Żużel. 60. urodziny Tommy’ego Knudsena. Żużlowcem został przez przypadek, ma sentyment do Wrocławia

Share on facebook
Share on twitter
Share on linkedin
Share on email
Share on whatsapp

9 listopada swoje 60. urodziny obchodzi jeden z najlepszych obcokrajowców w historii Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego. Duńczyk był jednym z architektów trzech mistrzostw wrocławskiego klubu w latach 90. ubiegłego stulecia, a do jego największych sukcesów indywidualnych należy zaliczyć brązowy medal Indywidualnych Mistrzostw Świata i złoto Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Byłemu zawodnikowi i trenerowi życzymy wszystkiego najlepszego i sto lat. Jednocześnie przypominamy wywiad z lutego tego roku.

 

***
Materiał oryginalnie opublikowany 5 lutego 2021 roku.
***

Tommy Knudsen przez wiele lat należał do żużlowej światowej czołówki. Na swoim koncie ma złoty medal Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów i mnóstwo medali Drużynowych Mistrzostw Świata. Choć tego najważniejszego krążka – złotego medalu Indywidualnych Mistrzostw Świata – nigdy nie zdobył. Musiał zadowolić się brązem z 1981 roku. W polskiej lidze związany był z jednym klubem – Spartą Wrocław. O mistrzostwach świata, startach w polskiej  lidze oraz życiu prywatnym Duńczyk opowiada w rozmowie z naszym portalem.

Tommy, powiedz, jak to się stało, że postanowiłeś zostać żużlowcem?

Tak naprawdę zostałem nim przez  przypadek. W miejscowości, w której mieszkałem jako dziecko, był tor do miniżużla. Jak miałem jakieś jedenaście lat, wybrałem się tam, aby popatrzeć, jak inni jeżdżą. Bardzo mi się to spodobało. Po jakimś czasie kupiono mi używany motocykl i zacząłem jazdę w klasie 50 ccm. Później to już poszło jak w wypadku wielu innych zawodników. Przechodziłem z klasy do klasy, aż skończyło się na 500 ccm i przejściu do dorosłego żużla.

Co w swojej wieloletniej karierze uważasz za swój największy sportowy sukces? Jest to brązowy medal wywalczony na Wembley w 1981 roku czy może coś innego?

Tutaj nie jestem w stanie udzielić ci konkretnej odpowiedzi. Byłem bardzo, ale to bardzo podekscytowany, jak wygrałem swoje pierwsze zawody w klasie 50 ccm jako mały chłopak. Byłem szczęśliwy, jak zdobyłem brązowy medal na Wembley i mistrzostwa w parach czy drużynie z Danią. Przeszczęśliwy byłem z powodu wywalczenia trzech tytułów w polskiej lidze ze Spartą Wrocław. Nie wiadomo, co było tym jedynym, najważniejszym osiągnięciem. Każde wywalczyłem na innym etapie życia i każde inaczej przeżywałem. Do paru jednak, jak te wymienione wyżej, wracam wspomnieniami najczęściej. 

Wielu zawodników, z którymi rozmawiam, mówi, że nigdzie nie było takiej atmosfery, jak podczas finału na Wembley w 1981 roku. Jakie Ty masz wspomnienia związane z tym obiektem?

Ciężko sobie przypomnieć, to było czterdzieści lat temu! (śmiech) Tak na poważnie – to na pewno było to wielkie przeżycie startować na takim obiekcie i przed tak liczną publicznością. Myślę, że na żadnym innym stadionie nie było takiej atmosfery. Ta widownia czy sam obiekt powodowały większy stres u wielu uczestników tego finału niż na innych stadionach. Działała magia Wembley.

Sześć razy startowałeś w finale indywidualnych mistrzostw świata. Zawsze byłeś w pierwszej szóstce, ale tylko raz na podium. Jak myślisz, dlaczego?

