigo, w 1993 roku. Tam nie miałem zbyt wielu punktów, ale mało brakowało mi też do udziału w barażu. Obecnie pracuję, jeszcze nie jestem na emeryturze. Kiedy mogę, oczywiście śledzę żużel. To się kocha całe życie. Pozdrawiam wszystkich kibiców w Opolu i tych, którzy pamiętają mnie w Polsce – mówi Hajdu. 

Zoltan Hajdu w Zakopanem

Z Zoltanem Hajdu pracował w Polsce między innymi obecny trener Falubazu, Piotr Żyto. Szkoleniowiec zielonogórzan pamięta, że Węgier podchodził do czarnego sportu bardzo profesjonalnie. 

– Zoltana pamiętam. Pewnie, że tak. Dobry zawodnik. Pytasz się mnie, jak on się w Opolu dogadywał? Pamiętaj, że Marian Spychała, czy mój tato pracowali przy żużlu węgierskim i coś tam po węgiersku potrafili powiedzieć. Ja pracowałem z Zoltanem chyba w 1992 roku. Profesjonalista i bardzo dobry zawodnik. On przyjeżdżał i po prostu robił swoje – opowiada Piotr Żyto. 

Na inną cechę Hajdu zwraca uwagę jego były kolega z zespołu Kolejarza – Marek Mróz. – Zoltana wspominam bardzo miło. To był dobry zawodnik i uczynny kolega. On nigdy nie odmawiał nikomu pomocy. Taka fajna dusza towarzystwa. Pamiętam jego skóry i motocykle, wszystko szyte pod kolor. W tamtych latach „pachniało” to profesjonalizmem. No i wiesz, u Zoltana musiał być wąsik i charakterystyczna czupryna – wspomina węgierskiego kolegę Marek Mróz.

ŁUKASZ MALAKA