Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

Nie ma w Gorzowie kibica żużla, któremu obce jest nazwisko Władysław Komarnicki. Biznesmen, senator i oczywiście wieloletni prezes Stalowców. Zapraszamy na rozmowę o polityce, świętach, żużlu i nie tylko.

 

Zaczniemy nie od pytania o to, z czym kojarzy się Panu żużel, a od tego, iż mało kto wie, ale nie urodził się Pan w województwie lubuskim, a na terenach obecnej Ukrainy…

To prawda. Nie ukrywam, mam do tych rejonów ogromny sentyment, który pozostanie mi do końca życia. Można powiedzieć, że „oparami” ziemi lwowskiej byłem w dzieciństwie karmiony. Historia potoczyła się jednak tak, że w pewnym momencie moi rodzice musieli stamtąd uciekać. Powiem Panu tak, że jeśli Pan Bóg mógł wymalować najlepsze krajobrazy, to w nich mieszkaliśmy. Dokładnie chodzi o Wysocko Wyżne w województwie lwowskim. Piękne, podkarpackie rejony. 

Mamy okres świąteczny. Świąteczne skojarzenia Władysława Komarnickiego z dzieciństwa to…

Na pewno lwowska kuchnia. Ogromna liczba pierogów, kutia. Oczywiście grzyby w postaci zupy grzybowej. To są smaki, których się nie zapomni. Zawsze na Mikołaja dostawałem również prezenty. Często były to harmonijki ustne. Powiem więcej. Podejrzewam, że gdyby rodzice byli bardziej zasobni finansowo i kupowali skrzypce, to dziś grałbym na nich na takim poziomie, na jakim potrafię grać na harmonijce. 

Kilkanaście lat temu Pańska córka napisała Pana biografię zatytułowaną „W czepku urodzony”. Skąd taki tytuł?

Uważam się za człowieka spełnionego. Myślę sobie, że gdyby moi rodzice wciąż żyli, to byliby dumni z syna Władysława. Moje całe życie rodzinne i zawodowe starałem się zawsze wypełniać słusznie i myślę, że byłby to dla mojej mamy i taty powód do zadowolenia. 

W dojrzałym wieku, jak wszyscy wiemy, był żużel, ale tenis to chyba towarzyszy Panu od pięciu dekad…

Częściowo się zgadza. Mówię częściowo, ponieważ w tym roku mija dokładnie 47 lat od kiedy grywam w tenisa. Ja zawsze jakiś sport uprawiałem. W szkole podstawowej praktykowałem jako bramkarz w drużynie piłki ręcznej. Jak miałem siedemnaście lat, to grałem w Czarnych Witnica w piłkę nożną. 

Niedawno zaczęła się Pańska kolejna kadencja w Senacie. To już ostatnia?

Na 200 procent tak. Już przy poprzedniej kadencji się zastanawiałem nad kolejnym startem. Liczba osób, które mnie namawiały do dalszej pracy w Senacie przeszła jednak moje oczekiwania i ostatecznie wystartowałem. W wyborach do IX kadencji miałem około 40 tysięcy głosów, w kolejnej około 70 tysięcy. Uważam, że obecne 100 tysięcy w tak małym okręgu wyborczym z jakiego startowałem to dobry wynik i mogę swoim wyborcom powiedzieć dziś jedno: „Bardzo nisko się kłaniam i dziękuję”. 

W Gorzowie mówią, iż banerów reklamowych nie brakowało…

Zaskoczę Pana. Nie byłem liderem wśród tych, którzy się oplakatowali. Myślę, że mi pomaga jedna rzecz, którą robię. Co kadencję mianowicie składam sprawozdanie ze swojej pracy i wysyłam ludziom na adres pocztowy. To się wyborcom podoba. Liczba ludzi, którzy „łapią” mnie na ulicy jest spora i są to pozytywne opinie na mój temat. Myślę, że polityka mnie nie zmieniła. Jestem normalnym człowiekiem i do mnie można przyjść z każdym problemem czy sprawą. 