To jest kolejne ciężkie pytanie. Po latach myślę, że chyba zawsze byłem za bardzo zestresowany. Brakowało mi chyba więcej luzu w dniu finału i szczęścia. Może za bardzo chciałem? Nie wiem. Najbardziej chyba żal finału z 1986 roku w Chorzowie, kiedy tak naprawdę jeden bieg pogrzebał cały trud włożony w finał i szanse na medal. 

No właśnie. Wtedy w swoim czwartym starcie zostałeś po kontrowersyjnej sytuacji z rodakiem, Hansem Nielsenem, wykluczony przez sędziego. Na znak protestu bodajże zerwałeś taśmę…

To są już z obecnej perspektywy bardzo odległe dzieje. Jedno wiem, że wtedy byłem chyba najbliżej życiowego sukcesu. Prowadziłem w biegu, doszło do kolizji i stało się, jak się stało. Nie ma co dziś do tego wracać. Można tylko gdybać, co by było, gdybym miał szansę wystartować w powtórce tego biegu…

Nie masz żalu do Hansa za tę sytuację w Chorzowie?

Minęło już tyle lat, że mamy normalne stosunki (śmiech).

W latach 80. ubiegłego wieku reprezentacja Danii była niesamowicie silna. To były wasze złote lata. Skąd się brały ówczesne sukcesy?

Rozumiem, do czego zmierzasz. Ja, Hans Nielsen czy Erik Gundersen byliśmy wtedy już ukształtowani jako zawodnicy. Osiągaliśmy sukcesy na arenach międzynarodowych. Nie byłoby ich jednak, gdyby nie doskonała praca, którą z nami wykonano ileś lat wstecz. My mieliśmy od lat 70. XX wieku doskonały program szkolenia młodzieży. Liga juniorów, inne zawody, treningi. To sprawiało, że doskonale się rozwijaliśmy. Inną kwestią jest fakt, że wtedy młodzież bardziej „ciągnęła” do żużla. Mam po cichu nadzieję, że za parę lat praca, którą się ostatnio wykonuje z duńską młodzieżą, przyniesie w części takie efekty, jakie były wtedy. 

Hans Nielsen i Erik Gundersen niespecjalnie za sobą przepadali. Miało to duży wpływ na waszą reprezentację narodową?

Na pewno, jeśli były to zawody indywidualne, to każdy walczył dla siebie. Niekiedy nawet bardzo ostro, tak jak wtedy w Chorzowie. Jednak, kiedy jechaliśmy drużynowo, to każdy przyjeżdżał i pewne tematy odchodziły na bok. Byliśmy profesjonalistami. 

Przejdźmy do ligi polskiej. Jak trafiłeś do wrocławskiej drużyny?

O ile pamiętam, to we Wrocławiu znalazłem się dzięki namowom Kelvina Tatuma. Doskonale się znaliśmy. Startowaliśmy razem w zespole Coventry. Kelvin mnie namawiał na Spartę Wrocław. Twierdził, że to dobry klub. Po paru rozmowach zdecydowałem się na podpisanie umowy ze Spartą. 

We Wrocławiu spędziłeś sześć sezonów. Jakie masz wspomnienia?

Na pewno trzy tytuły w latach 1993, 1994 oraz 1995 to było coś niesamowitego. Mało który zespół w lidze jest w stanie wywalczyć trzy tytuły z rzędu. Prawda jest taka, że wielkie znaczenie przy wyniku miało całe otoczenie. Była doskonała atmosfera w zespole. Klub był bardzo profesjonalnie prowadzony jak na ówczesne lata. Tak naprawdę Andrzej Rusko i Krystyna Kloc dbali o wszystko do tego stopnia, że my mogliśmy skupić się tylko na startach. Nie jest to kwestia chwalenia czy wywyższania, ale ten klub był doskonale prowadzony. To trzeba jasno też zaznaczyć. Wrocław wspominam bardzo miło i mam do niego sentyment.

Z kim z wrocławskiego zespołu trzymałeś się najbliżej?

Bez wątpienia tą osobą był Darek Śledź. Wynikało to z bardzo prostego faktu. Darek znał dobrze angielski i z nim można było normalnie rozmawiać. Wtedy były inne czasy i mało polskich zawodników znało język angielski. Z innymi zawodnikami kontaktu takiego nie było, co nie znaczy, że się nie lubiliśmy. Doskonale pamiętam Piotrka Protasiewicza, Piotrka Barona czy Wojtka Załuskiego i jego różowe kombinezony. 

W 1994 roku we Wrocławiu odbył się pamiętny mecz z Polonią Bydgoszcz. Sparta przegrała 44:45. W ostatnim begu wyprzedził Cię tuż przed metą Jacek Gollob. Zaraz po meczu w parkingu doszło do przepychanek…

Pamiętam ten mecz i ten bieg doskonale. Na pewno nie jest to miłe wspomnienie, bo w tym biegu przegraliśmy mecz. Byłem ja, Darek i bracia Gollobowie. Jechałem za Tomaszem Gollobem, a za mną jechał Jacek Gollob. Najpierw wyprzedził Darka i, mając bardzo szybki sprzęt, zbliżał się do mnie. Ja z kolei niewiele byłem w stanie zrobić, bo doskonale blokował mnie Tomasz Gollob. On po prostu zwalniał i blokował. Doprowadził do tego, że ja hamowałem, aby w niego nie wjechać, a Jacek się rozpędził na tyle, że mnie minął. To prawda – po tym biegu poniosły mnie nerwy. Byłem wściekły. Uważam, że sposób, w jaki blokował mnie Tomek, był niebezpieczny. Jedno nie ulega wątpliwości. Oni obaj rozegrali ten bieg doskonale. Na końcu dopięli swego. 

Po zakończeniu kariery zawodniczej zostałeś menadżerem wrocławskiego zespołu. Jak wspominasz ten epizod? Łatwiej być trenerem czy zawodnikiem?

Bez cienia wątpliwości zawodnikiem (śmiech). Jako zawodnik odpowiadasz za siebie. Jako menadżer czy trener nie wsiądziesz i za kogoś nie pojedziesz. Myślę, że aby być dobrym szkoleniowcem w Polsce, to jednak trzeba być cały czas na miejscu. Znać język, mentalność i mieć – generalnie mówiąc – szerszy ogląd sytuacji. 

Należałeś do tych zawodników, którzy najbardziej ufali sobie. Przez wiele lat sam przygotowywałeś sobie sprzęt. Dopiero w ostatnich latach sięgnąłeś po pomoc tunera.

Zgadza się. Przez większą część kariery pracowałem sam ze sprzętem. Dopiero w ostatnich latach zacząłem współpracę z tunerem. Był nim Anton Nischler. 

W 1996 roku Piotr Protasiewicz wywalczył tytuł mistrza świata juniorów. Miałeś w tym sukcesie swój udział.

Nie wiem, czy można nazwać to jakimś wielkim udziałem. Na motocyklu jechał Piotrek (śmiech). Piotrek podczas startów we Wrocławiu kupił ode mnie motocykl, później użyczyłem mu silnik na jakieś zawody. Na pewno można powiedzieć, że „poleciłem” go Nischlerowi, mówiąc, że warto mu pomóc, bo to utalentowany zawodnik. Piotr w swojej karierze udowodnił swoją klasę. Startuje do dzisiaj i jeśli czyta – serdecznie go pozdrawiam. 

Tommy, w Anglii przez całą swoją karierę startowałeś w zespole Coventry. Nie myślałeś nigdy o zmianie klubu w Anglii?