Po wyborach zawiesił Pan z kolei również banner z podziękowaniami dla wyborców. 

Tak, dokładnie. Uważam to za zupełnie normalne podejście do tematu. Tym, którzy na mnie zagłosowali słowo „dziękuję” należy się bez dwóch zdań.

Po co tak naprawdę była Panu polityka? Zderzenie z nią dało Panu to, czego Pan się spodziewał?

Każdy inteligentny człowiek prędzej czy później z polityką w swoim życiu się zetknie. Po drugie, zawsze też się interesowałem polityką. Owszem, można pytać człowieka, który sprawdził się w biznesie po co mu polityka. Po spełnieniu się zawodowo chciałem wejść do Senatu, aby zasmakować namacalnie tego, co mnie interesowało. Powiem Panu, że nigdy nie interesował mnie Sejm. Nie podoba mi się tam sytuacja, jaka panuje. Z moim charakterem chyba bym tam umarł. 

Co się Panu w Sejmie zatem nie podoba?

Lubię się spierać na argumenty, a nie po to, aby wyłącznie dokuczyć drugiemu. W Sejmie 80 procent osób interesuje druga kwestia. To nie moja bajka. 

No to teraz temat chyba najlepszy, czyli żużel. Co Panu dał ten sport?

Nareszcie ten temat, na który czekałem i w którym chyba czuję się najlepiej (śmiech -dop.red.). Żużel to nie miłość interesowna, jak może myślą niektórzy, ale miłość od dziecka. Gdy przed laty namawiał mnie prezydent Gorzowa, Tadeusz Jędrzejczak, aby ratować gorzowski żużel, który szedł pod wodę, to wtedy zadziałałem emocjonalnie i to wziąłem. Na logikę nie powinienem wtedy tego brać. Powiem Panu dlaczego te emocje wtedy zagrały. Na żużlu byłem po raz pierwszy jak miałem dziewięć lat. Zabrał mnie kolega. Wtedy były takie lata i taki zwyczaj, że każdy dorosły mógł wprowadzić za „rękę” dziecko na stadion. Zdarzało się mi, że prosiłem dorosłych jak chciałem później iść na żużel. „Szanowny Panie, czy Pan mógłby zaprosić mnie na stadion, bardzo Pana proszę”. Skutkowało. Teraz, jak zrobimy przeskok i wrócimy do sytuacji, w której przyjechał do mnie Prezydent Gorzowa i poprosił o pomoc, to doskonale Pan zrozumie jakie emocje wtedy u mnie zagrały. Powiedziałem ostatecznie tak. 

Tak mówi wielu działaczy po paru latach działalności w tym sporcie. Logika mówiła nie, inne odczucia mówiły tak. Generalnie konkluzja jest u nich taka, że angaż w żużel był im potrzebny jak… dziura w moście.

Dokładnie. Tak jest też w moim przypadku i mówię to z całą odpowiedzialnością. Klub był w stanie w jakim był i wie Pan co… Jak tak sobie policzę, to klub zabrał mi przez jedenaście lat fizycznie więcej czasu, aniżeli cztery firmy, które stworzyłem. 

O latach Pana aktywności w żużlu, przeżyciach z tym związanych, moglibyśmy rozmawiać godzinami. Temat rzeka. W klubie miał Pan dwójkę „swoich” dzieci – Tomasz Gollob oraz Bartosz Zmarzlik. Zaczniemy od Tomka. Hitowy transfer „uświęcił” wówczas jubileusz gorzowskiego klubu. 

O samym pozyskaniu Tomka moglibyśmy rozmawiać godzinami. Tomek, jak doskonale Pan wie, był na topie. Unia Tarnów szła pod wodę. Stasiu Chomski mi mówił, że jak nie wzmocnimy się dwoma zawodnikami z „topu”, to spadniemy. Stasiu „szepnął”, że w Tarnowie jest „rozpierducha” i jest szansa sięgnąć po Golloba i Holtę. Wie Pan, ja miałem wtedy sporo szczęścia prywatnie, bo może nie uwierzy Pan, ale nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, ile klubów go wtedy chciało. Nie wiem jakby to było, gdybym wiedział, ilu jest konkurentów na rynku. 