Szczerze? Tak wyszło, że nie korzystałem z nadarzających się możliwości. Należę do tych zawodników, którzy szanują tych, co ich szanują. Tak było w Coventry czy u was we Wrocławiu. Powiem ci jedno. Z perspektywy czasu skłaniam się nawet do stwierdzenia, że ta ciągła jazda dla Coventry może była właśnie błędem. Być może, gdybym w Anglii zmieniał kluby, osiągnąłbym więcej, bo miałbym jeszcze więcej doświadczenia. Im więcej w żużlu go nabywasz, tym jesteś doskonalszy. Co do tego nie mam wątpliwości. 

Starty w Anglii zacząłeś jako bardzo młody chłopak.

Tak, miałem chyba szesnaście lat. W Coventry był Ole Olsen i Alf Busk. Ten drugi bardzo dużo mi pomógł. Anglia to była doskonała szkoła życia. Nabierałem doświadczenia i musiałem szybko uczyć się samodzielności. Takie rzucenie na głęboką wodę bardzo dużo mi dało. 

Gdzie tkwiła przyczyna Twojej nierównej formy w Grand Prix? Potrafiłeś pojechać bardzo dobry turniej, aby w kolejnym wystąpić już zdecydowanie słabiej.

Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to, gdzie tkwiła tego przyczyna. Do każdego turnieju podchodziłem tak samo. Na pewno jakiś wpływ miały na to upadki i kontuzje, które się przytrafiały. Co jeszcze – nie wiem, ale jakieś przyczyny tej faktycznie dosyć nierównej dyspozycji były. 

Jak patrzysz wstecz na swoją karierę, to czujesz się zawodnikiem spełnionym?

Czy czuję się spełniony? Z jednej strony tak, z drugiej nie. Na pewno wiele lat startowałem i chyba byłem dobrym zawodnikiem. To daje oczywiście wielką satysfakcję. Z drugiej jednak strony – każdy, kto ten sport zaczyna uprawiać, chce być kiedyś najlepszy. Jak sam powiedziałeś, sześć razy miałem okazję wygrać i mi się nie udało. To pozostawia jakiś niedosyt. Tym bardziej że jest wielu zawodników, którzy byli dobrymi żużlowcami, a nie jechali w finale światowym. Ja – zdaniem wielu – przez lata należałem do światowej czołówki, ale upragnionego tytułu nie zdobyłem. Tu jest lekki niedosyt. 

A to nie jest tak, że liczne kontuzje miały też wpływ na wyniki sportowe?

Tych kontuzji na pewno miałem w karierze zdecydowanie za dużo. Najgorsza była ta odniesiona w Australii w 1989 na torze w Renmark, kiedy złamałem kręgosłup w dwóch miejscach. Jej skutki groziły stałym paraliżem. Tak naprawdę miałem dwa lata przerwy. Potem na siedem lat  wróciłem. Jeśli wróciłem do żużla, to znaczy, że czułem się na siłach, aby walczyć o najwyższe cele.

Gdybyś miał wymienić swoich „ulubionych” rywali, z którymi szczególnie rywalizowałeś na torze, to byliby to…

Jeśli chodzi Polskę, to na pewno numerem jeden na liście jest Tomasz Gollob. Tomasz to doskonały zawodnik i rywalizacja z nim zawsze podwójnie motywowała. On potrafił na motocyklu wyczyniać niesamowite rzeczy. Tak, jak w tym biegu między nami. Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o jego wypadku parę lat temu. Życzę mu jak najwięcej zdrowia. Jeśli chodzi o innych zawodników, to chyba Hans Nielsen i Erik Gundersen. Z nimi też się człowiek mobilizował podwójnie pod taśmą. To była taka wewnętrzna, duńska rywalizacja. 

Jak porównasz obecny żużel do tego z czasów Twojej kariery? Co się w nim zmieniło?

W samym sporcie chyba bardzo niewiele. Na pewno zaszły zmiany, jeśli chodzi o kwestie sprzętowe. Szukanie nowych, lepszych rozwiązań wciąż z roku na rok ewoluuje. Szybciej się dziś jeździ niż kiedyś. To ta najbardziej zauważalna zmiana. 