Szczęcie chyba było też takie, że w negocjacjach nie uczestniczył senior klanu Gollobów? 

(Śmiech -dop.red.). Z Tomkiem, niech Pan sobie wyobrazi, negocjowaliśmy długo. Teraz mogę to powiedzieć, mam po latach wrażenie, że Tomek specjalnie na stole specjalnie położył telefon i ten telefon w kółko sygnalizował telefony czy sms. Ja wiedziałem w końcu to, co się dzieje. Po czasie mogę powiedzieć, że najczęściej pojawiało się na telefonie nazwisko Marty Półtorak. 

Nie wiem czy ktoś o to Pana już pytałm czy nie. Z Tomaszem pozostajecie w dobrych relacjach. Proszę zatem odpowiedzieć, co Pana u Golloba drażniło lub denerwowało?

Oj, Panie Łukaszu, ciężkie pytanie (śmiech -dop.red.). 

Wspominałem na początku, że pytania mogą być „dziwne”. 

Zgadza się (śmiech – dop.red.). Pytanie jest ciężkie, ale odpowiem. W życiu nie spodziewałem się, że jest on aż takim profesjonalistą. Tomek wyróżniał się na poziomie światowym swoją pracowitością i profesjonalizmem. Miałem z nim jeden problem i tu mnie trochę „podrażnił”. Problem nietypowy. Swego czasu mieszkańcy ulicy Jasnej przy stadionie protestowali i wydzwaniali gdzie się da, że systematycznie, nawet po godz. 22 na stadionie słychać warkot motocykli. Okazało się, że to Tomek Gollob. Musiałem Tomka poprosić, aby zmienił swoje „przyzwyczajenia”, bo sytuacja się zrobiła taka, a nie inna, a mnie „zasypywano” pretensjami. Panu pewnie mówić nie muszę, że Tomek jak najwięcej trenował, aby poznać tor. Na swój sposób to czym mnie poirytował wyszło nam na dobre. Później każdemu zawodnikowi, który do nas przychodził przekazywałem, aby robił tak, jak Tomek. Miał jeździć aż się wjeździ. 

Do dziś wielu kibiców, oglądając Tomka jako eksperta w TV, zastanawia się skąd te ciągłe pozdrowienia, podziękowania dla Pana. Wedle mojej wiedzy, Tomkowi pomagał Pan sporo poza klubem, choćby w kwestii pozyskiwania indywidualnych sponsorów. Są podmioty, które Pan ponoć nakłonił do pomocy Tomkowi. Pan do tej pory jakoś nigdzie się tym nie chwalił. Dobrą mam wiedzę?

Nie zaprzeczę. Jak już Pan temat publicznie wyciąga, to dodam, że nie tylko  zawodowo, ale i prywatnie Tomkowi starałem się na tyle pomóc, na ile mogłem. Wszystko. Uważam, że mówienie publicznie o pewnych rzeczach nie zawsze ma sens, ale „tajemnica” jest tym samym rozwiązana. 

To mocno, jak widzę, przy Tomku się Pan angażował… 

Nie mi oceniać tę kwestię. Tomasz Gollob to postać dla mnie wyjątkowa jeśli chodzi o sport i wrażliwość człowieka. Myślę, że wielu z tych, którzy poznali go bliżej jest w stanie to potwierdzić. On z racji ponadprzeciętnej pracowitości jako zawodnik czy teraz jako osoba walcząca o powrót do zdrowia jest jednostka wybitną. Gollob jako kapitan potrafił być z drużyną od rana do wieczora. Jemu nie przeszkadzało, czy nie przynosiło jakiejkolwiek ujmy na honorze, aby, jeśli była taka potrzeba, uklęknąć przy motorze juniora i jemu pomóc. Nie chcę się tu rozwodzić, więc powiem panu wprost – Tomasz Gollob był jedynym zawodnikiem, któremu z racji jego zachowania na torze oraz poza nim pozwoliłem się do siebie zbliżyć w naszej relacji. Wszystko w temacie. Pan jest inteligentny i wie Pan, o co mi chodzi. 