Tommy Knudsen często jest gościem na stadionie żużlowym? Ostatnio słyszałem od Erika Gundersena, że już tak bardzo żużlem się nie interesujesz. Nie wierzę…

Tak naprawdę jest. Oczywiście jestem w miarę na bieżąco. Główne wiadomości śledzę. Jednak to prawda. W dużej mierze odsunąłem się od tego sportu. Na stadionach nie bywam, w telewizji oglądam żużel może dwa, maksymalnie trzy razy w roku. Mówiąc żartobliwie – może mi się po prostu przejadł i już go nie potrzebuję do życia. 

Co bardziej decyduje o sukcesie, zawodnik czy sprzęt?

Moim zdaniem pół na pół. Słaby zawodnik na najlepszym sprzęcie nie wygra i odwrotnie, najlepszy na najgorszym nie zwycięży. 

Czym zatem obecnie się zajmujesz?

Pracuję jako przedsiębiorca w Danii. Działam na rynku nieruchomości oraz deweloperskim w okolicach Aarhus. W zupełności zaspokaja to moje zawodowe ambicje. 

W 2018 roku byłeś zaproszony na Galę z okazji 25-lecia Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego.

Tak. Było to bardzo fajne spotkanie i znakomita impreza. Mogłem spotkać swoich byłych kolegów z toru czy działaczy klubu.

Kiedy zatem ponownie zawitasz do Wrocławia?

Jak będzie okazja, to na pewno się pojawię. Być może z okazji kolejnego jubileuszu.

Dziękuję za rozmowę. 

Dziękuję również. Pozdrawiam wszystkich kibiców żużla z Wrocławia oraz sam klub. Dziękuję za wspólne lata.

2 komentarze on Żużel. 60. urodziny Tommy’ego Knudsena. Żużlowcem został przez przypadek, ma sentyment do Wrocławia
    Bartek
    5 Feb 2021
     11:02am

    Pamiętam Knudsena, mój wielki idol z dzieciństwa jak zaczynałem chodzić na żużel we Wrocławiu. Najlepszy zawodnik Sparty lat 90, profesjonalista w każdym calu. To były czasy…. Niejeden kibic Sparty ma podobny sentyment do tego żużlowca.

    Majk
    5 Feb 2021
     12:53pm

    To 5:1 wywalczone na ostatnim łuku i 44:45 dla Polonii – dało im koniec końców w tym sezonie utrzymanie w lidze. Gdyby nie ten punkt, to już w 1994 spadli by z ligi do ówczesnej 2… Bodajże debiut Bardeckiego, jazda Ermolenki z kontuzją – tyle lat i temat się pamięta. Z dzisiejszego żużla zapamiętamy mikroruchy na starcie i komentarze Pana Leszka…

Skomentuj

2 komentarze on Żużel. 60. urodziny Tommy’ego Knudsena. Żużlowcem został przez przypadek, ma sentyment do Wrocławia
    Bartek
    5 Feb 2021
     11:02am

    Pamiętam Knudsena, mój wielki idol z dzieciństwa jak zaczynałem chodzić na żużel we Wrocławiu. Najlepszy zawodnik Sparty lat 90, profesjonalista w każdym calu. To były czasy…. Niejeden kibic Sparty ma podobny sentyment do tego żużlowca.

    Majk
    5 Feb 2021
     12:53pm

    To 5:1 wywalczone na ostatnim łuku i 44:45 dla Polonii – dało im koniec końców w tym sezonie utrzymanie w lidze. Gdyby nie ten punkt, to już w 1994 spadli by z ligi do ówczesnej 2… Bodajże debiut Bardeckiego, jazda Ermolenki z kontuzją – tyle lat i temat się pamięta. Z dzisiejszego żużla zapamiętamy mikroruchy na starcie i komentarze Pana Leszka…

Skomentuj