Dla mnie odpowiedź jest powyżej, ale dopytm. Dopinguje Pan mocno także Bartka Zmarzlika, czyli drugiego „syna”. Którego z nich ceni Pan sobie bardziej?

To są dla mnie dwie inne osobowości. Nie chcę wyróżniać, ale dla mnie Tomek zawsze będzie postacią numer jeden. Dlaczego? Bartek jest doskonały, ale jak Pan wie, to Tomasz Gollob musiał staczać swoje boje nie tylko na torze. To Tomek po upadku komunizmu był niejako ambasadorem polskiego żużla. Różnice sprzętowe, brak akceptacji ze strony innych zawodników. On nie otworzył bramy, wrota dla polskiego żużla. Zrobił to tak mocno, że dziś to w jakim miejscu jest polski żużel to jego zasługa. Nie mówię tak, bo Tomka lubię czy jestem w nim „zakochany,” ale jak ktoś zna żużel i jego ostatnie dekady, to tylko moje wnioski potwierdzi. Bartka bardzo cenię, lubię, dopinguję, szanuję jego rodzinę. Jak porównamy ich drogi, to myślę jednak, że Bartek miał z racji innych czasów, czy też okoliczności, drogę na szczyt zdecydowanie mniej wyboistą. Bartek miał od początku klub w postaci Stali Gorzów, który dbał o niego. Miał od początku doskonałego trenera i właśnie… jak dojrzewał, to pojawił się obok Tomasz Gollob. Jego kariera, biorąc pod uwagę talent i wyżej wymienione aspekty, była nieunikniona. Przecież doskonale Pan wie, że mówiłem, że mamy przyszłego mistrza świata, jak Bartek miał chyba piętnaście lat. 

Najgorsze i najmilsze przeżycie związane z żużlem?

Znów trudne pytanie (śmiech – dop.red.). Najgorsza to chyba ta słynna afera z Ostrowem. To był dla nas mecz o „wszystko”. Ja przed nim zapowiedziałem, że jak nie wejdziemy ligę wyżej, to raczej odejdę. Jak się zgłosił do mnie Ferjan i opowiedział swoją „historię”, to nogi się pode mną ugięły i świat się zawalił. Byłem jeszcze wtedy w żużlu naiwny, jak szczypiorek. Ja nie dopuszczałem wtedy do swojej głowy, że w tym sporcie może być korupcja czy układy. Jeśli chodzi o najmilsze, to miałem ich wiele. Te „naj” to będzie łatwiej. Palona marynarka jak wchodziliśmy do Ekstraligi połączona z entuzjazmem i ucałowaniami, uściskami od kibiców. Pierwszy medal ze Stalą i pierwszy złoty medal Stali. Wtedy ja już wróciłem do biznesu, ale kibice doskonale wiedzieli, że swoją cegiełkę dołożyłem. Na koniec, taka wisienka na torcie, z którą pójdę na tamten świat. Oficjalnie żegnałem się z kibicami na inaugurację ligi w 2012 roku. Szedłem wokół stadionu z kapitanem drużyny oraz Bartkiem Zmarzlikiem i jak widziałem ludzi bijących mi spontanicznie brawo, to naprawdę się wzruszyłem. Widziałem baner „Komarówka”, na który składali się emeryci oraz renciści. Kiedy w momencie dojścia do naszych ultrasów zobaczyłem transparent „Dziękujemy prezesie, wszystko co obiecałeś – dotrzymałeś”… Ten moment mam do dziś przed oczami. Rzadko się zdarza. aby kibice spontanicznie, sami coś takiego od siebie zrobili. To zapamiętam do końca moich dni. 

Jak patrzy Pan na Stal już bez Władysława Komarnickiego? Nie ma Pan wrażenia, że choćby marketingowo, PR-owo, nieco osłabła?

Jako prezes honorowy z każdym zarządem mam ten sam układ. Jak mnie się pyta, to odpowiadam. Zawsze cenię ludzi biznesu i im wierzę. Zarządcy Stali to ludzie z biznesu i jako miłośnicy tego sportu nie pozwolą, aby klubowi stała się krzywda. O Stal jestem spokojny. 

W którą stronę winien żużel zmierzać w kolejnych latach?

Na pewno ten światowy powinien brać przykład z Polski. Uważam, że żużel na świecie wcale nie musi umierać. Jest szansa, aby się rozwijał i znajdował ludzi chcących go wspierać. Jeśli chodzi o nasz żużel, to boję się, że za dużo w nim komercji. Pojawiły się duże pieniądze i jeśli, nie daj Bóg, znikną pewnego dnia, to z polskim żużlem może być różnie. 

Nowy minister sportu to Sławomir Nitras. Władysław Komarnicki przekaże parę zdań o żużlu?

Znamy się z ministrem, to oczywiste. Ja zrobię tak, jak zwykle. Jeśli zostanę o coś poproszony, czy zapytany, to udzielę jak najlepszej odpowiedzi (śmiech -dop.red.). 

Ostatnio głośno było w mediach w związku z Pana zdaniem na temat środków na sport ze spółek Skarbu Państwa…

Aby było jasne. Głęboko wierzę i mam nadzieję, że spółki nie uciekną od żużla. Mi chodziło o podział środków. Obecny sposób, w jaki było to robione przez działaczy PIS  był prostacki i idiotyczny. 

Są kraje, w których spółki państwowe sponsorują dane ligi, a środki dzielone są na uczestników rozgrywek  

I dokładnie o to mi tutaj chodzi. Kompletnie o nic więcej. 

Jeden temat jeszcze musimy poruszyć. Zmagał się Pan z nowotworem prostaty… 

Tak. Specjalnie też to upubliczniłem w pewnym momencie. Proszę mi wierzyć, że mężczyźni nie chcą, albo wstydzą się badać czy o tym mówić. Rak prostaty to choroba cywilizacyjna. Profilaktyka mężczyzn w tych sprawach jest świętością i wierzę, że doczekamy czasów, kiedy każdy z nas będzie dbał o siebie. Wiele razy spotykam się z ludźmi i specjalnie podejmuję temat mojej byłej choroby. Wie Pan co? Na spotkaniu się nikt nie odzywa, a wieczorem mam telefon. „Słuchaj, podałbyś numer do tego lekarza?”. Mężczyźni i o to apeluję, winni systematycznie dbać o profilaktykę w naszych męskich tematach. 

Na koniec humorystycznie. Wiele osób ze środowiska mówi Władysław „Paczpan” Komarnicki

(długi śmiech – dop.red.). Wiem, że drą sobie z tego „paczpana” łacha. Jak Pan doskonale wie, ja mam i humor i dystans do siebie. Niech tak robią (śmiech – dop.red.).

Czego życzy Pan kibicom oraz środowisku na Boże Narodzenie?

Świąt w rodzinnym gronie oraz jak najmniej czynników chorobotwórczych. Z prezentów, oczywiście jak najwięcej gadżetów żużlowych i tu lokowanie produktu. Kibice Stali mają bardzo fajnie wyposażony sklepik.

Dziękuję za rozmowę.

Ja również. Ukłony dla redakcji i czytelników.

Rozmawiał ŁUKASZ MALAKA

CZYTAJ TAKŻE:

Żużel. Ksiądz Piotr Prusakiewicz: Żużel to walka gladiatorów. Anielskości nigdy za wiele (WYWIAD) – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)

Żużel. Święta u Patricka Hansena. Tańce wokół choinki, Julemanden, słodkości i wyjątkowy prezent – PoBandzie – Portal Sportowy (po-bandzie.com.pl)